Latem 2024 r. Władimir Putin postawił zadanie zwiększenia produkcji bezzałogowców. Zrobili to na wzór naszych Sił Systemów Bezzałogowych (SBS, oddzielny rodzaj wojsk powołany w 2024 r. – red.). W efekcie wzrosła liczba dronów i liczba dobrze wyszkolonych pilotów. Widać to także na linii frontu. Poza tym Rosja nie jest w stanie dostarczyć swojej armii wielkiej liczby pocisków manewrujących albo balistycznych. Coś ściągnęła z Korei Północnej, ale potrzebowała taniego narzędzia uderzeniowego. Takim narzędziem okazał się irański szahed. Podczas godziny lotu zużywa 4,5 l benzyny 95, a pocisk manewrujący przez godzinę zużywa 200 kg nafty lotniczej. Poza tym do wystrzelenia rakiety potrzebna jest platforma albo samolot. Są one drogie, zaawansowane technologicznie. Dron jest tani, a przenosi 40–90 kg ładunku wybuchowego.
Aby móc rozwinąć zdolności produkcyjne, Rosja otrzymała od Iranu kompletną dokumentację konstruktorską, która pozwoliła im praktycznie skopiować szahedy. Jestem przekonany, że Irańczycy osobiście nadzorowali budowę linii produkcyjnych. Dodatkowo Rosjanie zaczęli produkcję dronów imitatorów typu Gierbier i Parodija. Podczas ostrzałów praktycznie 60–70 proc. celów powietrznych, z jakimi mamy do czynienia, to właśnie imitatory. Przy czym każdy cel wymaga opracowania i przechwycenia. Imitatory zwykle nie przenoszą ładunków wybuchowych, ale zdarzało się, zwłaszcza pod Charkowem, że jednak 8–9 kg niosły nawet one.
Imitator czy nie, taka liczba dronów przeciąża obronę powietrzną. W Rosji wciąż istnieje Związek Radziecki rozumiany jako podejście do kierowania państwem, więc skoro Putin powiedział, że mają stawiać na drony, to stawiają na drony. To nie Ukraina, gdzie ludzie zaczęliby szukać różnych koncepcji, firmy zaczęłyby ze sobą konkurować itd. Oni wzięli jeden model w postaci szaheda i zaczęli go rozwijać, produkować na coraz większą skalę, modernizować. Na to pieniędzy im nie zabraknie. Dodatkowo Chiny wciąż sprzedają podzespoły do dronów. Silniki są chińskie, duża część elektroniki też.
To już nieaktualne. Rosja wciąż sprowadza pewne podzespoły z Iranu, choćby anteny, ale zdołała zbudować linie produkcyjne u siebie.
Wszystkie innowacje są związane z próbą podołania naszemu przeciwdziałaniu. Przykład? Drony zaczęły latać na większej wysokości, bo na niższych łatwiej neutralizowały je nasze grupy mobilne, uzbrojone w działka i drony przechwytujące Kamik. Inny przykład dotyczy anten do odbioru danych satelitarnych. Gdy nauczyliśmy się je zagłuszać, Rosjanie zaczęli montować na dronach po cztery anteny łatowe, z których każda odbiera sygnał, mierzy jego moc i dzięki temu łatwiej im zniwelować błąd pomiaru. Gdy zaczęliśmy się do tego dostosowywać, zaczęli montować nawet 16 takich anten. Innymi słowy, wzrasta liczba podzespołów wzmacniających odporność na nasze środki walki radioelektronicznej (REB). Wzrost naszego potencjału w dziedzinie REB pozwolił nam jednak na stworzenie całych stref, w których drony są pozbawione możliwości odbierania koordynatów, przez co wracają nad Białoruś czy Rosję, gubią się po lasach, tracą orientację przez kumulację błędów. Rosjanie odpowiedzieli rozpoczęciem prac nad zintegrowaniem dronów z systemami sztucznej inteligencji. Szahedy zaczynają być wyposażane w zwykłe, cywilne komputery Nvidia i kamery. W efekcie mogą je sprawniej nakierowywać na cel, próbując zamienić model nawigacji z inercyjnej na wizualną. Na dolocie włącza się kamerę i porównuje cel z planowanym. Jeśli pasuje, to w porządku, jeśli nie, można zmienić koordynaty. Kolejnym krokiem będzie próba umożliwienia zmiany koordynatów celu na podstawie danych termowizyjnych.
Natomiast te komputery mają swoje wady, da się im także przeciwdziałać środkami REB. Tyle że musimy szybko opracowywać nowe metody i dostosowywać się do zmian wprowadzanych przez przeciwnika. Także zmian taktycznych. Rosjanie zaczęli wysyłać drony w rojach. Są i takie przypadki, gdy jeden bezzałogowiec lata w kółko nad jednym miejscem, co może sugerować, że ma służyć jako retranslator łączności dla innych dronów. Celem jest obejście naszych systemów obrony powietrznej albo stworzenie takiego bezzałogowca, który by wykonywał zadania w sposób automatyczny za pomocą algorytmów.
