Książka Grzegorza Rossolińskiego-Liebe „Polscy burmistrzowie a Holokaust. Okupacja, administracja i kolaboracja”, w której autor opisuje relacje między polskimi burmistrzami a władzą okupacyjną podczas II wojny światowej, wzbudziła niemało kontrowersji. Praca została odżegnana od czci i wiary, zaś historyk nie pozostał dłużny swoim krytykom, szufladkując ich ideologicznie.
Kim jest Grzegorz Rossoliński-Liebe, autor książki „Polscy burmistrzowie a Holokaust”?
Warto dla kontekstu przybliżyć sylwetkę naukową polsko-niemieckiego badacza. Głośna książka jest jego kolejną pracą poświęconą tematyce nacjonalizmu i Zagłady Żydów. Wcześniej zajmował się także związkiem nazizmu z banderyzmem i warto dodać, że tezy zawarte w jego poprzednich książkach zdawały się być bliskie polskim historykom piętnującym ukraiński nacjonalizm i wskazującym na jego zbrodnicze źródła.
Inaczej jest jednak w przypadku książki „Polnische Bürgermeister…”. Jej teza brzmi następująco: polscy burmistrzowie byli nie tylko świadkami okupacji niemieckiej i prześladowań Żydów, zakładnikami sytuacji, ale odgrywali aktywną rolę w Holokauście. Autor pisze wprost, że burmistrzowie byli jedną z najważniejszych grup urzędniczych w administracji Generalnego Gubernatorstwa, i to dzięki nim, zdaniem Rossolińskiego-Liebe, władze okupacyjne były w stanie realizować swoją politykę względem Żydów i byli kluczowi w aparacie terroru. Zarazem autor nie stawia znaku równości między polskimi burmistrzami a administracją w innych okupowanych krajach. Wątek braku kolaboracyjnego rządu na terenie okupowanej Polski jest uwzględniony w tej pracy, choć nie został silnie wyeksponowany.
Co o książce „Polnische Bürgermeister…” napisał w swojej recenzji Damian Sitkiewicz?
W dyskusji wokół książki najbardziej wyczerpujący głos zabrał Instytut Pamięci Narodowej w osobie Damiana Sitkiewicza w liczącej 47 stron recenzji, gdzie Sitkiewicz zarzucił Rossolińskiemu-Liebe przede wszystkim brak naukowego podłoża. List protestacyjny wystosowała również Fundacja Kulskich, wskazując na manipulację źródłami i nierzetelne podejście do jednego z burmistrzów, Juliana Spitosława Kulskiego.
Nie będę streszczał wszystkich (licznych) zarzutów, skupię się na jednym kluczowym: Sitkiewicz podkreśla jak mantrę, że Rossoliński-Liebe nie bierze pod uwagę kontekstu terroru i presji, pod jaką funkcjonowali burmistrzowie. Polski historyk wskazuje, że niemieckojęzyczny autor niemalże zrównuje odpowiedzialność burmistrzów i władz okupacyjnych. Wskazuje m.in. na użycie przez autora terminu „rząd krakowski”, który zdaniem Sitkiewicza implikuje, że istniała w okupowanym Krakowie „polska administracja”.
Na krytykę odpowiedział sam Grzegorz Rossoliński-Liebe na łamach „Gazety Wyborczej”. Jego odpowiedź jest dziwna, bowiem silnie osadza krytyczną interpretację jego książki w kontekście politycznym. Historyk stwierdził, że wszyscy ci, którzy boją się jego „spokojnej książki”, są elementem politycznej układanki. I na jednym wydechu wymienia IPN, Kanał Zero oraz Mateusza Morawieckiego.
Wszystko się miesza ze wszystkim. Bandera z Degrelle'em, a Vichy z Generalnym Gubernatorstwem
Ta strategia jest dziwna, gdyż badacz nie polemizuje z zarzutami, lecz streszcza okoliczności krytyki, porównując je do histerycznych reakcji na Ukrainie na swoją wcześniejszą książkę o Stepanie Banderze. Twierdzi, że swą najnowszą pozycję napisał po prostu jako studium analizujące historie burmistrzów w Polsce i że wybrał dosyć szeroką grupę bohaterów. Zarazem podnosi argument, że podobne książki powstały o burmistrzach w Belgii, Holandii i Francji. Nie precyzuje jednak, że Belgia miała swojego Léona Degrelle’a, we Francji był kolaboracyjny rząd Vichy, Holandia zaś była uznawana przez hitlerowców za „rasowo zbliżoną” do Niemiec. Takie zestawienie burmistrzów z innych krajów pomija specyfikę okupowanej Polski, do czego autor się nie odnosi. I z tym mam największy problem.
Temat niewątpliwie jest trudny i tym bardziej zasługuje na rzetelną dyskusję oraz autentyczną wymianę argumentów. Dlatego jeżeli Rossoliński-Liebe chciałby bronić swoich tez – być może w jakiejś mierze słusznych – to powinien otwarcie skonfrontować się z głosami krytycznymi, a nie nadawać im etykiety „zarzuty nacjonalistów”.