Realnych kształtów zaczynają nabierać zapowiedzi środowiska Donalda Trumpa o redukcji stacjonujących w Europie wojsk amerykańskich. I choć po czerwcowym szczycie NATO w Hadze wydawać się mogło, że obietnicą wielkich zbrojeń Europa spełniła oczekiwania amerykańskiego prezydenta, teraz okazuje się, że jego polityczne zaplecze nie zmieniło zdania.

Amerykanie naciskają na wycofanie wojska z Europy

Wyraźnie dał temu wyraz konserwatywny think-tank Defence Priorities, publikując raport o stanie amerykańskich sił zbrojnych na świecie. Pojawił się on na kilka tygodni przed opublikowaniem przez Pentagon Global Posture Review (GPR), czyli dokumentu podsumowującego amerykańską obecność wojskową na świecie. On zaś będzie podstawą do podejmowania jesienią przez prezydencką administrację dalszych działań w kwestii obecności wojskowej.

Autorem raportu jest nie kto inny, jak Dan Caldwell, do niedawna jeszcze doradca sekretarza obrony Pete’a Hegsetha, wysoko umocowany w strukturach waszyngtońskiej administracji. Ze stanowiskiem pożegnał się jednak w kwietniu tego roku po aferze z wyciekiem tajnych danych. Z oficjalnego doradcy stał się przedstawicielem środowiska, któremu bliskie jest ograniczanie amerykańskiej obecności wojskowej, szczególnie w Europie i na Bliskim Wschodzie.

Ze złożonego już w Białym Domu raportu wynika, że poza granicami USA stacjonuje aż 200 tys. amerykańskich żołnierzy, z czego 90 tys. w Europie. Na naszym kontynencie najwięcej wojsk Stany Zjednoczone mają w Niemczech (39 000), Polsce (14 000) i Włoszech (13 000). To, zdaniem twórców raportu, zdecydowanie zbyt wiele, a proponując redukcję, biorą już pod uwagę rosyjskie zagrożenie.

Czy Europa bez amerykańskich żołnierzy poradzi sobie z atakiem Rosji?

W ocenie Caldwella, działania Rosji na Ukrainie nie stanowią bezpośredniego zagrożenia dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych, a dla europejskich sojuszników jest ono umiarkowane. Twierdzi on, iż skoro Rosja przez 3,5 roku nie jest w stanie poradzić sobie z mniejszą i słabiej uzbrojoną Ukrainą, to nie ma szans, aby rzuciła wyzwanie całej Europie, szczególnie że dla naszego kontynentu ewentualna wojna byłaby wojną obronną.

„Biorąc pod uwagę zalety wojny obronnej — w tym możliwość wcześniejszego przygotowania terenu za pomocą barier i pól minowych, wykorzystania przewagi geograficznej do obserwacji i rozmieszczania sił oraz stosowania tanich technologii, takich jak drony, w celu ograniczenia postępów przeciwnika — Europa prawdopodobnie dysponuje już dziś potencjałem militarnym (nawet przed ponownym zbrojeniem), aby zapobiec szerokim zdobyczom militarnym Rosji, gdyby Moskwa zaatakowała członka NATO” – czytamy w raporcie.

Postulując odchudzenie amerykańskich sił w Europie, Caldwell przytacza jeszcze jeden, doskonale znany już argument. Uważa mianowicie, że zbyt duża liczba amerykańskich wojsk „zachęca sojuszników USA do niedofinansowania i pasożytnictwa”, a za obronę Europy płacić musi Waszyngton.

Z Polski ma zniknąć amerykańska brygada

W swym raporcie eksperci Defence Priorities nie tylko wytykają Europie jej zaniechania, ale proponują też konkretne rozwiązania. Rekomendują Białemu Domowi, aby natychmiast zabrać z Europy trzy Brygadowe Grupy Bojowe (BCT): po jednej z Rumunii, Niemiec i Polski. Dodatkowo z Europy zniknąć by miały 3 z 7 eskadr amerykańskiego lotnictwa (z Włoch i Wielkiej Brytanii), a także 2 niszczyciele z Hiszpanii. Sprzeciwiają się też planom rozmieszczenia w Niemczech rakiet dalekiego zasięgu (planowane na luty 2026 r.). Jednorazowo siły amerykańskie w Europie miałyby być zmniejszone o 30 tys. żołnierzy, a w dalszej perspektywie, gdy Europa nieco się dozbroi, o kolejnych 20 tys.

„Łącznie te zmiany zmniejszyłyby całkowitą obecność USA w Europie o 40–50 procent w ciągu czterech lat i przywróciłyby pozycję USA w dużej mierze do poziomu sprzed 2014 roku. Rekomendowane przez nas zmiany pozwoliłyby na znaczące przeniesienie ciężaru na sojuszników, utrzymanie kluczowych zasobów wywiadowczych i projekcji siły, ponowne rozmieszczenie wysoce pożądanych zdolności, które prawdopodobnie będą potrzebne w Azji lub do obrony kraju, oraz lepsze dostosowanie zobowiązań USA w Europie do poziomu i rodzaju zagrożenia, jakie Rosja stwarza dla interesów USA” – piszą autorzy raportu.

Polska składa USA wojskową propozycję

Ten oraz wiele podobnych sygnałów o planowanej redukcji liczby wojska USA zaalarmowały polskich parlamentarzystów. Za ocean udała się ponadpartyjna grupa w składzie: Paweł Kowal (KO), Joanna Kluzik-Rostkowska (KO), Ewa Schaedler (Polska2050), Andrzej Grzyb (PSL), Marcin Przydacz (PiS) i Radosław Fogiel (PiS).

- Staraliśmy się ich przekonywać i odwodzić od tego pomysłu, głównie w Kongresie, bo mamy wrażenie, że kongresmeni, poprzez świetną pracę, jaką wykonał pan prezydent Duda w ostatnich latach, są naszymi sojusznikami – mówi Gazecie Prawnej Marcin Przydacz, poseł PiS, który w gabinecie prezydenta Karola Nawrockiego zajmować ma się sprawami międzynarodowymi.

Z relacji polskich posłów wynika, iżspotkali się z serdecznym przyjęciem, a wielu kongresmenów ma świadomość, że Polska w ostatnich latach wywiązywała się ze swych sojuszniczych zobowiązań. Dlatego też nie chcieliby, aby nasz kraj teraz był karany wycofywaniem amerykańskich wojsk. Jeśli miałoby do tego już dojść, to lepiej, aby uszczuplić kontyngenty stacjonujące w państwach Europy Zachodniej. Posłowie złożyli też kongresmenom pewną propozycję.

- To, co staraliśmy się zrobić, to doprowadzić do przekonania Kongresu o konieczności przegłosowania takiej poprawki, mówiącej o tym, że bez zgody Kongresu liczba wojsk nie będzie ograniczana. I zarówno w Izbie Reprezentantów, jak i w Senacie pojawiły się głosy poparcia dla tego pomysłu. Chodziło o to, aby mieć takie poczucie, że w tych kwestiach oddziaływać będą nie tylko urzędnicy, ale też ciała polityczne. To może być dla nas też korzystne z tego powodu, że wielu kongresmenów ma wyborców pochodzenia polskiego, więc z całą pewnością będą zwracali także uwagę na to, jakie oczekiwania ma Polonia amerykańska – ujawnia Marcin Przydacz.