Od momentu oryginalnej publikacji tej niezwykłej książki minęło 49 lat. Jej polski przekład pojawił się w 1989 r., w dziwnym momencie dziejowym – gdy przez nasz kraj przetaczał się cyklon politycznej transformacji, kiedy historia wydarzała się na naszych oczach. Dużo się wtedy mówiło o wolności, a opowieść, którą zaproponował Carlo Ginzburg w „Serze i robakach”, nieźle do tych czasów pasowała – opowieść o Domenicu Scandelli zwanym Menocchiem, friulańskim młynarzu-heretyku z drugiej połowy XVI w., jest zarazem opowieścią o bezkompromisowym wolnomyślicielu.
Opowieść, która znów fascynuje
Teraz, w 2025 r., gdy PIW ponownie wydaje książkę Ginzburga (w rozszerzonej oraz poprawionej edycji), ta opowieść znów pasuje: jako narracja wymierzona w potężne siły cywilizacyjnej i politycznej uniformizacji. Dzieje się tak, co ciekawe, wbrew deklaracjom samego autora, który tak przed laty mówił w wywiadzie dla „The New York Timesa”: „Cel pracy historyka jest całkiem odwrotny od tego, czego o historii uczono nas w szkole. Historyk musi unicestwić nasze fałszywe poczucie wspólnoty z ludźmi z przeszłości, ponieważ wywodzili się oni ze społeczeństw bardzo odmiennych od tych, w których żyjemy. Im więcej dowiadujemy się o «mentalnych wszechświatach» tamtych ludzi, tym mocniej szokuje kulturowy dystans, jaki nas od nich dzieli”. Choćbyśmy jednak bardzo chcieli czytać obiektywnie, interpretacja pozostaje zawsze częścią lektury. Ten temat zresztą – temat czytelniczej interpretacji – w „Serze i robakach” także zostaje poruszony.
Książka Ginzburga uchodzi za modelowy przykład zastosowania w badaniach perspektywy mikrohistorycznej. W czym rzecz? Klasyczny sposób uprawiania historii skupia się na czynach potężnych jednostek oraz politycznych przełomach, będąc w istocie próbą odtworzenia życia i ideologii elit. Przełom w takim rozumieniu historiografii przyniosły w XX w. podejścia wywodzące się z historii gospodarczej – przedstawiciele tych nurtów (by przywołać tu choćby Szkołę Annales), uznając to, że klasy wyższe zmonopolizowały w przeszłości obieg słowa pisanego, i chcąc jednocześnie ujmować w swoich analizach również życie anonimowych klas podporządkowanych, skupili się na analizowaniu procesów, które można ująć ilościowo, statystycznie, dystrybucyjnie. Innymi słowy, doszli do wniosku, że to przez badanie systemów monetarnych, dokumentów celnych, umów handlowych, transkryptów procesów sądowych i podobnych tego rodzaju źródeł da się uchwycić i wiarygodnie skategoryzować przemiany egzystencji tych wszystkich ludzi, którzy nie zostawili po sobie praktycznie żadnego śladu.
W latach 70., na wzbudzonej przez kontrkulturę fali zainteresowania spojrzeniem antropologicznym i etnometodologicznym, pojawił się wszelako w historiografii prąd przeciwny, mikrohistoryczny właśnie. Mówiąc w wielkim skrócie, chodziło o to, by wejrzeć w ukrytą materię dziejów ludzi „nieważnych” niejako od drugiej strony: od strony szczegółu, pojedynczego wydarzenia, losów konkretnej społeczności bądź jednostki. Problemem w takim wypadku jest nie tylko ubóstwo dokumentacji, ale również to, że ową dokumentację niejednokrotnie wytwarzano we wrogich celach – członkowie klas podporządkowanych pojawiają się w źródłach tylko wówczas, gdy w jakiś sposób zakłócają interesy elit i porządek publiczny.
Taki jest właśnie przypadek „Sera i robaków”: historię Menocchia Ginzburg wyczytał z akt procesów, jakie wytoczyła młynarzowi inkwizycja. Sześć lat zajęła autorowi uważna lektura tych papierów, przeprowadzana zgodnie z zasadą, że każde zdanie, a nawet każde słowo muszą zostać prześwietlone pod kątem niewidocznych z pozoru znaczeń.
Wszystko jest Bogiem
Domenico Scandella (1532–1599) wyróżniał się spośród chłopów ze wsi Montereale tym, że umiał pisać i czytać: zwłaszcza czytelnikiem był natchnionym; choć przez jego ręce w ciągu całego życia przeszło góra kilkanaście książek, przeczytał je od deski do deski i z dużą dozą kreatywności. Był też gadułą i kłótnikiem. We wsi znano doskonale jego gadulstwo i skłonność do głoszenia subwersywnych, wywrotowych sądów.
