Uczestniczył pan w tworzeniu czwartego już raportu oceniającego implementację orzeczeń Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w państwach UE. Jeśli chodzi o wdrażanie orzeczeń wiodących – czyli tych wyznaczających najważniejsze obszary problemowe – Polska jest druga od końca. Średni czas implementacji to 5,5 roku, zalegamy z wyrokami nawet sprzed 24 lat. Chodzi chyba o coś więcej niż nierozwiązana kwestia praworządności?

Kwestia praworządności, czyli tego, co się obecnie dzieje w polskim sądownictwie, to faktycznie tylko część problemu. Mamy przede wszystkim pilotażowy wyrok w sprawie Wałęsa przeciwko Polsce (skarga nr 50849/21). Trybunał zobowiązał w nim władze naszego kraju do wyeliminowania problemów systemowych związanych z uregulowaniem statusu neosędziów, będących źródłem naruszenia konwencji praw człowieka. Wiemy jednak, jak wygląda sytuacja polityczna w Polsce, wie to też ETPC.

Wśród najbardziej wiekowych, nierozwiązanych spraw jest oczywiście skarga Alicji Tysiąc (skarga nr 5410/03) i głośne, wciąż niewykonane orzeczenie dotyczące aborcji ze względów zdrowotnych. Nadzorujący wykonywanie orzeczeń Komitet Rady Ministrów Rady Europy wraca do tego regularnie.

Wielokrotnie ETPC orzekał również w sprawie art. 212 kodeksu karnego, wykorzystywanego przeciwko dziennikarzom i aktywistom. W uproszczeniu czasem się mówi, że chodzi o SLAPP, ale jednak SLAPP-y to pozwy cywilne, a tutaj mowa o odpowiedzialności karnej i karze do roku więzienia. Jeśli chcielibyśmy być złośliwi, to możemy powiedzieć, że akurat w tym przypadku mamy ponadpolityczną zgodę – wszystkie kolejne opcje polityczne zapowiadają, że coś z tym zrobią, i nie robią nic. Każda kolejna władza jest przecież potencjalnym beneficjentem tego przepisu.

Dziesięć lat ma też już wyrok w połączonych sprawach Rutkowski i inni przeciwko Polsce (skargi nr 72287/10, 13927/11 i 46187/11), gdzie mowa o przewlekłości postępowań cywilnych, karnych i administracyjnych. Pierwszy wyrok z tej „rodziny” zapadł w 2005 r. Czy jest lepiej? Tak, ale to wciąż mały postęp.

Nadal miesiącami czekamy na pierwsze ruchy sądów w takich sprawach jak np. rozwody, które powinno się załatwiać szybko i w miarę sprawnie. Niedopuszczalna jest sytuacja, w której to, jak szybko zobaczymy swoją własność nieruchomości i kredyt hipoteczny w księdze wieczystej, w dużej mierze zależy od tego, gdzie dana nieruchomość się znajduje. A tak jest, bo sąd w małej miejscowości poradzi sobie z tym o wiele szybciej niż w Warszawie czy w innym dużym mieście.

Jak robią to państwa, które radzą sobie najlepiej?

Świetnym przykładem jest Estonia, gdzie całe postępowanie sądowe toczy się w zasadzie online. Do wszystkich rozpraw można dołączyć zdalnie, a akta spraw są w PDF-ach, w chmurze, i można się do nich dostać w każdym momencie. W Polsce natomiast dalej wysyła się aplikanta, żeby zrobił zdjęcia dokumentów w sądzie. W porównaniu z tym, co Polska osiągnęła przez 20 lat w innych obszarach, zwłaszcza w infrastrukturalnym, nasze sądownictwo jest koszmarnie do tyłu.

Wracając do implementacji wyroków – dlaczego w tej kwestii lepiej idzie nie tylko Estonii, lecz także niemal wszystkim państwom Europy Środkowo-Wschodniej? W rankingu gorzej od Polski wypadła tylko Rumunia.

Na pewno nie pomaga nam wielkość kraju – bo jednak w prawie 40-milionowym państwie pewne rzeczy trudniej skoordynować niż w takim, w którym obywateli jest cztery razy mniej. To przekłada się na mniejszą liczbę sędziów, spraw, postępowań w II instancji itd. Ale oczywiście w dużej mierze chodzi też o determinację. I tutaj można wskazać choćby na Czechy, które przy pełnym wsparciu tamtejszego rządu zrealizowały specjalny, finansowany z funduszy norweskich projekt mający na celu właściwą implementację wyroków Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Zebrano zespół sędziów, prawników praktyków, NGO. Przedstawiciele rządu uczestniczyli w szeroko zakrojonych konsultacjach, schodzących do naprawdę niskiego, lokalnego szczebla.

