Jeszcze do 2020 dało się w ZUS pracować. Było ciężko, ale znośnie – to słyszę z ust pracowników, z którymi rozmawiałam. Podkreślają, że w sumie to lubią swoją pracę i choć nigdy nie zarabiali kokosów, to widzieli w niej sens. To rekompensowało niskie zarobki. Zmiany przyniosła pandemia.
Najstarszy stażem pracownik ZUS, z którym rozmawiałam przepracował w tej instytucji 23 lata i nawet on nie pamięta takiego natłoku spraw. W ciągu kilku miesięcy nałożyły się na siebie nie tylko tarcze finansowe, zwolnienia chorobowe i świadczenia opiekuńcze w liczbie nieznanej nigdy wcześniej, ale także dodatkowe obowiązki, takie jak ponowne przeliczanie emerytur kobiet z rocznika 1953 (dostosowanie ustawy do wyroku TK) czy obsługa 300 +. Jeśli dołożymy do tego zwolnienia chorobowe pracowników Zakładu (w końcu też chorowali na Covid-19 i musieli opiekować się własnymi dziećmi), sprzęt komputerowy pamiętający początek XXI wieku i obecne w każdym segmencie budżetówki problemy z zaopatrzeniem - otrzymamy pełen obraz przyczyn, dla których pracownicy weszli w spór zbiorowy z pracodawcą i grożą strajkiem.
2020 i ZUS
Marta: Gdy były tak zwane tarcze covidowe i zwolnienia z obowiązku opłacania składek siedzieliśmy w pracy po 12 godzin, często także w soboty i niedziele. Teraz podobnie mają wydziały emerytur i rent czy zasiłków. Na początku były nadgodziny płacone, później do odebrania. Przełożeni przymuszali do brania nadgodzin. Były mowy o redukcji etatów i że martwić się nie muszą ci, którzy są dyspozycyjni. Nie mieliśmy z tego tytułu dodatkowych premii czy podwyżek wynagrodzenia. Teraz również są dodatkowe zadania, których mimo nadgodzin nie jesteśmy w stanie zrobić.
Justyna opowiada, że liczba spraw do załatwienia wzrosła w 2020 roku o jakieś 400 procent. O ile wcześniej kończyła dzień z maksymalnie kilkoma sprawami, którymi nie zdążyła się zająć, to w 2020 roku rosły one lawinowo i w 2021 wciąż nie udaje się wyjść na prostą. – Szczerze mówiąc, to nawet nie wiem jakie mam obecnie zaległości – mówi. A konsekwencje są dwojakiego rodzaju. Pierwsza to zirytowani klienci. – Wyzwiska są na porządku dziennym. I ja się nawet nie dziwię ludziom, którzy na wypłatę zasiłku chorobowego czekają po kilka miesięcy. Przecież to są ich pieniądze. Tylko, że my naprawdę nie damy rady zrobić tego szybciej – opowiada.
Jedna z moich rozmówczyń pracuje w oddziale, który zajmuje się zaległościami, spływającymi z Warszawy. – Warszawa przestała wyrabiać się bardzo szybko. Po prostu spraw było tyle, że musiały je przejąć inne oddziały. I się zaczęło. W apogeum lockdownu pracownicy infolinii przełączali wściekłych klientów bezpośrednio do nas, nie informując ich, że dzwonią do zupełnie innego miasta, do ludzi, którzy o ich sprawach sprzed kilku miesięcy dowiedzieli się wczoraj. Jak zaczynały się te rozmowy może się pani domyślić – opowiada.
Oprócz lawiny spraw, problemem są statystyki. Te, jak słyszę od pracowników, są święte i najważniejsze.
Julia: Chodzi o to, że musimy prowadzić bardzo szczegółowe karty pracy, opisywać w nich dosłownie każdą najmniejszą rzecz, którą robimy. Ponadto, gdy robiliśmy zwroty nadpłat czy obsługiwaliśmy wnioski o zwolnienia z obowiązku opłacania składek mieliśmy wytyczne z centrali - tzw. uproszczone postępowania. Byle zrobić jak najwięcej spraw.
A kiedy pracownik się nie wyrabia i statystyki wyglądają coraz gorzej, jest to podstawa do odebrania premii.
