Retoryka odnośnie do ceł była bardzo ostra, szczególnie jeśli chodzi o Chiny. W rzeczywistości administracja amerykańska traktuje to państwo bardzo delikatnie i kieruje wobec jego władz o wiele bardziej pojednawcze słowa niż choćby wobec UE.

Stawki ceł, którymi są obłożone towary trafiające do USA, też nie są tak wysokie, jak oczekiwano. Uwagę zwracają okrągłe liczby – 50 proc. na Indie, 50 proc. na stal – jednak efektywna stawka celna, czyli taka, którą obłożone były w tym roku towary importowane, wyniosła niespełna 10 proc. Także dzięki temu, że poszukiwane są miejsca wysyłki, które zagwarantują najkorzystniejsze traktowanie. Oprócz tego dotychczas cła obciążały eksporterów do USA, ale jeszcze bardziej amerykańskich importerów, którzy w obawie o reakcje klientów i władz godziły się na zmniejszone marże. To ma się zmienić w końcówce roku i wówczas większość kosztów ceł obciąży konsumentów.

Fed, cła i inflacja. Ameryka ratuje gospodarkę kosztem podwyższonej inflacji

Oznacza to, że cła jeszcze nie przełożyły się w pełni na ceny, stąd niezbyt wysoka (choć rosnąca) inflacja. To powinno wstrzymać amerykańskie władze monetarne przed obniżaniem stóp procentowych. Taka też początkowo była narracja Jerome’a Powella. Rezerwa Federalna ma jednak podwójny mandat – musi dążyć i do stabilności cen, i do maksymalnego zatrudnienia. Jej działania muszą być wyważone, tak aby utrzymywać te dwie wartości w równowadze. W tym momencie, mimo że inflacja miesiąc do miesiąca przyspieszyła, stanowczo pogorszyła się sytuacja na rynku pracy.

Wygląda na to, że mimo postrzegania przyszłej inflacji na podwyższonym poziomie i tak zdecydowano się na obniżkę stóp procentowych o 0,25 pkt proc. Postawiono zatem na ratowanie gospodarki i wspieranie wzrostu gospodarczego kosztem podwyższonej inflacji. Zgodnie z deklaracją Fed powrót do celu inflacyjnego na poziomie 2 proc. nie nastąpi do 2028 r., co oznacza, że bank centralny tak naprawdę nie wie, kiedy do tego dojdzie. Godzi się jednak na takie ryzyko, aby uniknąć zbytniego spowolnienia w gospodarce. A przecież to inflacja była tak dużym problemem dla całego społeczeństwa i tak gorącym tematem wyborczym.

Produkcja i miejsca pracy w USA. Co mówią dane statystyczne?

Już w marcu mocno spadła produkcja przemysłowa mierzona miesiąc do miesiąca, a w kolejnych miesiącach utrzymywała się na niskich poziomach. W sierpniu wyszła na niewielki plus (0,1 proc.), ale nie rośnie zgodnie z oczekiwaniami, ponieważ firmy wstrzymują się z inwestycjami w obawie przed niestabilnością warunków prowadzenia biznesu. Również wskaźnik sentymentu inwestorów w budownictwie mieszkaniowym notuje bardzo niskie wartości (indeks NAHB spadł od stycznia z poziomów bliskich 50 pkt oznaczających równowagę w okolice 30 pkt wskazujących na spadki).

Podstawowy wskaźnik obrazujący sytuację na rynku pracy wskazywałby, że sytuacja jest stabilna. Stopa bezrobocia wynosiła na początku roku 4,1 proc., a w sierpniu 4,3 proc. Zmiana niewielka. Na koniec roku Fed oczekuje 4,5 proc., co również nie stanowi znacznego pogorszenia. Utrzymywanie się stopy bezrobocia na stabilnym poziomie wynika z tego, że zmniejszył się popyt na pracę przy jednoczesnym spadku podaży pracowników (głównie w wyniku polityki antyimigracyjnej). Wystarczy jednak spojrzeć na dane o bezrobociu według grupy etnicznej – bezrobocie wśród Afroamerykanów jest ponad dwukrotnie wyższe niż wśród białej części społeczeństwa, co stanowi złamanie trendu zmniejszania tych różnic w ostatnich latach.

Dokładniejszego obrazu dostarczają wskaźniki informujące o liczbie nowych bezrobotnych. Co czwartek ekonomiści wyczekują na dane, które w drugim tygodniu września znacząco wzrosły – z przeciętnego poziomu zbliżonego do 220 tys. do 263 tys. Jest to wzrost o ok. 20 proc. Drugim wskaźnikiem jest liczba nowo utworzonych miejsc pracy. To właśnie publikacja słabych wyników w tym zakresie kosztowała stanowisko (wydawałoby się, że apolityczne) poprzednią szefową Biura Statystyki Pracy.

