Premier Donald Tusk powiedział wczoraj w Sejmie, że według ustaleń służb sprawcami aktów dywersji na torach z Warszawy do Lublina byli obywatele Ukrainy współpracujący z rosyjskimi służbami specjalnymi. Jeden z nich w maju był skazany przez sąd we Lwowie za akty dywersji na terenie Ukrainy. Drugi pochodzi z Donbasu, był wcześniej pracownikiem prokuratury. Wciąż nie ustają jednak pytania o bezpieczeństwo na torach i sprawność służb oraz pracowników kolei po tych aktach dywersji.

Maszynista nie zauważył wybuchu

Służby państwowe potwierdziły, że koło miejscowości Mika nieznani sprawcy podłożyli ładunek wybuchowy. Zamknięcie zniszczonego odcinka toru nastąpiło jednak dopiero po ponad 10 godzinach od zniszczenia szyny. Do eksplozji doszło w sobotę ok. godz. 21, co potwierdził premier. Wywołał ją przejeżdżający po torach pociąg towarowy, ale jego maszynista tego nie zauważył. Policja, która przyjechała na miejsce, nie potrafiła w nocy zlokalizować jego źródła. Niepokojącą nierówność na torach zauważył dopiero maszynista jadącego o godz. 6.40 rano następnego dnia pociągu PKP Intercity z Warszawy do Rzeszowa. Skład przejechał jednak dalej. Dyżurny ruchu powiadomił wtedy maszynistę następnego pociągu, czyli składu Kolei Mazowieckich, by zachował ostrożność i zwolnił. Mimo obniżonej prędkości ten ostatni pojazd też przejechał wyrwę w szynie i zatrzymał się na niej okrakiem. Ubytek miał prawie metr, ale jak mówią specjaliści, skład przejedzie po takim uszkodzonym torze bez wykolejenia, jeśli tylko jedna szyna ma wyrwę o takiej długości. Wózek wagonu ma bowiem przynajmniej 2,5 m. Wykolejeniem groziłaby dopiero znacznie większa dziura. Jak mówi nam jednak wiceminister infrastruktury Piotr Malepszak, pod Garwolinem najprawdopodobniej użyto ładunku wybuchowego, który tylko naruszył strukturę szyny. Nie widać bowiem tam zniszczeń podtorza czy podkładów. W efekcie szyna wykruszała się stopniowo pod wpływem najechań przez kolejne wielotonowe składy. Oprócz dwóch pociągów porannych przez ubytek od momentu wybuchu przejechały w nocy jeszcze trzy składy pasażerskie Kolei Mazowieckich. Najprawdopodobniej poruszały się tam jeszcze pociągi towarowe. Piotr Malepszak twierdzi, że po weekendowych aktach dywersji wzdłuż linii kolejowych zwiększono liczbę patroli Straży Ochrony Kolei. Spółka PKP PLK zwiększyła zaś liczbę inspekcji infrastruktury – zwłaszcza tych prowadzonych z pokładów specjalnych pociągów. – Wprowadzone zostały też dodatkowe instrukcje dla personelu pokładowego pociągów, szczególnie maszynistów, dotyczące reagowania na sytuacje nietypowe, np. na osoby postronne przy torach kolejowych – mówi Piotr Malepszak. Minister obrony Władysław Kosiniak – Kamysz informował zaś, że także wojsko miałoby pomóc patrolować okolice linie kolejowych. Chodziło tu zwłaszcza o odcinki biegnące do granicy z Ukrainą.'

Stare systemy wykrywały przerwę w torach

Rodzi się pytanie, czy kolej nie powinna dysponować systemami, które automatycznie wykryją tak istotne uszkodzenia torów? W weekendowym zdarzeniu wykrył je dopiero po 10 godzinach pracownik kolei.

Eksperci wskazują, że takie systemy istnieją, ale ich wdrożenie byłoby dość czasochłonne i kosztowne. – W Japonii mają systemy oparte na światłowodach, które monitorują ciągłość toru. To nie jest bardzo skomplikowana technologia, ale osobiście obawiam się, że jak z każdą nowinką technologiczną utknęłaby u naszego zarządcy infrastruktury na poziomie wdrażania – mówi Paweł Makowiec, ekspert kolejowy, badacz katastrof na torach, redaktor portalu Cyberdefence24. Dodaje, że paradoksalnie samą przerwę w torach wykrywały systemy sterowania ruchem starszego typu. Chodzi o samoczynną blokadę liniową, która pokazywała zajętość odcinka toru i połączona z semaforem wyświetlała odpowiedni sygnał dla maszynisty. – W dużym skrócie działa to tak, że od semafora A do semafora B po szynach płynie prąd i jak wjeżdża pociąg, to zamyka obwód i zwiera toki szynowe. Wtedy prąd przestaje płynąć, odcinek jest zajęty, a na semaforze wyświetla się sygnał „Stój”, czyli czerwony. Bonus jest taki, że jak ktoś usunie kawałek szyny z odcinka, to prąd nie będzie płynął i na semaforze też wyświetli się czerwone – mówi Paweł Makowiec. Zaznacza jednak, że takie systemy odchodzą już do przeszłości. Samoczynną blokadę liniową, która istniała na linii Warszawa–Lublin przed kilku laty, w czasie generalnej modernizacji tej trasy zastąpiono systemem liczników osi, które zliczają osie pociągu i w taki sposób sprawdzają, czy dany odcinek toru jest zajęty. ©℗