Rząd Donalda Tuska 13 grudnia obchodzi drugą rocznicę zaprzysiężenia. Można by oczekiwać, że na półmetku będzie „w pełnym gazie”. Bo o ile pierwszy rok rządów to czas przejmowania instytucji, zaciągu kadr, przeglądania papierów po poprzednikach i zapoznawania się z realiami poszczególnych resortów, o tyle drugi rok powinien być czasem najbardziej intensywnego działania.

Dlaczego akurat wtedy, a nie później? Doświadczenia wielu rządów pokazują, że ostatni rok to często jazda na oparach. Brak energii i pomysłów stanowi naturalny przejaw zużycia władzy nie tylko nad Wisłą. Dlatego w wielu państwach najbardziej reformatorski okres to właśnie połowa kadencji. Czy można to było zaobserwować w przypadku rządu Donalda Tuska? Czy drugi rok jego rządów pokazał nową jakość? Większą energię? Lepsze pomysły?

Lista sukcesów na koncie rządzących znacząco się nie powiększyła

Co ciekawe, obserwując komunikację samego rządu, można odnieść wrażenie, że sukcesy są raczej skromne. Na drugą rocznicę opublikowano film promocyjny, w którym władza chwali się podwyżkami dla nauczycieli, programem in vitro, 13. i 14. emeryturą oraz „babciowym”. Tylko że wszystkie te działania były podjęte już w pierwszym roku rządów.

Lista osiągnięć na stronie www.robimyniegadamy.gov.pl również nie powala. Spora część kilkudziesięciu wymienionych sukcesów to zbiór punktowych działań, jakie rząd podejmuje, a nie efektów, jakie te działania przynoszą. Mało tego, jeśli już chwalą się efektami, to mają one często luźny związek z polityką rządu, jak np. zahamowanie inflacji czy wzrostu PKB. Mozolnie idzie też realizacja „100 konkretów” z kampanii wyborczej z 2023 roku. Po dwóch latach zrealizowano zaledwie jedną trzecią obietnic.

Problem z rządem Donalda Tuska polega na tym, że nawet gdyby zrealizował wszystkie konkrety, to i tak niewiele by to zmieniało. Bo „100 konkretów” oraz inne zapowiedzi w bardzo ograniczony sposób odpowiadają na systemowe bolączki polskiego państwa. Były raczej luźnym spisem interwencji do przeprowadzenia na szybko.

Deficyt dużych reform to największa bolączka tego gabinetu

Każdy, kto od dawna obserwuje Donalda Tuska, nie powinien być zdziwiony, że kolejne miesiące funkcjonowania jego rządu niczego w tej sprawie nie zmieniają. Bo głównym problemem nie są zewnętrzne uwarunkowania i przeszkody, ale głęboko zakorzeniona u tego polityka filozofia rządzenia. Premier od lat sprowadza ją do administrowania oraz reagowania na bieżące wydarzenia.

Jedyną ciekawą zmianą w ostatnim czasie są „zwroty narracyjne”. Premier trafnie wyczuł, że opowieść, z jaką był dotychczas kojarzony – czyli „ciepła woda w kranie” – źle się zestarzała, bo kojarzy się z brakiem ambicji. Lider Koalicji Obywatelskiej zdaje sobie sprawę, że zmieniający się klimat sprawowania władzy rodzi popyt na wielkie narracje. Dlatego w ostatnim roku obserwowaliśmy wystąpienia Tuska, które miały na celu pokazanie, że ten polityk jest zdolny do śmielszych wizji. Choć co prawda często mają one charakter PR-owej opowieści, za którą nie idzie treść.

Świetnym przykładem jest „zwrot piastowski”, który premier ogłosił w maju 2025 r. Tuż po nim cały komentariat zaczął badać, na ile istotna będzie to cezura w jego rządach. Tymczasem kilka dni później już nikt nie pamiętał o „piastowskiej” wrzutce, a zdaje się, że pierwszym, który zapomniał, był sam premier.