Sprawę miał ułatwić tak zwany automat. – Ma wyłapywać proste sprawy albo sprawy wymagające tylko przedłużenia i wydawać decyzje automatycznie – opowiada mi jedna z pracownic. Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna. Jak twierdzą wszyscy moi rozmówcy, automat po prostu nie działa. Jak tłumaczą, owszem wpływa do niego pokaźna liczba spraw, ale z ich rozwiązaniem sobie nie radzi i muszą je przejmować pracownicy. – Można powiedzieć tak jak mówi pani prezes, że zdecydowana większość spraw wpływa do tego automatu, ale absolutnie ich nie rozwiązuje. To robimy my. Myślę, że nawet szybciej poradziłabym sobie swoimi zwykłymi metodami z uporaniem się z nimi niż z poprawieniem działania tego systemu – opowiada Natalia
Pracownicy ZUS
Na koniec 2020 r. w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych były zatrudnione 43 284 osoby, a w 2019 r. 44 934 osoby – wynika z najnowszego sprawozdania z działalności ZUS. Są to nie tylko „panie z okienka”, ale także informatycy, lekarze orzecznicy czy „góra”. Oczywiście tych pierwszych jest najwięcej, pozostałych o wiele mniej, ale dysproporcje w zarobkach sprawiają, że ci których jest najwięcej, nie mogą o nich spokojnie rozmawiać. – Na nasze skrzynki pocztowe dostajemy wewnętrzny newsletter, który składa się m.in. z przeglądu prasy. I tam regularnie pojawia się nasza pani prezes, która mówi, że średnio w ZUS zarabia się 5800 zł brutto. I nas za każdym razem krew zalewa – słyszę. - Jestem pracownicą Zakładu Ubezpieczeń Społecznych na stanowisku starszego referenta. W ZUS pracuję już ponad 3 lata - nadal na umowie na czas określony. W ZUS jest zasada - najpierw umowa zastępstwo (u mnie trwała ona prawie 2 lata), później umowa na okres próbny na 3 miesiące i 2 razy po 1 roku na określony. Po 3 latach i 2 miesiącach zarabiam 2900 brutto – mówi Iza.
O stawkach tego rzędu słyszę od wszystkich moich rozmówców. Najwyższa kwota jaka padła to 3600 brutto. Pytam również o wykształcenie – wszyscy mają skończonych nawet po kilka kierunków studiów. – To w ogóle jest ciekawa sprawa. Jak sprawdzi pani jakie są wymagania dla szeregowych pracowników, a jakie dla kierownictwa – mówi Tadeusz. – To często jest przyczyną nie tylko frustracji, ale i problemów. Bo może zdarzyć się, że nasi przełożeni znają się na tej pracy gorzej niż szeregowi pracownicy, a nas z niej rozliczają – dodaje.
Problem z wynagrodzeniami w ZUS to nie tylko ich wysokość, ale i uznaniowość. - W ZUS pracuję ponad 7 lat. Moje wynagrodzenie netto wynosi 2,5 tys zł. W ciągu roku są też premie w granicach 600 zł oraz trzynastka. Była kiedy jeszcze nagroda z okazji dnia pracownika ZUS, ale jest tendencja żeby ją zabrać. Kiedyś tak nie było – mówi Ewa.
Marek wspomina jeszcze o dodatkowych pieniądzach na ubranie służbowe, bo pracuje „w okienku”. Jak mówi, wszystko w ZUS ma być na pokaz. – Klient ma widzieć błysk. Dlatego sale obsługi są odnowione, mają klimatyzację, a my musimy ładnie wyglądać. Za drzwiami, tam gdzie klienci nie wchodzą jest już zupełnie inny świat – opowiada. Ale o tym świecie jeszcze opowiemy. Wróćmy do wynagrodzeń.
Monika: Niestety nasze wynagrodzenie zależne jest od naczelników i ich widzimisię. Jak lubi - to może być podwyżka co roku, a jak nie, to tylko ta z centrali. I tak na przykład koleżanka ze stażem 27 lat ma 200 zł więcej niż ja. A koleżanka ze stażem 3 lata również ma z 200 zł więcej. Wynika to z tego, że osoby na umowie na czas określony przy zmianie umowy dostają podwyżkę, ale jak już się przejdzie na tą na czas nieokreślony to można zapomnieć o jakichkolwiek pieniądzach.
Joanna:Nie mamy stażowego tak jak w innych urzędach, wynagrodzenie w porównaniu z innymi urzędami jest niskie. Na przykład w urzędzie miejskim czy skarbówce na start jest wynagrodzenie jak pracowników ZUS po 10 latach. Pracy nam przybywa a zarobki stoją.