Nie o wszystkim mogę powiedzieć. Pierwszy etap to wykrycie wrogiego drona. Niedawno Holendrzy zapowiedzieli przekazanie Ukrainie niemal 100 zestawów radiolokacyjnych. To ważne, bo przecież nie wystarczy, że zobaczymy te wszystkie drony w naszej przestrzeni powietrznej. Musimy mieć możliwość śledzić ich trasy przelotowe z dokładnymi koordynatami, włącznie z wysokością lotu, w czasie rzeczywistym. Pracujemy nad tymi zdolnościami, ale na razie są one niedostatecznie rozwinięte. Potrzebujemy więcej zasobów radiolokacyjnych, w zamian oferując doświadczenie przydatne producentom. Do detekcji dronów wykorzystuje się radiolokację pasywną i aktywną, detektory dźwięku, ciepła, wizualne. Do tego zagłuszanie łączności, broń laserową, elektromagnetyczną, drony przechwytujące, małe rakiety ziemia-powietrze, wreszcie na wszelki wypadek lotnictwo, które pokrywa pewne sektory. Przechwytywanie takiej liczby bezzałogowców, jaką ostatnio zwykli wysyłać Rosjanie, nie jest jednak proste. W każdym razie jedna grupa mobilna powinna utrzymywać sektor o powierzchni 30 km kw. Aby to było możliwe, powinna mieć do dyspozycji zasoby, które opisałem. Fundacja United 24 prowadzi właśnie zbiórkę, żeby te grupy lepiej wyposażyć w różne środki przechwytywania bezzałogowców. Wybieram się zresztą właśnie na testy dronów przechwytujących.
Na filmach zwykle widzimy pogoń za dronami. Żeby dogonić szaheda, taki dron przechwytujący powinien być dość szybki. Ale są też inne warianty. Tutaj działają proste prawa fizyki. Można pracować przy użyciu wolniejszych bezzałogowców, tyle że trzeba dokładnie znać koordynaty celu: jego prędkość, wysokość, przewidywaną trasę lotu. Uruchamiamy Skynet, czyli system antydronowy pozwalający na blokadę sygnału GPS i oślepienie wrogiego bezzałogowca, zestawy rakietowe Gepard. Jeśli widzimy, że dron wlatuje w nasz sektor na wysokości 500 m, nie musimy podnosić samolotów i wykorzystywać drogich pocisków powietrze-powietrze, skoro można strzelić do niego z działka na ziemi.
Oczywiście zniszczenie w powietrzu, choć często należy go wcześniej przekierować nad obszar niezamieszkały. Główny cel zagłuszania drona nad miastem polega na ochronie konkretnych obiektów infrastruktury, fabryk, sztabów – także przed odłamkami w razie zestrzelenia. Najlepiej więc zestrzelić drona na dolocie do miasta. Bezzałogowiec to nie rakieta balistyczna, którą przechwytują zestawy obrony przeciwrakietowej w najwyższej części trajektorii lotu, ponad atmosferą, więc kiedy zostanie zestrzelona, do ziemi doleci najwyżej popiół, którego nie zauważymy. Jedna sprawa to trafienie w głowicę bojową i rozerwanie drona w powietrzu, inna – zbicie go z kursu i eksplozja przy dotknięciu z ziemią. W zasadzie więc chodzi o to, by stworzyć zautomatyzowany system polegający na wyprowadzaniu dronów poza granice miast i zmniejszyć tym samym szkody wywołane ich odłamkami.
Oczywiście. Być może w sytuacji, gdyby pojedynczy dron nadleciał nad Polskę, opłacałoby się wam użyć baterii Patriot, bo jednak życie ludzkie jest cenniejsze. Ale w sytuacji, w której znalazła się Ukraina, gdy w jednym czasie nad nasze terytorium może nadlecieć ponad 700 dronów, a do strącenia jednego potrzeba czasem dwóch czy trzech środków przechwytujących, to faktycznie nie da się tego uzasadnić. Patriot powstał w celu przechwytywania pocisków manewrujących, balistycznych i podobnych celów powietrznych. Izrael też czym innym pracuje przy pociskach balistycznych z Iranu, a czym innym przy niekierowanych rakietach Hamasu, posklejanych z rur.
Tak naprawdę do obrony przed dronami powinno się stworzyć oddzielny system obrony powietrznej, chroniący nie tylko przed uderzeniowymi szahedami, ale i przed zwiadowczymi orłanami. Na linii frontu do obrony przed mavicami czy komercyjnymi dronami FPV wystarczy solidny sprzęt REB, bo to są drony niekierowane i po zastosowaniu wobec nich zasobów walki radioelektronicznej tracą łączność, potem sterowność i spadają na ziemię. Na takie zagłuszanie są odporne drony światłowodowe, sterowane przez kabel. Przeciwko nim najlepsza byłaby broń elektromagnetyczna, ale to na razie pieśń przyszłości. Pracują nad nią Brytyjczycy. Trwają też testy broni laserowej. W zasadzie należałoby zastosować szerokie podejście do przechwytywania celów powietrznych z wykorzystaniem bardzo różnych narzędzi.