Ponadto Donald Tusk nie odsyła już do lekarzy tych, którzy oczekiwali w polityce wizji. Tylko że kolejne opowieści wypełnia „watą”, za którą niewiele idzie, a już na pewno nie ambitna zmiana rzeczywistości. Najczęściej jest to sklecona naprędce opowieść wiążąca pojedyncze działania w narracje, co ma nadać pracom rządu głębsze znaczenie, niż wskazywałaby ich chłodna analiza.

Dlaczego Tusk ignoruje koalicjantów z inicjatywą, jak choćby Katarzynę Pełczyńską-Nałęcz?

Donald Tusk nie angażuje się w strategię, bo zdaje się nie uważać, aby wysiłek, który za tym idzie, był politycznie opłacalny. Długie strategie są czasochłonne i energochłonne, a ich efekt niepewny. Koszty są wysokie i pojawiają się momentalnie, natomiast zysk polityczny jest oddalony w czasie, przez co ryzykowny.

Trudno jednak nie dostrzec, że były przewodniczący Rady Europejskiej trafnie rozpoznał społeczne oczekiwania nad Wisłą. Wie, że ludzie bardziej niż strategii oczekują „konkretów”, które szybko będą widoczne, a do tego odczuwalne. Bo nawet jeśli ludzie narzekają na przejawy jakiegoś systemowego problemu, to nie wiążą go z brakiem strategii, ale właśnie z potrzebą miejscowej interwencji. Mało tego, premier zdaje się uważać, że takie strategie to nie tylko strata czasu, ale wręcz działalność szkodliwa. Grzebanie przy fundamentach zawsze bowiem narusza czyjeś status quo, więc niemal zawsze wywołuje głosy niezadowolenia. A grupa protestujących jest zazwyczaj głośniejsza od rozproszonych beneficjentów zmian.

I niczego w tej kwestii nie zmienia średniookresowa strategia rozwojowa Polski do 2035 roku, którą finalizuje właśnie niedoszła wciąż wicepremier Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz. Wręcz przeciwnie, strategia tej minister jest dowodem tego, jakie podejście do zarządzania strategicznego ma Donald Tusk. Premier w ogóle nie odniósł się do strategii, nie mówiąc już o „wpięciu” jej w działania rządu. Można odnieść wrażenie, że strategia Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz powstała nie z polecenia, ale pomimo Tuska. Dlatego jej zawartość nie będzie mieć najprawdopodobniej adekwatnego znaczenia, niezależnie od włożonej w nią pracy.

Do tego dochodzi jeszcze jeden problem: ewentualny sukces inicjatywy, która wyszła z resortu koalicjantów, mógłby wywindować pozycję danego ministra na niebezpieczny poziom. W tej logice – żeby nie upaść, lepiej się zawczasu położyć.

Deregulacja Rafała Brzoski, czyli co oznacza outsourcing reform?

Jedyną bardziej systemową zmianą, jaką wdraża premier Tusk, jest deregulacja. Trafnie wyczuł, jaki wiatr wieje (głównie zza Atlantyku) i postanowił wskoczyć na tę falę. Charakterystyczne, że ta jedyna ambitniejsza reforma, która nie sprowadza się do uchwalenia jednej ustawy, została przeprowadzona w dużej mierze w wyniku „outsourcingu” władzy do biznesu. To dzięki inicjatywie SprawdzaMY przedsiębiorcy i inwestora Rafała Brzoski zostały „zmapowane” uciążliwe przepisy, które trapią biznes w Polsce.

