To u Michała Okońskiego znalazłem nawiązania do twórczości czeskiego pisarza Oty Pavla. W głowie dźwięczała mi fraza z jego opowiadania „Puchar od Pana Boga”, zacytowana przez Okońskiego przy okazji opowieści o Kubie Błaszczykowskim: „Pan gra całym sercem, można by wręcz powiedzieć, że pan gra, jakby bronił pan prawdy...”.

Kiedy przed wakacjami wznowiono wydania dwóch zbiorów opowiadań Pavla – „Puchar od Pana Boga” oraz „Śmierć pięknych saren” – kupiłem obie książki. I przepadłem w nich bez reszty. Chłonąłem opowieści o dawnych wyprawach na ryby i o zmaganiach człowieka w czasach, gdy sport znaczył coś znacznie więcej niż jedynie pieniądze. Przeczytałem je wiele razy i wciąż nie mogę się od nich uwolnić, a szczególnie od pewnej historii ze zbioru „Puchar...”. Czuję jakąś niepowstrzymaną potrzebę, by się podzielić tym, czego dotyczy opowiadanie „Haló, taxi!”, oraz przekazać ustalenia, których dokonałem na jego podstawie. Sam nie wiem do końca, po co i dlaczego, ale jest to dla mnie istotna sprawa, niepozwalająca mi zaznać spokoju.

Baśniowy pisarz

Niektórzy określają Pavla mianem legendarnego pisarza, lecz mnie się to nie podoba. Właściwsze jest określenie: baśniowy. Baśniowy czeski pisarz. Choć w utworach Oty brakuje nadnaturalnych postaci czy zdarzeń, autor delikatnie stąpa pomiędzy tym, co dosłowne i prawdziwe, a tym, co nieuchwytne oraz zamglone. Wprawia człowieka w stan jak po pierwszym piwie wychylonym w pogodny dzień nad rzeką pośród szumiących drzew, z dala od zgiełku miasta. Przy czym jest to zawsze stan bliski miłości do ludzi i natury. Nawet jeśli czasem nasączony nostalgiczną lub melancholijną refleksją o przemijaniu, kruchości i bezbronności człowieka wobec losu i świata, to zrównoważony pogodą ducha i delikatnym poczuciem humoru. Wzorem staje się wujek autora Karol Proszek. Który urodził się prawdopodobnie w wodach rzeki Berounki jako wodnik, miał piękne wąsy niczym dragon, dźwięczny głos i umiał zrobić wszystko: orać, doić krowy, przygotowywać kluski z ziemniakami smażone na smalcu, znajdować prawdziwki poza sezonem, polować na sarny, ratować ludzi i przemarzniętą dziką zwierzynę, dawać idiotom po pysku, a także się śmiać.

Pavel był przez całe życie związany ze sportem i pisał o sporcie. W młodości trenował hokej w Sparcie Praga, ale zabrakło mu talentu, aby przebić się do seniorskiej drużyny. Swoje umiejętności w narodowej czeskiej dyscyplinie skwitował z charakterystyczną dla siebie autoironią: „Byłem szczęśliwy, że w ogóle mogłem ustać na łyżwach, dlatego zostałem obrońcą”. W 1949 r. został komentatorem w Czechosłowackim Radiu, zaczął też pisać dla gazet „Stadion” i „Československý Voják”. Książkowo zadebiutował obszernym reportażem o wyprawie Dukli Praga na turniej piłkarski w czerwcu 1961 r. do Nowego Jorku „Dukla wśród drapaczy chmur” (1964). Z kolei zbiór opowiadań o tematyce sportowej „Puchar od Pana Boga” wydany został nieco później, w 1971 r., równolegle ze „Śmiercią pięknych saren”.