Podobnie jest z nagrodami i premiami, które pracownicy ZUS mieli otrzymać w zeszłym, covidowym roku.
Barbara:Podwyżki, które były z ubiegłym roku były uznaniowe. Niektóre osoby dostały pomimo kiepskich statystyk i częstego przebywania na L4. Wiele osób nie dostało nic mimo dobrych statystyk i braku L4. Ogólnie wśród władzy panuje zasada kogo kocham, kogo lubię temu dam podwyżkę.
Mobbing
Napięta sytuacja nie dotyczy tylko szeregowych pracowników. Dyrektorzy dostają burę od naczelników, naczelnicy od góry – słyszę. W efekcie część moich rozmówców skarży się na mobbing. Nie wszyscy. – U nas to raczej wszyscy sobie nawzajem współczujemy i staramy się działać zespołowo – mówi jedna z rozmówczyń.
Ale są też takie historie jak u Moniki. - Na początku pracowałam przez rok w jednym z wydziałów, w którym Pani Naczelnik nie miała i nie ma nadal problemu z tym, żeby wyzywać swoje pracownice od idiotek, tępych szmat. Na porządku dziennym, gdy ktoś zrobi coś źle (albo tylko pani naczelnik wydaje się, że jest to źle) jest wyzywanie w stylu "coś ty kur** zrobiła, jesteś tak głupia, że powinnaś kible sprzątać ". Na porządku dziennym są tam krzyki itp. Podwyżki i nagrody kwartalne (gdy jeszcze były, bo obecnie rząd zamroził) Pani Naczelnik dzieliła na zasadzie kogo kocham, kogo lubię, niezależnie od statystyk, stażu pracy... osoby zatrudnione na tym samym stanowisku z podobnym stażem maja różnice w wynagrodzeniu po 1000-1500 zł. Mnie z tego wydziału udało się na szczęście przenieść do innego i teraz Naczelnik jest w porządku. Natomiast od znajomych wiem, że w tamtym Wydziale nic się nie zmieniło. Dyrekcja o tym wie, ale nie reaguje. Zresztą Dyrektor, gdy objął stanowisko potrafił zdegradować naczelników z ogromną wiedzą i doświadczeniem, a na ich miejsce przyjąć swoich kolegów którzy nigdy w ZUS nie pracowali.
Część pracowników skarży się także na stosunki między „starymi” a „nowymi” pracownikami. - Przykładowo pani, która pracuje w ZUS 35 lat, ale cały czas pracowała w archiwum jako kierownik. Przenieśli ją do działu merytorycznego i umie bardzo niewiele. W zasadzie pracownicy z rocznym stażem jej pomagają. A potrafi wyzywać, że mamy pensję minimalną za wysoką, że my to powinniśmy zarabiać max 2 000 brutto. Sama ma podstawę ponad 6 000. Żeby było jasne, większość pracowników z takim stażem ma pensje o wiele niższe, ale ta pani to dobra znajoma dyrektora. Na porządku dziennym słowa - teraz to by tylko magistrów przyjmowali, że niby tacy mądrzy a gów** o życiu i pracy wiedzą. Przełożeni nie reagują choć wiedzą o tym – opowiada jedna z rozmówczyń.
Kiedy pytam kolejną o takie doświadczenia mówi, że faktycznie coś w tym jest. – Może nie tak jak pani mówi, ale faktycznie panie, które pracują po kilkadziesiąt lat nie są zadowolone kiedy przychodzi ktoś nowy do pracy, ale na ich szczęście przychodzą rzadko – śmieje się.
Rekrutacja do ZUS
Bo rekrutacja do pracy w ZUS to kolejny problem, który zresztą wpływa na tempo pracy. Większość rekrutacji jest ogłaszana wewnętrznie. – Często jest tak, że na przykład tworzy się jakiś przeciążony wydział. Jak teraz emerytury. I kiedy otwiera się rekrutacja do innego, to te osoby z emerytur chętnie aplikują i uciekają. Wtedy w emeryturach jest jeszcze gorzej, ale tylko do czasu, bo za chwilę zator pojawia się w kolejnym miejscu. I znowu rekrutacja wewnętrzna i znowu nawarstwienie kolejnego problemu – tłumaczy mi Marek.
