Wszyscy się zachwycają serialem „Heweliusz”, to i ja się pozachwycam. Ale powody, dla których zamierzam to zrobić, mogą się okazać dla wielu kłopotliwe. Otóż nie brak głosów, że serial Jana Holoubka obnaża słabości państwa polskiego z początku transformacji ustrojowej. Do katastrofy promu Heweliusz doszło w styczniu 1993 r. W serialu widzimy, jak ważni ludzie, wyjaśniając jej przyczyny, próbują zamieść pod dywan – i to brutalnie – niewygodne dla siebie fakty. Polska jawi się tu nie tylko jako państwo z kartonu, ale i łup rozmaitych sitw na styku biznesu armatorskiego, polityki, służb specjalnych.
Kim jest polityk pojawiający się w „Heweliuszu”?
Oglądałem serial Holoubka i co jakiś czas zadawałem sobie rozmaite pytania historyczne. Zaraz, zaraz, styczeń 1993 roku? A kto wtedy był prezydentem Polski? Lech Wałęsa – polityk, którego dziś nie wolno dezawuować, bo przecież pozostaje symbolem polskiej wolności, nawet jeśli w PRL coś nabroił. Na temat różnych niechlubnych stron jego prezydentury panuje zmowa milczenia, mówi o nich tylko prawica, a jej przecież nie wypada wierzyć, bo to „oszołomy”.
Idźmy dalej. Kto w styczniu 1993 r. był premierem Polski? Hanna Suchocka z Unii Demokratycznej. Ugrupowanie to popierały salony III RP. Uchodziło ono za reprezentację postępowej, światłej inteligencji. Wałęsa, Suchocka i ministrowie jej rządu to byli właśnie ludzie ponoszący odpowiedzialność za ówczesny polityczny stan rzeczy w Polsce.
W „Heweliuszu” pojawia się jeden polityk. To uwikłany w mroczną intrygę wiceminister w jakimś resorcie. Chyba chodzi o MSW. Na jakimś internetowym forum dyskusyjnym można przeczytać, że prototypem wspomnianego polityka był Jerzy Konieczny, w czasach rządu Suchockiej szef Urzędu Ochrony Państwa. A jeśli już o UOP mowa, to przecież istotnym wątkiem serialu jest ciemna rola służb specjalnych, które próbują przetransportować broń przez Bałtyk w ramach jakichś dziwnych tajnych interesów. Piotr Gociek na łamach tygodnika „Do Rzeczy” podsunął na ten temat pewien trop – Wojskowe Służby Informacyjne, których funkcjonariusze po PRL nie byli weryfikowani i w III RP nadal działali w strukturach państwa polskiego.
Kolejna sprawa dotyczy kwestii ekonomicznych. W „Heweliuszu” występuje postać kierowcy tira. Mężczyzna ginie w katastrofie promu, a wraz z nim tonie dzierżawiony przez niego pojazd. Przedsiębiorstwo, od którego dzierżawił tira, zapowiada wdowie (została z nastoletnim synem i jest w ciąży), że będzie musiała pokryć koszty utraconego mienia. Tymczasem kobiety nie stać nawet na godny pochówek męża. Odrodzona wolna Polska losem takich szaraczków się nie interesuje. Oto bezlitosne, nieludzkie oblicze raczkującego kapitalizmu.
Polska w „Heweliuszu” to kraj z diagnozy Jarosława Kaczyńskiego
Tak, „Heweliusz” to serial znakomity nie tylko artystycznie, ale także jako opowieść historyczna. Zastanawiam się, czy Jan Holoubek – reżyser wychowany chyba w kręgu osób dalekich od prawicy – zdaje sobie sprawę z tego, że jego produkcja jest aktem oskarżenia wobec środowiska, które było politycznym protoplastą współczesnych „demokratycznych” elit wojujących z prawicowym „populizmem”.
Polska w „Heweliuszu” to kraj z diagnozy Jarosława Kaczyńskiego – rządzony przez patologiczny „układ”. W ten sposób dzisiejszy lider PiS opisywał Trzecią RP w latach 90. i za to obrywał. Przypomnijmy, że UOP prowadził przeciw jego ówczesnej partii Porozumieniu Centrum operację (sprawa tzw. szafy pułkownika Lesiaka), żeby ją wykluczyć z życia politycznego. Czyżby Holoubek, kreśląc obraz Polski początku lat 90. w czarnych barwach, przyznał Kaczyńskiemu rację?