Agresywne działania Moskwy i pojawiające się ostrzeżenia przed grożącą nam wojną spowodowały, że Niemcy błyskawicznie zmienili sposób myślenia. Nastrojeni dotychczas pokojowo i nastawieni jedynie na zarabianie oraz wygodne życie, zaczęli zbroić się po zęby. Przy okazji na jaw wyszło, że bez pracowników z Europy Wschodniej będą mieli spory problem.
Niemcy boją się wojny i braku polskich kierowców
Pierwszy powiedział o nim Dirk Engelhardt, prezes Federalnego Stowarzyszenia Transportu Towarowego, Logistyki i Utylizacji Odpadów. W rozmowie z niemieckim Bildem ostrzegł, że już dziś w niemieckiej gospodarce brakuje około 100 tysięcy kierowców ciężarówek, a to dopiero początek. Niechcący przyznał, że ten ważny sektor gospodarki opiera się głównie na pracownikach zewnętrznych. Gdyby zaś wybuchła wojna, wielu z nich musiałoby porzucić niemiecką gospodarkę,
- Nawet 300 000 kierowców z Europy Wschodniej mogłoby zginąć, albo być zmuszonych do powrotu do domu – powiedział Bildowi Engelhardt. W jego ocenie, gdyby do tego doszło, Niemcom brakowałoby około 400 tysięcy kierowców, czyli blisko połowy całego zapotrzebowania, by gospodarka mogła należycie funkcjonować. - Jeśli nie uda nam się zniwelować luki 400 tysięcy kierowców, w sytuacji kryzysowej nie będziemy w stanie ani odpowiednio wspierać Bundeswehry, ani zaopatrywać ludności cywilnej – mówi.
Nowy pomysł Niemców: Kobiety na TIR-y
Szef stowarzyszenia niemieckich transportowców nie tylko narzeka i ostrzega, ale też apeluje do rządu, by ten podjął jak najszybsze działania, mogące poprawić dramatyczną sytuację branży transportowej. Przedstawia też własny plan. Jednym z jego elementów jest zmiana przepisów, dzięki której do pracy za sterami TIR-ów zasiądzie więcej kobiet.
- Potrzebujemy więcej kobiet za kierownicą. To wymaga bezpiecznych miejsc parkingowych i ciężarówek wyposażonych na przykład w prywatne prysznice, toalety i kuchnie – mówi Engelhardt.
Chciałby także, aby ułatwić powrót do zawodu tym z kierowców, którzy odeszli już na emeryturę. Wiązałoby się to ze zmianą przepisów i likwidacją wymogu przechodzenia przez nich cyklicznych badań kwalifikacyjnych. Lekarstwem na zasypanie luki miałoby być też dopuszczenie większej liczby kierowców spoza Unii Europejskiej, głównie z Mołdawii i Uzbekistanu. Aby jednak było to możliwe, konieczne byłoby umożliwienie honorowania praw jazdy kierowców ciężarówek z tych krajów na terenie UE. W ocenie Engelhardta, dobrze by też było, aby każdy posiadacz prawa jazdy z odpowiednią kategorią mógł pracować w spedycji, bez konieczności przechodzenia dodatkowych szkoleń. - Specjalizacja musi zniknąć. To nas hamuje – mówi prezes.
Polska branża handlowa ostrzega: „Niemcy chcą wziąć wszystko”
Na propozycje niemieckich kolegów z uwagą patrzy polska branża transportowa, która w Unii zajmuje jedno z czołowych miejsc. Według danych Eurostatu, w 2023 r. udział polskich kierowców w całości tonokilometrów w UE wyniósł 20,3 proc. Na drugim miejscu były Niemcy (15,4 proc.), a na trzecim Hiszpania (14,2 proc.). Na niemieckie pomysły polska branża patrzy z rezerwą.
- Jest to co prawda rynek otwarty, ale stare państwa unijne traktują wybiórczo te ogólne zasady. Kiedy chodzi o podział rynku w branży handlowej, to biorą wszystko. A jeśli chodzi o pracę dla niemieckich firm, to też chcą wziąć wszystko – mówi Gazecie Prawnej Jan Buczek, prezes Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych w Polsce.
Zwraca on uwagę, że w Polsce o fachowość kierowców zadbało państwo, wydając wielkie pieniądze na ich kształcenie. Dzięki temu absolwenci szkół zawodowych pierwszego i drugiego stopnia mają wszelkie wymagane prawem uprawnienia. - A Niemcy chcieliby po prostu zapłacić i odessać z rynku jak najwięcej potrzebnych im aktualnie pracowników – mówi prezes.
Przyznaje on jednocześnie, że także w Polsce pojawiają się niedobory wśród kierowców ciężarówek, z którymi niekiedy trzeba radzić sobie, korzystając z usług obcokrajowców. Stąd pomysł wcielenia do branży większej liczby kobiet nie wydaje mu się już taki zły. Mając jednak w pamięci to, jak Niemcy traktują polskich przewoźników, nasza strona z ostrożnością patrzy na nowe pomysły. Prezes Buczek zwraca uwagę, iż nasz zachodni sąsiad stosuje regulacje prawne niekoniecznie korzystne dla polskich przewoźników.
- Jakby na zamówienie niemieckich pośredników skrócono okres dochodzenia roszczeń dla branży transportowej z 3 lat do 1 roku. A w związku z tym, że niemieckim pracownikom nie chce się pracować i wolą handlować zleceniami transportowymi, stworzyli ogromny rynek pośredników w branży transportowej. I wydłużyli terminy zapłaty do kilku miesięcy. Także 90 dniowy okres płatności wcale nie jest jakimś rzadkim przypadkiem. W związku z tym, my uważamy, że trzeba najpierw to, co się w międzyczasie postawiło na głowie, postawić z znów na nogi – wylicza Jan Buczek.