Leszek Miller zawsze miał wielu antagonistów. Kiedyś wrogość wywoływał jako prominentny funkcjonariusz reżimu PRL, potem jako lider lewicy postkomunistycznej. Ostatnio jednak chodzi o coś zgoła innego. Były premier bulwersuje część opinii publicznej wypowiedziami wpisującymi się w rosnące wśród Polaków nastroje antyukraińskie.

Krytykuje Zełenskiego, chwali Trumpa

Przede wszystkim Miller regularnie podnosi sprawę kultywowania na Ukrainie przywódców ruchu nacjonalistycznego z okresu II wojny światowej. A jak wiadomo, na ukraińskim nacjonalizmie ciąży odpowiedzialność za zbrodnię wołyńską. Tymczasem ekshumacje szczątków Polaków pomordowanych na Wołyniu wciąż pozostają niedokończone, ponieważ – jak wskazuje Miller – strona ukraińska piętrzy przeszkody. Pod jego adresem pada zarzut, że jest on – ujmując kolokwialnie – „ruską onucą”, bo przecież – pada argument – szczuje na Ukraińców (zwłaszcza że krytykuje samego Wołodymyra Zełenskiego), a to leży w interesie Kremla. Millerowi jest wypominana pożyczka, którą w 1990 r. zaciągnął w Moskwie od KPZR dla PZPR. Ciekawe, że ekspremierowi mocnych słów nie szczędzą politycy Koalicji Obywatelskiej. A warto przypomnieć, że jeszcze niedawno, w latach 2019–2024, Miller zasiadał w europarlamencie, dostawszy się tam z listy Koalicji Europejskiej, w której główną siłę stanowiła PO.

Bezcenny antypisowski uraz Leszka Millera

Stanowisko Millera w sprawach polsko-ukraińskich nie jest niczym nowym. To, co mówi na ich temat dziś, mówił i przed 2019 r. Widać jednak, że kiedy były premier miał wzmocnić antypisowską listę do europarlamentu, wówczas antyukraińskość, którą mu się teraz zarzuca, politykom PO nie przeszkadzała. Zdaje się, ma to swoją nazwę: hipokryzja. Zarazem choć Miller wywodzi się z lewicy postkomunistycznej, to dziś do niej nie pasuje (i w ogóle do jakiejkolwiek lewicy). Można tu wskazać choćby jego opinie na temat Donalda Trumpa. Miller z aprobatą się wyrażał o międzynarodowych inicjatywach prezydenta USA, także o próbach porozumienia się z Władimirem Putinem w sprawie pokoju. Dawał też do zrozumienia, że po drodze mu z Trumpem w sprawach światopoglądowych, takich jak spory o to, ile jest płci. Tym samym szedł pod prąd poprawności politycznej. Jej zaś z kolei hołduje formacja, z której się wywodzi.

Momentami można odnieść wrażenie, że Miller stał się wręcz polską wersją trumpisty, co powinno go pchać w kierunku PiS lub nawet Konfederacji. W tym kierunku jednak nie podąża.

I można to poniekąd zrozumieć, przynajmniej jeśli chodzi o nastawienie byłego premiera do partii Jarosława Kaczyńskiego. Millerem kieruje uraz antypisowski, który sprawił, że z satysfakcją wyrażał się on o czystkach przeprowadzanych w instytucjach państwowych przez rząd Donalda Tuska. Tyle że dla „uśmiechniętych demokratów” to jest bez znaczenia. Chyba się zorientowali, że były premier kieruje się wyłącznie własnym zdaniem. To go zaś uplasowało – z ich perspektywy – po ciemnej, trumpistowskiej stronie mocy. ©℗