W swoich tekstach potrafi z ujmującą wrażliwością spojrzeć na każdego i w prosty sposób nazwać coś oczywistego, choć dostrzegalnego dla czytelnika dopiero wtedy, kiedy zostało to przez Pavla napisane. Zaprasza nas do spotkania zarówno z zawodnikami, jak i kibicami – ludźmi, dla których uczestnictwo w wydarzeniach sportowych bywa lekiem uśmierzającym ból istnienia. Jako przykład niech posłuży fragment opowiadania „Służebnik nasz Hubert”: „Autem kieruje Jarek Sosenka, znany jako Sosna, były środkowy napastnik Dukli. Ma nowy płaszcz, czarne ubranie, ciemny krawat i gruby, ciepły szal z wielbłąda. Na głowie jak zawsze nie ma nic, chce zmierzyć się z wiatrem i deszczem. Wciąż z kimś lub czymś walczy”. Z kolei jedna z wielu ilustracji postaci wiernego kibica zawarta jest w opowiadaniu „Złote węgorze”: „Janouch był wielkim fanem AC Sparty, ale od dawna jej nie widział na te swoje chore oczy, słyszał tylko ze stadionu lub w radiu, jak gromią rywali. Najbardziej kochał starą gwardię żelaznej Sparty i te chwile, gdy blond pomocnik, złotowłosa primadonna Sparty, Káďa, szedł z piłką na nodze w przód i miękko podawał w czeską uliczkę Vaškovi Pilátovi”. Znamienne, że przy okazji charakterystyki Sosenki Pavel porównuje piłkarski mecz do zmagań człowieka z siłami natury, zaś w postaci Janoucha najsilniejsze uczucie kibicowskiej miłości do sportowej drużyny oraz jej bohaterów autor przypisuje staruszkowi, który nie może już niczego zobaczyć, więc „patrzy sercem”.

Pavel związał się zawodowo i towarzysko z wojskowym klubem sportowym Dukla Praga (tamtejszym odpowiednikiem Legii Warszawa). Malując tło, wypada podkreślić, że na przełomie lat 50. i 60. XX w. nasi południowi sąsiedzi byli piłkarską potęgą. Reprezentacja Czechosłowacji dotarła do finału mundialu w 1962 r. rozgrywanego w Chile, gdzie wprawdzie uległa 1:3 wielkiej Brazylii, ale to Josef Masopust (strzelec bramki dającej Czechosłowacji prowadzenie, o którym Pelé miał powiedzieć: „To niemożliwe, by urodził się w Europie. Z tymi dryblingami musi być Brazylijczykiem!”) został wybrany przez magazyn „France Football” na najlepszego piłkarza roku 1962. W przeprowadzonym przez Marka Wawrzynowskiego kilkanaście lat temu wywiadzie Masopust, kapitan srebrnej jedenastki z Chile, wspominał: „No tak, po meczu z Benficą dostałem nagrodę, spakowałem ją do torby i pojechałem do domu tramwajem. (…) Pamiętam, że w czeskiej gazecie była o tym informacja. Jakaś tam mała. Gdy rok później nagrodę dostał Lew Jaszyn ze Związku Radzieckiego, napisali o tym wielki artykuł na pierwszej stronie”.

Największa świetność Dukli Praga przypadła na pierwszą połowę lat 60., za czasów trenera Jaroslava Vejvody, zbiegając się w czasie z pierwszymi sukcesami reporterskimi Pavla, przynoszącymi mu rozpoznawalność. Warto nadmienić, że trener Vejvoda w drugiej połowie tej dekady objął warszawską drużynę z Łazienkowskiej i stał się jedną z kluczowych postaci nie tylko dla stołecznego klubu, lecz także dla rozwoju całego nadwiślańskiego futbolu, który – m.in. dzięki wybitnemu czeskiemu trenerowi – wybuchł znienacka na przełomie lat 60. i 70. Jego znaczenie dla czeskiej i polskiej piłki podkreśla Michał Zachodny w pracy „Polska myśl szkoleniowa”: „Jedynym rywalem, który potrafił postawić się triumfatorom mundialu, byli Czechosłowacy. W ekipie prowadzonej przez Rudolfa Vytlačila (…), znajdowało się aż siedmiu piłkarzy praskiej Dukli, wówczas jednej z najlepszych drużyn na Starym Kontynencie. Kapitanem był środkowy obrońca Ladislav Novák, po jego lewej stronie grał Svatopluk Pluskal, atakował Josef Jelínek, a w środku pomocy grał najlepszy piłkarz Europy w 1962 r. – Josef Masopust. Dukla zdominowała rywalizację w swoim kraju w latach 60., zdobywając pięć tytułów mistrzowskich i cztery krajowe puchary (…) Większość tych sukcesów i wtedy, i w kolejnej dekadzie klub zawdzięczał Jaroslavi Vejvodzie, który latem 1966 roku został zatrudniony w warszawskiej Legii. Właśnie kogoś takiego potrzebował polski futbol – specjalisty rozumiejącego, jak wdrażać konkretny system”.