Miałem okazję obserwować część tego procesu z bliska i byłem w szoku, jak poważnie potraktowano tę sprawę. Ale na pewno wymagało to też pewnej pokory: Czechy w pierwszej kolejności musiały uświadomić sobie, że słabo implementują wyroki i muszą poniekąd sięgnąć po pomoc z zewnątrz.

Państwa raport obejmuje wyroki nie tylko ETPC, lecz także TSUE. W rekomendacjach dotyczących tego, jak zmotywować kraje do ich implementowania, pojawiło się częstsze sięganie po art. 260 Traktatu o funkcjonowaniu UE.

Problem z art. 260 TFUE jest taki, że cała procedura pozostaje bardzo skomplikowana. Najpierw musi się pojawić inicjatywa ze strony Komisji Europejskiej, potem jest dialog z państwem, a następnie sprawa jest kierowana do TSUE, który musi wydać wyrok, żeby Komisja mogła zacząć dalej działać. Przez to wszystko trwa strasznie, strasznie długo. Przykładem jest niedawny wyrok TSUE w sprawie TK – Komisja wszczęła procedurę w 2021 r., wyrok mamy dopiero po czterech latach.

Alternatywą jest tzw. procedura warunkowości praworządności, którą UE wprowadziła w 2020 r. i której użyła tylko raz – wobec Węgier. Procedura ta też okazała się nieporęczna i raczej nie widzę apetytu politycznego na jej użycie wobec Polski. Aktualnie najbardziej realnym straszakiem jest ewentualna klauzula warunkowości, którą mógłby być objęty kolejny siedmioletni unijny budżet – ale tutaj więcej będziemy wiedzieli pewnie w przyszłym roku.

Na Rafała Trzaskowskiego postawił nie tylko rząd, ale w jakimś stopniu również Komisja Europejska i europejskie trybunały. I wszyscy się przeliczyli

A jak w obecnej sytuacji „zmusić” do implementacji wyroków np. Polskę? Wbiję kij w mrowisko i powiem – to błąd, że Komisja Europejska zakończyła procedurę z art. 7 TUE i odblokowała nam wszystkie fundusze z KPO. Nie dlatego, że uważam, iż te pieniądze nie są potrzebne, bo są i to bardzo, ale tym samym wytrąciła sobie z dłoni silną broń w sprawie praworządności.

Jesteśmy na półmetku rządów, doskonale wiemy, że postępy są nikłe. I co teraz? Teoretycznie rzecz biorąc, również wobec Polski można by wszcząć procedurę z art. 260 TFUE, natomiast, po pierwsze, z powodów politycznych raczej do tego nie dojdzie, a po drugie – sama procedura jest bardzo powolna i droga do ewentualnych kar nałożonych na państwo byłaby wyboista.

W przypadku wdrażania wyroków Europejskiego Trybunału Praw Człowieka ewentualne straszaki są jeszcze słabsze.

Tak, ale – co może służyć Polsce – ocena implementacji jest bardziej ogólna. Dla Komitetu Ministrów co do zasady ważniejszy jest cel niż środki – czyli jest szansa, że docenią oni niepełne, nieustawowe działania.

Tajemnicą poliszynela jest to, że Polska zawiera liczne ugody z osobami składającymi skargi do ETPC, które w swoich sprawach natknęły się na neosędziów. Nie mamy jednak szczegółowych danych dotyczących skali tego zjawiska, bo ministerstwo ich nie publikuje. Sprawa jest problematyczna też dla samego trybunału, który na razie wstrzymuje się z rozpoznaniem około tysiąca spraw. Gdyby jednak przestał, a linia orzecznicza byłaby po myśli skarżących – a idę o zakład, że będzie – to do ETPC napłyną tysiące kolejnych.

Dlatego, podobnie jak Komisja Europejska, trybunał w Strasburgu na razie czeka. A problem jest ogromny, bo przy obecnym prezydencie widoków na całościową reformę Krajowej Rady Sądownictwa czy Trybunału Konstytucyjnego po prostu nie ma.

Czyli jak zawsze wracamy do tego, że w wyborach prezydenckich nie wygrał Rafał Trzaskowski.

Tak – o czym mówiłem zresztą ostatnio na jednym z seminariów. W kontekście Polski lekcja jest taka, żeby najpierw wygrać wybory prezydenckie, a potem mówić o naprawie praworządności. Bo tylko wtedy można to realnie zrobić. Co znamienne, na Rafała Trzaskowskiego postawił nie tylko rząd, ale w jakimś stopniu również Komisja Europejska i europejskie trybunały. I wszyscy się przeliczyli. ©℗

Rozmawiała Sonia Otfinowska