Dla Polski i Europy symptomatyczny jest list przewodniczącego Federal Trade Commission Andrew Fergusona do największych platform Big Tech. To sygnał przeciwko europejskim regulacjom i uprzejme żądanie w formie instrukcji, by nie przenosić zagranicznych ograniczeń na użytkowników w USA. W ograniczeniach do zignorowania mowa o brytyjskich i europejskich zapędach do osłabiania bezpieczeństwa komunikatorów takich jak WhatsApp czy Signal.
W kwestii bezpieczeństwa informacyjnego to jednak rzucenie wyzwania UE. List szefa FTC można odebrać jako instrukcję, by ignorować prawo europejskie, takie jak Akt o usługach cyfrowych (DSA), który daje podstawy prawne do usuwania treści w mediach społecznościowych, a także – w pewnych warunkach – ich całkowitej blokady. W tym sensie list szefa FTC wskazuje na to, by amerykańskie firmy nie stosowały takiej polityki globalnie. Chodzi wszak o wolność słowa i ekspresji, a nie o podważanie suwerenności państw UE.
Wolność słowa po europejsku i amerykańsku
Dla amerykańskich firm to jasne ostrzeżenie: jeśli dla wygody wdrożą europejskie reguły globalnie, to dużo ryzykują, gdyż zostanie to uznane za złamanie prawa amerykańskiego w zakresie ochrony konsumentów, a to jest już warte grube dziesiątki miliardów dolarów. Wprost pada określenie, że byłoby to poddaniem Amerykanów „zagranicznej cenzurze”, a zatem w pewnym sensie informacyjną ingerencją zewnętrzną.
Na tle zewnętrznej ingerencji i tzw. mowy nienawiści widać dwa podejścia. W Wielkiej Brytanii Online Safety Act poszerza katalog przestępstw w internecie i realnie go egzekwuje. Wiązało się to z ponad 12 tysiącami aresztowań rocznie za „obraźliwe” komentarze w sieci; ze średnio 33 zatrzymaniami dziennie. Do tego dochodzi kolejne 13 tysięcy „incydentów mowy nienawiści niebędących przestępstwami”, które i tak mogą kończyć się wizytą policji w domu. W praktyce oznacza to, że brytyjska policja standardowo odwiedzała ludzi z powodu wpisów w mediach społecznościowych. Po ataku nożownika w Southport kilka osób zostało przesłuchanych za rozpowszechnianie fałszywych informacji o tym, że napastnikiem był muzułmański imigrant. Jedna z takich osób trafiła na trzy miesiące do więzienia za „żart” na TikToku.
Debata o wolności słowa w Wielkiej Brytanii
Skala problemu stała się przedmiotem oficjalnej debaty w Izbie Lordów 17 lipca 2025 r. Lord Kempsell określił Wielką Brytanię w 2025 r. jako znajdującą się w stanie wyjątkowego zagrożenia dla wolności słowa, gdzie policja ma dedykowane zespoły monitorujące media społecznościowe, a nieadekwatne i nieostre prawo próbuje regulować świat memów i szybkiej komunikacji.
Ostrzej mówiła Baronessa Meyer, której rodzina padła ofiarą sowieckiej dyktatury w początkach rewolucji październikowej. Ostrzegała przed skrytym atakiem na wolność wypowiedzi. Przypomniała, że Lenin zaczynał od ograniczeń na opozycję polityczną i cenzury gazet, by dojść do reżimu opartego na strachu i uciszaniu. Pytała, czy historia może się powtórzyć. Warto mieć to w pamięci, słuchając niektórych gorących głów wśród polskich polityków czy medialnych komentatorów. Cenzura w stylu sowieckim nie jest rozwiązaniem zagrożenia ingerencji zewnętrznej. Wręcz przeciwnie, przerzucanie się zarzutami o „dezinformację” wypłukuje to określenie ze znaczenia i nadmiernie je upolitycznia. To znieczula opinię publiczną. Jeśli wszystko jest dezinformacją, to nic nie jest informacją.
Zmiana podejścia do wolności słowa w USA
W USA państwowy i polityczny entuzjazm dla wolności słowa i ekspresji czasem wygląda jak sinusoida. Potrafił płynnie przejść od deklaracji „końca państwowej cenzury” po ostrzejszą retorykę wobec „mowy nienawiści”. Od haseł wolnorynkowych po naciski na firmy i media. Jest tam twardy standard Pierwszej Poprawki konstytucji: wolność słowa to świętość. Wypowiedzi J.D. Vance’a w Monachium o europejskiej cenzurze w lutym 2025 r. brzmiały mocno. Do tego doszło wprowadzenie dekretu wykonawczego o zakończeniu „federalnej cenzury”. Czyli wolność słowa na pełnej – tj. na 100 proc. Ale jak wiemy z klasycznego mema z wujkiem jedzącym kiełbasę podczas świąt, z tą wolnością słowa to „trzeba na spokojnie”. Wtedy była zima 2025 r. Teraz jest jesień. Czasy się zmieniają.
Nagły zwrot w USA po śmierci Charliego Kirka jest symptomatyczny. Wydaje się, jak gdyby amerykańscy politycy nagle przestali cenić radykalną wolność słowa. Prokurator generalna Pam Bondi ogłosiła, że osoby zamieszczające w internecie „mowę nienawiści” powinny zostać „zamknięte” i zasugerowała, że administracja Trumpa będzie takie wypowiedzi ścigać. Zastępca szefa sztabu Białego Domu Stephen Miller poszedł jeszcze dalej, nazywając wypowiedzi takie terroryzmem. Niektórzy z kongresmenów zapowiadali stosowanie aparatu władzy do zmuszenia platform technologicznych do dożywotniego banowania każdego, kto spełniał określone warunki.
To wszystko można uznać za retorykę pod wpływem chwili. W konstytucji wciąż jest gwarancja wolności słowa, a sądy w USA niezależne. Jest jednak coś zdecydowanie poważnego. Coś, czego nie można zignorować.
W tym roku w USA rozmontowano część państwowych bezpieczników przeciw zewnętrznym operacjom informacyjnym. Nie niewinnym trollom czy wypowiedziom internautów, a zorganizowanym operacjom obcych organizacji nacelowanych także na dywersję. Restrukturyzacje i cięcia w strukturach dyplomatycznych, wywiadowczych i policyjnych ograniczyły koordynację. W przeciwną stronę idziemy w Europie i bardzo dobrze. Zwłaszcza w Polsce nie od dziś jesteśmy w bardzo odmiennym miejscu na mapie niż USA. To diametralnie inne okoliczności. Próby porównywania sytuacji w UE i w Polsce do tej w USA są dziecinne. Nam znacznie bliżej do sytuacji zarysowanej przez Baronessę Meyer, której rodzina musiała uciekać przed systemem sowieckim i metodami propagandowymi podburzonymi masami ludzkimi, a to wszystko dzięki ówczesnemu radykalnemu influencerowi – Leninowi.
Warto jednak zauważyć, że w polskiej konstytucji art. 54 stawia sprawę jasno. Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji. Cenzura prewencyjna środków społecznego przekazu oraz koncesjonowanie prasy są zakazane. Zwłaszcza od tej pierwszej z zasad nie ma w konstytucji absolutnie żadnego wyjątku i to bez względu na jakiekolwiek kreatywne opinie prawników. Jeśli więc komuś marzy się odgórne ustalanie wzorca prawdy, to musi się liczyć z tym, że jest to niezgodne z polskim prawem. ©℗