Baśniowy taksówkarz

Fabuła „Haló, taxi!” nie jest skomplikowana. Na parkingu przy praskim lotnisku, spowitym jeszcze mrokiem, tuż przed nadejściem poranka, czeka taksówka. Za kierownicą siedzi chłopak o blond włosach i niebieskich oczach, który popala papierosa marki Kent, jednocześnie czytając kryminał Johna Burke’a. Słyszy, jak ląduje samolot, a niedługo później wygląda przez okno, bo drze się do niego turysta w kapeluszu i z flagą USA w klapie marynarki. Podróżnik wsiada i częstuje kierowcę camelem. Okazuje się, że pochodzi z Czech. Frank Studnicka, dawniej František Studnička, od 40 lat żyje w Nowym Jorku i zarabia jako hurtownik owoców. Gdy powoli dnieje, przybysz prosi kierowcę, żeby ten jechał pod most Karola. Wychodzi tam na krótki spacerek, wspomina młodość i szklą mu się oczy, bo Wełtawa płynie tu tak samo jak kiedyś.

Podczas dalszej jazdy Studnička zaczyna snuć opowieść o turnieju piłkarskim rozegranym w Nowym Jorku w 1961 r., na którym wystąpiła Dukla Praga – rozgromiła wtedy wszystkich, w tym hiszpański Espanyol, zaś w finale angielski Everton. Nie może przypomnieć sobie słów właściwie oddających przewagę prażan: „Jak się mówi, że pokonać wszystkich?”. Taksówkarz podpowiada: „Jeśli ma pan na myśli język potoczny, to mówi się, że wszyscy dostali od nich po dupie”. Pasażer pyta taksówkarza, czy ten interesuje się futbolem, ten odparowuje, że piłka go nie interesuje, a potem, że najbardziej zajmuje go córka i rodzina. Gość z Ameryki dalej prowadzi relację o występach Dukli wśród drapaczy chmur, których był świadkiem. Opowiada o niezwykłym piłkarzu. Młodziutkim, buńczucznym, niepokornym napastniku o pięknym chłopięcym obliczu, niebieskich oczach i blond włosach, który nastrzelał mnóstwo bramek i nawijał przeciwników dryblingami, wprawiając ich we wściekłość. Ota Pavel poprzez postać Františka Studnički zachwyca się napastnikiem Dukli, którego „gole były jak pióra wylatujące z pierzyny albo jak kula wystrzeliwana z armaty”.

Taksówkarz daje się wygadać przybyszowi, ten się chwali: „Znałem Rudi Kucera osobiście. Własnymi rękami wspólnie z innymi Czechami znosiłem go z boiska, kiedy w fajnyl pokonał Ingliszmenów”. I dodaje: „Temu Kucera powiedzieli, by został w Amerika, że będzie miał hajs jak lód. Ale on powiedział dziennikarzom, że nie może zostać w Ameryka, a kiedy spytali dlaczego, powiedział, że nie mógłby żyć bez tego waszego placu Wacława, po którym podobno chodzą dziewczyny jak maliny. Twierdził, że nigdzie indziej na świecie takich nie ma. Wszyscy bardzo się z tego śmiali, a on wrócił do Czech”. Kierowca nie wchodzi w dyskusję z pasażerem, gdy Studnička kończy opowieść o piłkarskim bohaterze smutną konstatacją: „A później tego Kucera podobno skosili i wyautowali Polacy i my już więcej o nim nie słyszeli”, spokojnie zapala kolejnego papierosa, a choć jego mina robi się poważna, to po chwili przełamuje ją lekkim, miłym uśmiechem.