Im dalej leci, tym bardziej traci na precyzyjności. Zresztą Rosja nawet takiej technologii sama nie stworzyła, tylko dostała ją od Irańczyków. Nie da się tego porównywać z technologiami wcześniej. Weźmy rakietę Tomahawk. Możemy ją nakierować na Taganrog, ale po drodze, po otrzymaniu jakichś świeżych danych, przeprogramować na Millerowo. Możliwość zmiany koordynatów celu to kosmiczna przewaga. Rosjanie w zasadzie nie mają takich zdolności. Marzą o stworzeniu pocisku o zasięgu 600 km, które mogłoby przenosić lotnictwo taktyczne. Niby dysponują rakietą Ch-69, zmodernizowaną wersją Ch-59, o zasięgu zbliżonym do 500 km – takimi pociskami razili elektrociepłownię trypilską. Kiedy minister ds. zabijania Siergiej Szojgu pojechał do fabryki, żeby obejrzeć te rakiety, mówił, że trzeba więcej. Miał jednak na myśli nie liczbę głowic – bo pojawiły się takie interpretacje i komentarze o instalowaniu podwójnych głowic – ale zasięg. Rosyjskie lotnictwo strategiczne umiera. O samolotach Tu-95 w zasadzie można już zapomnieć, także dzięki naszej niedawnej operacji „Pawutyna” (Pajęczyna). Tu-160 to samolot, który po 3 tys. godzin wymaga remontu silnika. Rosjanie mają swoje problemy i szukają rozwiązań. Masowa produkcja dronów uderzeniowych to łatanie dziury.
To głównie kwestia finansowania. Dzięki Bogu jest duńska formuła, włoska formuła (mechanizmy finansowania dostaw broni zaproponowane przez wymienione kraje – red.), brytyjska koalicja dronowa, Niemcy finansują rakiety dalekiego zasięgu. Dzięki temu można zwiększyć skalę naszych możliwości. Tyle że pytanie o to, kiedy będziemy w stanie odpowiedzieć Rosji podobną liczbą dronów, jest nieprawidłowo zadane. Są ciekawsze opcje. Z siedmiu rosyjskich magazynów GRAU, Głównego Zarządu Rakietowo-Artyleryjskiego, cztery zostały całkowicie zniszczone punktowymi atakami naszych dronów. Nasze drony wywołują problemy w obwodzie moskiewskim czy leningradzkim, w Moskwie regularnie wdrażany jest plan „Kowior” (Dywan), czyli zamykanie lotnisk w obawie przed atakami z powietrza. Pamiętamy, jak Rosjanie strącili azerbejdżański samolot pasażerski (został zestrzelony nad Czeczenią przez obronę przeciwlotniczą; pilotowi udało się twardo wylądować w Kazachstanie – red.). W zasadzie potencjał Ukraina już ma, potrzeba tylko finansowania prawidłowego rozwoju tego sektora, który zresztą stopniowo właśnie w tę stronę zmierza, a po skoordynowanym dołączeniu firm prywatnych ten proces powinien jeszcze przyspieszyć.
Zasada dwóch ścian dotyczy walk ulicznych – nie warto wtedy stać koło okien. W przypadku ataku balistycznego można pamiętać o dwóch ścianach, jeśli naprawdę nie ma jak zejść do schronu i warto choćby w niewielkim stopniu zwiększyć własne bezpieczeństwo. Ale to nie jest dobra odpowiedź na masowy ostrzał miasta. Dwie ściany nie pomogą, jeśli w budynek trafi szahed z 90 kg ładunku wybuchowego. Tam w środku są metalowe sześciany o boku 4–10 mm, które w momencie wybuchu z szaloną prędkością rażą wszystko w promieniu 100 m. Niektórzy chronią się na czas alarmu w łazienkach. Pół biedy, jeśli to stare budownictwo i ściany łazienki są nośne. Ale zwykle mamy tam też lustro, kafelki na ścianach, które mogą dodatkowo poranić. Nieprzypadkowo w schronach nic na ścianach nie wisi. Zasadę dwóch ścian stosujemy w sytuacjach nadzwyczajnych, gdy po prostu nie ma czasu, by dobiec do normalnego schronu.
A ta wojna jeszcze potrwa. Biorąc pod uwagę następne wypowiedzi Donalda Trumpa, 50 dni dla Rosji na rozejm, które mogą się przekształcić w kolejne 50 dni de facto prawa do zabijania nas, trzeba myśleć o bardziej długofalowych rozwiązaniach. Obowiązkowe podziemne schrony w nowych budynkach, zapożyczenie od Izraela normy, zgodnie z którą w każdym domu powinien znajdować się jeden bezpieczny pokój. Albo przynajmniej rolety w oknach, które mogą ochronić przed częścią odłamków ze strąconych dronów. Podejście systemowe, a nie dająca fałszywe poczucie bezpieczeństwa zasada dwóch ścian. ©Ⓟ