Zyski firm i notowania giełdowe. Główny indeks amerykański rośnie. Jaką rolę odgrywają w tym big techy?

Główny amerykański indeks – S&P500 – traktowany jako całość notuje bardzo wysoki wzrost w tym roku. Jednak wyłączenie siedmiu gigantów technologicznych i spojrzenie na 493 firmy wchodzące w skład tego indeksu sprawia, że wzrost ten jest dużo skromniejszy. Obecna wycena spółek jest pochodną ich oczekiwanych przyszłych zysków. A te w przypadku firm przemysłowych są bardziej zależne od ceł niż dla firm technologicznych. Producent maszyn Caterpillar czy samochodów Stellantis oczekują bardzo dużego spadku zysków, choćby ze względu na obłożenie stali wysokimi cłami, co podnosi ich koszty. Również odsunięcie inwestycji w sztuczną inteligencję powoduje, że wzrost nakładów inwestycyjnych firm wygląda dużo skromniej.

Oprócz bezpośrednich wyników firm ważne jest również postrzeganie amerykańskich produktów na rynkach zagranicznych. Jak podaje Bloomberg, marki takie jak McDonald’s czy Levi Strauss zyskiwały na pozytywnym wizerunku Ameryki w wielu krajach. Drastyczna zmiana retoryki USA wobec zagranicy spowodowała, że konsumenci zadają sobie pytania o wartości reprezentowane przez te marki.

Gospodarka jako całość też rozwija się wolniej, niż wynikałoby to z wcześniejszego trendu. W II kw. zaraportowano 3,3 proc., ale to było odbicie po spadku w I kw. o 0,5 proc. Fed przewiduje wartość 1,6 proc. za cały rok 2025 i 1,8 proc. w przyszłym.

Wydatki i dochody konsumentów. Biedniejsi Amerykanie nie mają powodu do radości

W sierpniu wydatki konsumpcyjne wzrosły dość mocno ( 0,6 proc. miesiąc do miesiąca). Co ważne, był to wzrost w większości kategorii zakupowych. Jednak z perspektywy poszczególnych grup konsumentów wyłania się bardziej zniuansowany obraz. Według raportu Moody’s Analytics za blisko połowę zagregowanych wydatków konsumpcyjnych w II kw. odpowiadała mała grupa 10 proc. konsumentów o najwyższych dochodach. Siła nabywcza najbogatszej części społeczeństwa wspierana jest też dochodami z rynków kapitałowych i obniżkami podatków. Może to też świadczyć o zmniejszającej się sile nabywczej biedniejszej części społeczeństwa. W tej grupie rosną też niewypłacalności i problemy z obsługą zadłużenia na kartach kredytowych. Opublikowany we wrześniu doroczny raport dostarczającej informacji o scoringu kredytowym Amerykanów firmy FICO wskazuje, że ogólny poziom wskaźnika nieznacznie się obniżył, ale wybrane kategorie prezentują znaczne pogorszenie. Zaległości z tytułu kredytów mieszkaniowych od 2021 r. wzrosły o 58 proc. Ten sam wskaźnik dla kart kredytowych i pożyczek samochodowych wzrósł odpowiednio o 48 proc. i 24 proc. Bankructwo Tricolor, firmy specjalizującej się w sprzedaży używanych samochodów na kredyt dla osób o słabej reputacji kredytowej, jest bezpośrednim przejawem pogorszenia się stanu finansowego mniej zamożnych konsumentów. Firma adresowała ofertę w dużej mierze do imigrantów bez papierów. Upadłość Tricolor spowodowała straty dla dużych banków o szacowanej wartości co najmniej 1 mld dol. Pojawiły się analogie do kryzysu finansowego z 2008 r., kiedy to udzielanie kredytów osobom bez zdolności kredytowej doprowadziło do globalnego kryzysu. Tym razem zagrożenie nie jest tak poważne, lecz wskazuje na symptomy pogorszenia sytuacji finansowej dużej grupy konsumentów. Na spadek wydatków konsumenckich wskazywał też Jerome Powell podczas konferencji prasowej po ogłoszeniu obniżek stóp procentowych.

Ogólna sytuacja amerykańskiej gospodarki jest lepsza niż oczekiwana, natomiast bardziej szczegółowe dane wskazują na narastające problemy, które są odsuwane na przyszłość. Całość pozytywnej narracji ogniskuje wobec największych firm, które nie są szczególnie podatne na cła oraz mają poważne wsparcie administracji. Powoduje to dalsze rozwarstwienie między największymi przedsiębiorstwami a resztą. Podobnie powiększa się luka między najbogatszymi Amerykanami a pozostałą częścią społeczeństwa. ©Ⓟ