Po zakończeniu kursu, gdy klient z Ameryki opuścił już szarą wołgę, kierowca postanawia schować otrzymane dolary. Ota Pavel wieńczy opowiadanie „Haló, taxi!” takim obrazkiem: „Wyciągnął wspaniały portfel, który dostał od pewnego europejskiego kibica, i schował do niego banknoty. W środku, w portfelu, lśnił złoty wytłoczony napis: RUDOLF KUČERA”.

Początkowo myślałem, że Rudi to postać nierzeczywista. Ale zacząłem sprawdzać.

Prawdziwy piłkarz

Najpierw znalazłem potwierdzenie, że Rudolf Kučera jest postacią prawdziwą, jednym z największych niespełnionych talentów czeskiej i europejskiej piłki, że gdyby nie wypadek podczas meczu, którego doznał w wieku 23 lat, mógłby być gwiazdą jak Beckenbauer czy Cruijff, że w młodym wieku zdążył założyć koronę króla strzelców ligi i stać się podporą Dukli oraz reprezentacji Czechosłowacji. Do praskiej drużyny przyszedł w 1959 r. i w 144 występach dla wojskowego klubu zdobył 44 gole. W reprezentacji zadebiutował 8 października 1961 r. w Dublinie, gdzie drużyna z lwami na koszulkach zwyciężyła 3:1 Irlandię w meczu eliminacji do mistrzostwa świata w Chile. Kučera na mundial jednak nie pojechał, ponieważ przed wyjazdem doznał pechowej kontuzji kolana w sparingowym spotkaniu z Jiskrą Otrokovice.

Badając sprawę, zapoznałem się z artykułem opublikowanym w angielskim „Blizzardzie” w 2013 r., zatytułowanym „The Reluctant Cabbie” autorstwa Michala Petraka, w całości poświęconym Rudiemu. Petrak pisze, że ludzie, którzy widzieli grającego Kučerę, twierdzili, że jest jednym z najlepszych piłkarzy, jakich kiedykolwiek mogli oglądać. Choć nie był sprinterem, to kiedy wszedł w posiadanie futbolówki, nie było siły, która mogłaby go powstrzymać. Potrafił okiwać kilku przeciwników w jednej akcji i miał ponoć nieprawdopodobne przyspieszenie na pierwszych metrach.

Petrak przytacza wypowiedź innego zawodnika Dukli z tamtych czasów, Jelinka. Ten mówi, że Rudi po prostu przejmował piłkę, wykonywał zwód w lewo, w prawo, a potem znikał za plecami obrońcy. Inny towarzysz z zespołu, Vacenovsky, zwierza się autorowi, że gdy później zobaczył Johana Cruijffa, ten bardzo mu przypominał Kučerę. A gdyby miał znaleźć kogoś podobnego z bliższych czasów, wskazałby Robina van Persie, z tym zastrzeżeniem, że Rudi prezentował się jego zdaniem lepiej i znać było po nim większy piłkarski potencjał. Podkreślając, jak dojmujący dla drużyny narodowej był brak Kučery w Chile, Petrak przypomina rozegrany krótko po mistrzostwach świata towarzyski mecz Czechosłowacji z Austrią. Drużyna dowodzona przez Masopusta rozbiła przeciwników 6:0, a Rudi strzelił dwa gole.

