W tle gorącej dyskusji o nowej strategii bezpieczeństwa narodowego Stanów Zjednoczonych niemal niezauważalnie przemknęła ważna decyzja, jaką podjęło Dowództwo Operacyjne NATO. Postanowiło ono, by zmienić tymczasowe granice regionalne, dzięki którym koordynowane są działania sił Sojuszu. Trzy państwa: Danię, Szwecję i Finlandię wyjęto spod skrzydeł Połączonego Dowództwa Sił (JFC) w Holandii i przekazano do JFC Norfolk w Stanach Zjednoczonych.
Skandynawia idzie do Arktyki
– Biorąc pod uwagę układ sił między naszymi przeciwnikami na całym świecie, konieczne jest maksymalne wzmocnienie obszaru euroatlantyckiego i wzmocnienie naszej pozycji na Dalekiej Północy – uzasadniał grudniową decyzję gen. Alexus G. Grynkewich, naczelny dowódca sił sojuszniczych w Europie (SACEUR).
Przeniesione państwa będą od tej pory działać wspólnie z Wielką Brytanią, Norwegią i USA. Mają się skupiać na rejonie Arktyki i północnym Atlantyku. Zaangażować mają tam między innymi swe floty, na które dotychczas w Polsce patrzono z nadzieją, jako na siły wzmacniające bezpieczeństwo Morza Bałtyckiego. Dołączenie w 2023 r. do NATO m.in. siedmiu szwedzkich korwet, pięciu okrętów podwodnych czy flotylli fińskich stawiaczy min i okrętów rakietowych znacznie utrudniało rosyjskie manewry na Bałtyku. Decydowało też o bezpieczeństwie państw bałtyckich.
Jak zwracał uwagę w październiku Ośrodek Studiów Wschodnich, choć kraje skandynawskie same zabiegały o rozszerzenie w ramach NATO północnego bloku wojskowego, to dla ich sąsiadów decyzja taka stanowić może zagrożenie. „Z perspektywy innych krajów regionu bałtyckiego proces ten niesie ryzyko pogłębienia tendencji wsobnych w nordyckiej kooperacji obronnej” – ostrzegał OSW.
Tego typu obawy rozwiewa Tomasz Szatkowski, były ambasador Polski przy NATO. W jego ocenie ruch Sojuszu stanowi powrót do rozwiązań z czasów zimnej wojny. Zachód musi przeciwdziałać wzmożonej aktywności Rosjan w Arktyce i na północnym Atlantyku.
Bez paniki. Polska może na tym zyskać
– Ruch taki jest związany z dwoma kwestiami. Pierwsza to wejście do NATO Szwecji i Finlandii, czyli poszerzenie „teatru” na północy. Po drugie, zwiększyła się rola tego kierunku strategicznego w związku z tym, że tam są główne bazy rosyjskich strategicznych okrętów podwodnych. Z tamtego kierunku rosyjska flota może podejmować działania, aby przeniknąć przez tzw. cieśninę GIUK (Grenlandia, Islandia, Zjednoczone Królestwo – red.) i wyjść na Atlantyk – mówi DGP Szatkowski.
O rozpychaniu się Rosji w tamtym regionie ostrzegł we wtorek gen. Gwyn Jenkins, szef sztabu brytyjskiej Royal Navy. Jego zdaniem w ciągu dwóch lat liczba wtargnięć rosyjskich okrętów podwodnych na brytyjskie wody wzrosła o 30 proc., a „przewaga, jaką miała Wielka Brytania na Atlantyku od zakończenia II wojny światowej, jest zagrożona”. A wraz z nią morska „linia życia” łącząca USA z Europą.
Czy zatem, aby ją ratować, Sojusz postanowił zepchnąć Morze Bałtyckie na drugi plan? Tomasz Szatkowski odpiera tego typu argumenty. – Powiedziałbym, że z posunięciem tym wiążą się nawet pewne plusy. Na przykład takie, że amerykańskie dowództwo będzie wprost zaangażowane w działania na tym strategicznym kierunku, który z nami graniczy – wyjaśnia ekspert.
Obawy starają się rozwiać również wojskowi. Zdaniem gen. Stanisława Kozieja, byłego szefa BBN, przekazanie sił skandynawskich pod dowództwo w USA to „poszerzenie frontu powstrzymywania presji rosyjskiej”. Także gen. Roman Polko, były dowódca jednostki GROM, widzi w decyzji dowództwa NATO wzmocnienie Sojuszu, a nie osłabianie flanki wschodniej.
– Dzięki temu prowadzenie przez Rosję operacji jest mocno utrudnione. Jeżeli skupi się ona na kierunku polskim, to może dostać od północy, a jak pójdzie tam, to dostanie od nas – mówi DGP Polko.
Powstrzymać zapędy Trumpa
Decyzja o postawieniu na obronę północy i Arktyki, gdzie USA i Rosja rywalizują o surowce, zbiegła się w czasie z opublikowaniem strategii bezpieczeństwa USA. W niej Europa znalazła się dopiero na trzecim miejscu, a w dokumencie położono nacisk na konieczność budowy europejskiej samodzielności obronnej. Uprzedzając jej pojawienie się, administracja Trumpa zaczęła wycofywać część sił USA z Europy, zaczynając od tysiąca żołnierzy stacjonujących w Rumunii.
Zapędy amerykańskiego prezydenta, zmierzające do militarnego porzucenia Europy, pohamować chce Kongres USA. W tym tygodniu w Waszyngtonie ma być głosowana ustawa o autoryzacji wydatków na obronę narodową (National Defense Authorization Act). Jeden z jej zapisów uniemożliwia Białemu Domowi samodzielną redukcję stacjonujących w Europie sił zbrojnych USA poniżej 76 tys. żołnierzy (dziś są to 84 tys.) bez odpowiedniego uzasadnienia i skonsultowania z sojusznikami. ©℗