A Ewa dodaje: Sprawa wygląda tak, że obecnie wszystkie rekrutacje czy to na zastępstwo czy na etat są ogłaszane drogą wewnętrzną, tzn nikt spoza pracowników, nawet stażyści nie może aplikować. Dopiero gdy w drodze wewnętrznej nikt się nie zgłosi, to ogłaszany jest nabór zewnętrzny. W praktyce wygląda to tak, że na etat dostają się osoby, które wcześniej były przyjęte w drodze rekrutacji zewnętrznej na zastępstwo. Niektórzy na zastępstwie są kilka miesięcy, niektórzy kilka lat. W moim wydziale kilka miesięcy temu etat dostała pracownica, która pracowała w ZUS na zastępstwie 3 miesiące i nie wyróżniała się niczym, natomiast koleżanka, która naprawdę jest dobra w tym co robi jest już ponad 2 lata na zastępstwie. Komentarz przełożonej "no tak bywa". Bardzo rzadko zdarza się, żeby ktoś z zewnątrz został przyjęty na etat. Przyjemniej w moim Oddziale. Możliwe, że są takie osoby, ale odkąd ja pracuję to nie słyszałam o tym. Natomiast obecnie są cięcia etatów i przykładowo 4 osoby odchodzą na emeryturę to na ich miejsce zatrudnianie są 2. Tłumaczone to jest wytycznymi centrali. Gdy już dostanie się etat dostajemy umowę na 3 miesiące na okres próbny (nawet jeśli wcześniej pracowało się kilka lat), później na rok i znowu na rok. Bez podwyżek.
Warunki pracy
Wróćmy jeszcze do warunków pracy. W lipcu stały się one kolejnym frontem w sporze pracownicy – kierownictwo. – Było strasznie gorąco, no nie dało się pracować. Zgłaszaliśmy to gdzie się dało. W końcu zagroziliśmy, że zwrócimy się do PIP. Wtedy kierownictwo stwierdziło, że najpierw sprawdzi czy faktycznie jest tak źle. Wysłali inspekcję bhp po tym jak upały ustały – słyszę. W innym oddziale inspekcja bhp prowadziła pomiar temperatur w pomieszczeniach rano, wtedy kiedy były schłodzone po nocy. Żadna inspekcja nieprawidłowości nie wykazała. – I wie pani, my cały czas pracujemy w maseczkach. Nie możemy ich zdjąć nawet żeby zjeść, jeśli w pomieszczeniu jest ktoś inny. A pomieszczenie w ogóle jest małe, chodzimy tam pojedynczo i czasu pracy nie starcza, żeby wszyscy mogli zrobić sobie chociaż kawę. O jedzeniu to w ogóle najczęściej mogę zapomnieć – opowiada Marta.
Wszyscy narzekają na upał, brak artykułów biurowych czy stary sprzęt, który również nie pomaga w natłoku spraw.
Agnieszka: Koleżanka pracuje w czteroosobowym pokoju. Ona i trzy panie ze stażem powyżej 20 lat. Jedna z pań nie pozwala włączać klimatyzacji (to jeden z tych nielicznych pokoi, w których jest klimatyzacja). Często są spory o to. Pewnego dnia ta pani wyszła na badania okresowe i moja koleżanka włączyła klimatyzację (w pokoju było ok 35 stopni). Pech chciał, że ta Pani wróciła wcześniej. Gdy zobaczyła, że klimatyzacja jest włączona zwyzywała moją koleżankę o głupich gówniar. Krzyczała, że nie będzie gówniara rządzić, że jak jej duszno to jej problem itp. Padło wiele niecenzuralnych i obraźliwych słów Sprawa została zgłoszona przełożonym, którzy nie zrobili nic tylko wzruszyli ramionami. Dodam, że ta Pani to jedna z tych osób, które ciągle są na symulowanym L4 i nie ponoszą z tego tytułu konsekwencji. Nie została ta pani pominięta przy uznaniowych podwyżkach (moja koleżanka owszem, podobnie jak ja), nagrody kwartalne również miała wypłacane w wysokości jakby na L4 nie chodziła. Inne osoby nagrody miały obcinane proporcjonalnie do dni nieobecności .
Większość moich rozmówców swoją pracę lubi, a na pewno lubiła. Większość teraz się jej wstydzi. – Nie przyznaję się, gdzie pracuję. Po co mi to? Staram się pracować dobrze, nie pijam kawy przez pół dnia, a przez to, że jest nas tak mało, ludzie wściekli i nie wiedzą, że robimy co możemy, ale nie da się więcej i szybciej – mówi Joanna.