Człowieczy los

Los, przybierający w opowiadaniu Pavla postać polskich kopaczy, dopadł Kučerę 20 listopada 1963 r. podczas 1/8 finału Pucharu Mistrzów Krajowych pomiędzy Duklą Praga a Górnikiem Zabrze. Pierwszy mecz na wypełnionym po brzegi Stadionie Śląskim w Chorzowie wygrał Górnik 2:0. Ota nie był obecny na trybunach, ale relację zdał mu przyjaciel po piórze Otakar Brůna. Przytacza ją Aleksander Kaczorowski w książce „Ota Pavel. Pod powierzchnią”: „Chciałem zobaczyć, jak to wygląda na stadionach za granicą. Zobaczyłem i obiecałem sobie, że to ostatni raz. Pod stadionem podawali ohydne piwo, sprzedawali je też w butelkach. I do tego spirytus rektyfikowany. Jak tylko zawodnicy weszli na murawę, a my wstaliśmy, biliśmy brawo i skandowaliśmy «Dukla, Dukla», dostałem w plecy butelką po piwie. W Chorzowie nie było trybun z kibicami, tylko arena pijaków, którzy zagrzewali swoją drużynę do walki”.

Rewanż rozegrano na praskim stadionie Juliska, na którym Dukla Praga do dziś podejmuje rywali, znów na najwyższym szczeblu krajowych rozgrywek, na który wspięła się w ubiegłym sezonie po wieloletniej nieobecności. Nie wiem, czy mecz był rejestrowany w całości, chyba nie, ale zachował się fragment dokumentującej wydarzenie Polskiej Kroniki Filmowej. Być może strona polska liczyła na korzystne rozstrzygnięcie i materiał o wielkim sukcesie nadwiślańskiego futbolu. Relacja nosi jednak tytuł „Stracona szansa”. Film trwa 55 sekund i jest dostępny YT. Oto tekst czytany przez lektora PKF: „Na praskim stadionie rewanżowe spotkanie Dukla – Górnik o wejście do ćwierćfinału Pucharu Europy. Polacy grają w pasiastych skarpetach, mają dwie bramki w zapasie. Czesi od pierwszej minuty ruszają do ataku... No tym razem Kostka obronił. 13 minuta, Czesi odbierają piłkę... Kučera z daleka silnie strzela i... Dukla obejmuje prowadzenie! Wkrótce podwyższy wynik na 2:0. Trzeci gol niespodziewanie pada z wolnego, droga do zwycięstwa otwarta! Czesi nie ustaną w atakach, czwartą bramkę nie do obrony strzeli Jelinek. Polacy uzyskali punkt honorowy, ale z honorem przegrali mecz i szansę na ćwierćfinał”.

Szukam dalszych informacji. Na stronie Polska-piłka.pl znajduję dotyczące tego meczu skany dawnych gazet. W katowickim „Sporcie” z 21 listopada 1961 r. można przeczytać artykuły o następujących tytułach: „Zmienione role mistrzów Polski i CSRS na stadionie w Pradze, Dukla – Górnik 4:1 (2:0)”; „Żałosna wymowa: 5 strzałów Dukli i 4 bramki w siatce Kostki, Dukla – Górnik 4:1 (2:0)”; „Fatalna taktyka zgubiła Zabrzan”. Z kolei w „Przeglądzie Sportowym”: „Przewagą 1 bramki Dukla eliminuje Górnika z Pucharu Europy”; „Zacięta walka do ostatniego gwizdka na stadionie Dukli”; „Opinie po spotkaniu. Wygrała drużyna bardziej doświadczona”. W tekście „Zacięta walka do ostatniego gwizdka na stadionie Dukli” wytłuszczonym drukiem wydrukowano dwa zdania w sprawie Kučery (pisownia oryginalna): „W 83. minucie w walce o górną piłkę Kučera i Oślizło zderzają się głowami, a Kučera spadając uderzył w dodatku głową o ziemię. Napastnika Dukli wyniesiono z boiska i odwieziono do szpitala, ale winy Oślizły w tym przykrym wypadku na pewno nie było”.