Delegowanie osoby spoza rządu, aby przygotowała pakiet propozycji w ważnym obszarze (choćby komunikacyjnie), dowodzi, że Donald Tusk nie ma najlepszego zdania o swoich kadrach i jeśli chce coś realnie przeprowadzić, musi to zadanie delegować poza struktury rządowe. Patrząc na poziom politycznego profesjonalizmu w rządzie, premier ma ku takiej postawie mocne argumenty, tylko że przecież nie kto inny, a on sam jest za to odpowiedzialny. Często wskazywana za przyczynę koalicyjna konstrukcja rządu jest jedynie pretekstem, a nie realnym powodem deficytu jakości. Problem ten jest efektem długoletniego procesu negatywnej selekcji, jaki ma miejsce w Koalicji Obywatelskiej, za co dużą część winy ponosi Tusk.

Nie zapominajmy również, że jego stosunek do strategicznego zarządzania w fundamentalny sposób wpływa na cały rząd. Premier, dezerterując z ambitniejszych reform, wysyła jasny sygnał, że nie tylko nie oczekuje takowych od swoich ministrów, ale jest jasne, że będzie poskramiał plany „ambicjonerów”.

Jak chce, to potrafi być świetnym menedżerem i liderem

Powyższe okoliczności potęgują przekonanie, że Donald Tusk po prostu nie potrafi zarządzać i nie wie, jak realnie wpływać na rzeczywistość. Tymczasem jest taki obszar, który tej tezie w sposób oczywisty przeczy: chodzi o rozliczenia z PiS. Nie ma drugiej kwestii, która dla Tuska byłaby równie ważna i której poświęcałby tak dużo czasu i zasobów, a przede wszystkim gdzie wymagałby takiej skuteczności od podwładnych.

Charakterystyczne, że przy lipcowej rekonstrukcji rządu, jedynym ministrem, który stracił stanowisko z powodu wprost wyrażonego zawodu premiera, był minister sprawiedliwości (i co być może ważniejsze – prokurator generalny) Adam Bodnar.Tusk nie wycofał Bodnara za przewlekłość postępowań czy słabą cyfryzację sądów, ale właśnie za „brak wystarczającej determinacji” w rozliczeniach poprzedniej władzy.

Rozliczenia zdają się być zatem jedyną realną strategią Donalda Tuska, który nieustannie komunikuje wagę tej kwestii, sięgając po odpowiednią retorykę, jak choćby w pamiętnym exposé. Zabiegał, aby odpowiednie zapisy na ten temat znalazły się w umowie koalicyjnej, egzekwował audyty w poszczególnych instytucjach, pozwalniał ludzi związanych z PiS, zadbał, by postały komisje śledcze i zebrały się zespoły prokuratorów, których mocno dopinguje, aby spieszyli się z oskarżeniami. Choćby przez swoje wpisy na portalu X, Tusk pokazuje, że osobiście jest zainteresowany tymi poszczególnymi działaniami. Dogląda ich, poświęca im czas oraz uwagę. Wspiera ludzi odpowiedzialnych za ich realizację.

Mówiąc krótko, Tusk zachowuje się na tym odcinku jak prawdziwy lider i dobry menedżer, który konsekwentnie i z pełną determinacją realizuje niełatwy cel wymagający konsekwencji, aktywnego zarządzania i planowania.

Dlaczego w tym jednym aspekcie potrafił zrobić wyjątek, a wszystkie inne kwestie są dla niego jakby drugoplanowe?

Odpowiedź jest prosta: polityka rozliczeń to dla Tuska decydujący aspekt utrzymania władzy. Premier przyjmuje założenie, że to nie jakość reform i kadr w poszczególnych resortach zadecyduje o tym, jak długo Polacy będą mu powierzać rządy. To, co zdaje się być kluczowe, to udowodnienie, że główna polityczna konkurencja reprezentuje najniższą jakość. Ścigając ich za realne lub wydumane przekręty, Tusk chce ulepić obraz PiS jako zorganizowanej grupy przestępczej, która próbowała rozkraść Polskę i jest zdolna do powtórki. Czy mu się to uda? Trudno powiedzieć, ale wiadomo, że ewentualny sukces będzie sukcesem jedynie Donalda Tuska i Koalicji Obywatelskiej, ale już nie Polski, której wyzwania i problemy są na marginesie tej strategii.