Członkowie Zespołu ds. Praw i Obowiązków Ucznia chcą wzmocnić pozycję uczniów i samorządów uczniowskich w systemie oświaty. W związku z tym rekomendują, by włączyć ich przedstawicieli w proces powoływania dyrektorów szkół.

Zgodnie z obowiązującymi przepisami dyrektor szkoły lub placówki oświatowej powoływany jest na pięć lat szkolnych, a wybór kandydata odbywa się w drodze konkursu. W skład komisji konkursowej wchodzą przedstawiciele: organu prowadzącego, kuratorium oświaty, rady pedagogicznej, rady rodziców i reprezentanci związków zawodowych.

Gdyby propozycja gremium została zrealizowana, do komisji mieliby dołączyć również dwaj pełnoletni przedstawiciele samorządu uczniowskiego. Jeśli w szkole nie ma pełnoletnich uczniów, młodsi mogliby uczestniczyć w procesie jako obserwatorzy - z prawem do zadawania pytań kandydatom.

MEN otwarte na zmiany

Wiceminister edukacji Katarzyna Lubnauer, odpowiadając na interpelację posłanek Joanny Frydrych i Doroty Marek z Koalicji Obywatelskiej w tej sprawie, poinformowała, że „propozycja została przyjęta pozytywnie przez kierownictwo ministerstwa”. Jednocześnie zapowiedziała, że „w kolejnych miesiącach zostanie ona skierowana do dalszych prac koncepcyjnych na poziomie ministerialnym i poddana analizie w celu zbadania możliwości i sposobu jej wdrożenia”.

Marek Pleśniar, szef Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty (OSKKO) uważa, że pomysłodawcy prawdopodobnie nie do końca wiedzą, jak w praktyce wygląda przebieg konkursów.

- Bardzo często nie mają one nic wspólnego z czystą, demokratyczną procedurą. Zamiast merytorycznej rozmowy bywają festiwalem populizmu, emocjonalnych wystąpień, wzajemnych oskarżeń. Bardzo często jest to pole walki o wpływy i stanowiska. Bywa, że decyzje zapadają wcześniej, a głosowanie jest formalnością – podkreśla.

- Zdarza się, że członkowie komisji głosują nie według przekonania, ale zgodnie z instrukcjami – od kuratora, władz samorządowych czy związków zawodowych. Gdyby uczniowie mieli być tego świadkami, mogłoby to tylko zniszczyć ich zaufanie do szkoły i dorosłych – dodaje.

Związkowiec wskazuje, że bywają też konkursy, które są pełne napięcia i zakulisowych rozgrywek. - Nauczyciele z różnych środowisk zarzucają dyrektorom rozmaite rzeczy, a związki zawodowe, rodzice czy lokalne władze próbują forsować własnych kandydatów. Bywa, że konkurs staje się narzędziem do usunięcia niewygodnego dyrektora albo odwrotnie – do przepchnięcia „swojego” człowieka – wyjaśnia.

Zdaniem Pleśniara uczniowie nie powinni obserwować takich sytuacji. - Nie będzie to ani budujące, ani bezpieczne dla młodych ludzi. To nie jest przestrzeń dla nich – i nie powinno się ich na nią wystawiać – zastrzega.

Koncepcja w ogniu krytyki

Jak na sprawę patrzy Związek Nauczycielstwa Polskiego (ZNP)? - To zbyt daleko idąca propozycja, oceniamy ją negatywnie – mówi DGP Magdalena Kaszulanis, rzeczniczka prasowa ZNP.

- Naszym zdaniem uczniowie nie mają wiedzy i kompetencji, by decydować o wyborze dyrektora szkoły – dodaje.

Pleśniar wtóruje i przytacza kolejne argumenty przeciwko. - Uczniowie są szczególnie podatni na wpływy i manipulacje. Kandydaci mogliby łatwo ich „rozegrać” chwytliwymi hasłami. To zresztą problem nie tylko młodych – nawet dorośli ulegają emocjom i manipulacjom, ale od nich przynajmniej można oczekiwać pewnej odporności psychicznej – mówi.

- Sądzę, że w pewnych okolicznościach można by to nawet rozważać jako naruszenie praw dziecka – zwłaszcza jeśli uczniowie byliby narażeni na sytuacje, które przekraczają ich dojrzałość i emocjonalne możliwości – dodaje.

W podobnym tonie sprawę komentuje DGP Marek Wójcik, pełnomocnik zarządu i ekspert ds. legislacyjnych w Związku Miast Polskich.

- Skoro to samorządy ponoszą odpowiedzialność za politykę kadrową, naturalne jest, że oczekujemy realnego wpływu na jej kształt. Dlatego zależy nam na takiej formule komisji konkursowej, która zapewni nam udział w ostatecznym rozstrzygnięciu - włącznie z możliwością przegłosowania naszego kandydata - mówi DGP.

- Młodzież jest dziś niezwykle bystra i radzi sobie w wielu obszarach lepiej niż dorośli. Ale jeśli chodzi o dojrzałość społeczną, to jednak biologia ma swoje prawa – dodaje.

Wójcik zwraca też uwagę, że ewentualne włączenie młodych w cały proces stawiałoby w trudnej sytuacji zarówno ucznia, jak i kandydata na dyrektora.

- Uczeń, który najpierw przepytuje kandydata, a potem wraca do codziennego życia w tej samej szkolnej społeczności, zostaje obciążony emocjonalnie i społecznie. W mojej ocenie to przekroczenie granic odpowiedzialności, jakie powinniśmy zachować jako dorośli. Dlatego uważam, że to rozwiązanie idzie o krok za daleko - podkreśla.

Jednocześnie zastrzega, że nie jest to sprzeciw wobec udziału młodych ludzi w życiu szkoły. - Powinniśmy ich uczyć odpowiedzialności za wspólnotę i angażować w społeczeństwo obywatelskie. Ale są pewne granice. Chodzi o to, by nie wystawiać najmłodszych na stres, który może być zbyt silnym przeżyciem i zamiast zbliżyć ich do życia publicznego, skutecznie ich do niego zniechęci - konkluduje.