Na internetowej witrynie Wikigórnik.pl zamieszczono z kolei fragment czeskiej relacji z gazety „PRACE”, cytowanej chyba przez katowicki „Sport”: „Dukla miała swój wielki dzień i dlatego jesteśmy pewni, że w środę przegrałaby z nią nawet drużyna lepsza od Górnika. Przez pierwsze 20 minut dała ona koncert gry. Po przerwie jednak, kiedy górnicy przy stanie 0:4 przystąpili do ataku, nasz mistrz przeżywał ciężkie chwile. Gorąco było pod bramką Dukli, szczególnie po akcjach szybkiego Lentnera, który stwarzał wiele świetnych sytuacji. Jego partnerzy nie dotrzymywali mu jednak kroku. Dukla była doskonałym kolektywem. Takiej silnej woli zwycięstwa dawno nie widzieliśmy u niej, a Kuczera zagrał najlepszy mecz od ubiegłego roku, kiedy wojskowi zremisowali z Honvedem 4:4”.

W sumie kilkanaście zachowanych kart dziennikarskiego papieru o wielkim meczu, zamienionych następnie w źródła cyfrowe – i tylko trzy linijki o dramacie człowieka. Ale cóż znaczy tragiczny los jednostki wobec świata i historii, narodów bijących się o prestiż w Pucharze Mistrzów Krajowych, pięknych bramek, radości zwycięzców i smutku pokonanych? Aby dostrzec człowieka, potrzeba było dobrego pisarza. Najlepszego. To naprawdę dobrze, że zdarzają się tacy pisarze jak Ota Pavel, choć tak po prawdzie tacy jak on nigdy się już nie zdarzą.

Przypadek i jego konsekwencje

Historia wymaga dalszych ustaleń. W tekście Petraka odnajduję dokładniejszy opis zderzenia Kučery z Oślizłą. Autor opisuje, że poszła wysoka piłka w pole karne zabrzan – na zyskanie czasu (zgrywa się to z przytoczoną wcześniej relacją z czeskiej prasy, że po strzeleniu honorowej bramki Polacy przycisnęli, bo niewiele brakowało im do awansu), aby oddalić grę od własnej bramki. Niebieskooki chłopak pobiegł i za nią wyskoczył, a w powietrzu nadział się na łokieć Stanisława Oślizły (to z kolei różni się od przytoczonej wcześniej relacji z katowickiego „Sportu”, bo tam wskazano, że zawodnicy zderzyli się głowami). Stadion ucichł w przerażeniu, gdy Kučera stracił przytomność – ponoć jeszcze w powietrzu – po czym spadł bezwładnie na zamarzniętą murawę. Zniesiono go z boiska, przewieziono do szpitala. Ocknął się następnego dnia i nie pamiętał, co się wydarzyło.

Kaczorowski przekazuje w książce, iż koledzy z drużyny Kučery byli przekonani, że Polak z premedytacją wymierzył cios. Inne stanowisko zajęli ówczesny prezes Dukli Rudolf Kocek, który widział zdarzenie z bliska, oraz lekarz drużyny Hubert Topinka, którzy zgodnie wskazywali, że uderzenie nie było celowe. Z kolei lekarz Dukli Miloš Trůbl twierdził, że cios w głowę był decydujący, i podkreślał, że nikt z polskiej ekipy nie odwiedził Kučery w Centralnym Szpitalu Wojskowym na praskich Střešovicach, że „wszyscy zachowywali się tak, jakby nic się nie stało”.

W 2007 r., po wielu latach, do sprawy odniósł się sam Stanisław Oślizło. Jego wyjaśnienia są dostępne na internetowej stronie GornikZabrze.pl: „Graliśmy w końcówce listopada, było zimno, boisko było wręcz zmrożone. Mecz zbliżał się do końca, kiedy wystartowaliśmy do piłki wybitej przez bramkarza Dukli. Wyskok, Kuczera odbił się ode mnie i tak niefortunnie upadł, że tyłem głowy trafił w twardą jak beton murawę. Mojej winy nie było w tym żadnej, ale gospodarze faktycznie zrobili ze mnie brutala, o czym przekonałem się... rok później. Ponownie trafiliśmy w Pucharze Europy na Duklę. Kiedy wyczytano moje nazwisko, cały stadion przeraźliwie gwizdał. Tak było przy każdym dojściu do piłki. Przegraliśmy 1:4, ale też od 2 minuty graliśmy w dziesiątkę. W zasadzie cały mecz! Sędzia z Niemiec Wschodnich wyrzucił z boiska Słomianego. Kiedy w przerwie schodziliśmy do szatni, piłkarze Dukli mówili do arbitra: «To nie on! To nie on! To ten z numerem 3!», co sugeruje, że już przed meczem zapadła decyzja o tym, że mam ponieść «karę» za wydarzenia sprzed roku. (…)”.

W 2013 r. Michal Petrak przeprowadził wywiad z Kučerą (został dołączony do artykułu). Zapytany o zderzenie ze Stanisławem Oślizłą, Rudi mówi: „To był los, przeznaczenie. Wyskoczyłem do piłki i byłem przekonany, że jej dosięgnę. Nadszedł z tyłu, ale nie wiem nawet, w jaki sposób mnie trafił”.

Kučera poddał się rehabilitacji i próbował wrócić do futbolu, ale ze względu na uraz mózgu nie było to możliwe. Chłopak nie był w stanie utrzymać równowagi. Vacenovsky powiedział Petrakowi, że ten widok rozdzierał serce. Piłkarz, który nie miał sobie równych i którego wszyscy podziwiali za cyrkowe numery, teraz ledwo stał na nogach. Nie było mowy o kontynuacji kariery ani nawet o półamatorskim kopaniu piłki. Blondas został więc najpierw taksówkarzem, a potem opiekował się przez długie lata kortami tenisowymi zarządzanymi przez wojskowy klub. Przychodził na mecze Dukli i zawsze traktowano go z wielkim szacunkiem.

Ukułem kiedyś – na pewno nie jako pierwszy – tezę, że mecz piłkarski stanowi symulację losu ludzkiego w zamkniętych czasie i przestrzeni. Czasami jest tak, że jakieś źdźbło decyduje o tym, że coś się stanie lub nie, jakaś drobinka decyduje o egzystencji człowieka, niejednokrotnie bywa nawet, że dosłownie. Na boisku paproszki decydują głównie o decyzjach arbitrów i wynikach (napisał o tym Rafał Stec w kontekście El Clásico, w felietonie „Flick i Lewandowski. Ile dzieli geniusza od szaleńca”), ale przecież mecz piłkarski to tak naprawdę paralela. Trzeba jednak dodać, że ta paralela jest przede wszystkim ku uciesze i dla widzów, a dla zawodowców boisko to normalne życie, które w zależności od meczowych wydarzeń może się rozwinąć w wielu różnych kierunkach. Tak jak w filmie „Przypadek” Kieślowskiego, w którym młody człowiek biegnie do pociągu (swoją drogą: piękna sekwencja do niezapomnianej muzyki Wojciecha Kilara, od której nie mogę się uwolnić, gdy spisuję ustalenia w sprawie Rudiego) i od tego, czy zdąży, zależą jego dalsze losy, dalsze opowiadanie.

Dotarłem również do reportażu Oty Pavla „Dukla wśród drapaczy chmur” i nawet przetłumaczyłem sto kilkadziesiąt stron. Tam również jest sporo o Rudim, ale niech już wystarczy to, co przekazałem. Jeszcze tylko jedna rzecz, którą uświadomiłem sobie, gdy kończyłem pisać: sprawa Kučery łączy się ze sprawą Pavla. Spróbujcie sami rozwiązać tę zagadkę.

Sprawa nie jest zakończona

Kučera zmarł w maju ubiegłego roku, zanim przeczytałem zbiór opowiadań Oty Pavla „Puchar od Pana Boga”. Jest moim ulubionym piłkarzem, choć nigdy nie widziałem, jak gra. Niektórzy określają Rudolfa Kučerę mianem legendarnego zawodnika, mnie się to nie podoba. Właściwsze jest określenie: baśniowy. Baśniowy czeski napastnik. Niech pozostanie w niedopowiedzeniu, w granicy pomiędzy tym, co dosłowne i prawdziwe, a tym, co nieuchwytne i zamglone. ©Ⓟ