Menocchio uwielbiał dyskutować o sprawach ziemskich i boskich, długie lata bluźnił publicznie w sposób niepohamowany (otwarcie nie uznając bluźnierstwa za grzech), głosił idee panteistyczne („To wszystko, co widać, to Bóg, i my też jesteśmy bogami”), kwestionował dziewictwo Maryi, boskość Chrystusa i dogmat o Trójcy Świętej, miał własną teorię kosmogoniczną („Wszystko było chaosem, czyli ziemia, powietrze, woda i ogień razem przemieszane; i to wszystko utworzyło jedną masę, tak właśnie jak wyrabia się ser z mleka, i w niej powstały robaki, były to anioły; a wśród tych aniołów był także i Bóg, stworzony również z tej samej masy w tym samym czasie”), uważał ludzi wszystkich wyznań za równych sobie („Majestat Boga wszystkim dał Ducha Świętego: chrześcijanom, heretykom, Turkom, Żydom, i wszystkich ich miłuje, i wszyscy oni w ten sam sposób zbawieni zostaną”), a ponadto dysponował głębokim przekonaniem, że bogaci gnębią biedaków, Kościół zaś jest częścią tego systemu, roszcząc sobie prawo do władzy nad ludźmi i handlując sakramentami (Menocchio nie uznawał kapłaństwa i żadnych sakramentów poza chrztem – zakładał zresztą, że rodzimy się już ochrzczeni, bo to sprawa Boga, a nie tych, co sobie uzurpują, że są jego przedstawicielami).
Mieszkańcy Montereale nie tylko tolerowali Menocchia, lecz także powierzali mu rozmaite funkcje publiczne; był przydatny i lubiany. W końcu jednak przyszła kryska na Matyska: pewien ksiądz, z którym młynarz popadł w konflikt o ziemię, doniósł na Scandellę do lokalnego przedstawicielstwa inkwizycji. Na początku lat 80. XVI w. ruszyła śledcza maszyna biurokratyczna. A nie był to dobry moment dla domorosłych heretyków.
„Dwa wielkie wydarzenia historyczne umożliwiły zaistnienie przypadku Menocchia: odkrycie druku i reformacja. Druk umożliwił mu skonfrontowanie książek z tradycją przekazów ustnych, w której wyrósł, a także dał mu do dyspozycji słowa, które ułatwić mogły rozwikłanie nawału myśli i fantazji, jakie się w nim rodziły. Reformacja dała mu odwagę podzielenia się tym, co odczuwał, z miejscowym księdzem, ze współmieszkańcami wioski, z inkwizytorami – choć nie zdołał, zgodnie ze swym pragnieniem, zaprezentować swoich poglądów przed papieżem, kardynałem, książętami. Głębokie rozłamy, spowodowane końcem monopolu ludzi uczonych na kulturę piśmiennictwa i końcem monopolu kleru na religię, stworzyły sytuację nową i potencjalnie wybuchową” – pisze Ginzburg.
Menocchio nie mógłby zatem wcześniej istnieć. Ale jego istnienie było niebezpieczne – druga połowa XVI w. to czas wojen religijnych, kontrreformacji, rozliczeń z innowiercami, płonących stosów. Prowincjonalni inkwizytorzy nie mieli przed oczami ani wiejskiego głupka, ani szaleńca, ani ekscentrycznego myśliciela. W ich oczach Menocchio był groźnym wichrzycielem, a zapisy przesłuchań wskazują na starania oskarżycieli, by siłą dopasować dziwaczne, eklektyczne, mające swoje źródło w sięgającej antyku egalitarnej kulturze ludowej poglądy młynarza do wygodnego, standardowego wzorca ówczesnego heretyka: najlepiej anabaptysty albo zwolennika kataryzmu. Przemoc symboliczna nie znosi żadnego rodzaju oryginalności.
Menocchio nie mógł wyjść z tej konfrontacji żywy, ale – co ciekawe – początkowo wyszedł: odsiedział swoje w więzieniu, został społecznie napiętnowany, zmuszony do noszenia szaty pokutnej i wyrzeczenia się „złej wiary”, niemniej wrócił w jednym kawałku do Montereale. Po piętnastu latach okazało się jednak, że gadulstwo przeważyło: młynarz, teraz już osamotniony starzec (sześćdziesięcioparolatek!), nadal hardo kwestionował ład, tak doczesny, jak wieczny. Proces wznowiono, a z samego Rzymu popłynęły instrukcje, by Scandellę ukarać surowo i dla przykładu.
Historyczne okaleczenie
Książka Ginzburga jest nie tylko znakomitą pracą historyczną, rekonstruującą sam proces inkwizycyjny oraz skomplikowany światopogląd Menocchia (polecam szczególnie uwagi na temat jego listy lektur i sposobów czytania, jest to wątek równie wspaniały jak rozdział o bibliotece pana Alonsa Quijano w „Don Kichocie” Miguela Cervantesa), ale też książką przepięknie napisaną – elegancką w swojej strukturze i uderzającą w swojej empatii (przeciwstawionej zarówno poznawczej pewności, jak i bezkrytycznemu egzotyzowaniu: „Menocchio stanowi zapomniany epizod mrocznego świata, który dotarł do nas jedynie przez przypadek i który wyłącznie w dość arbitralny sposób możemy zestawić z naszą historią. Tamta kultura uległa zniszczeniu. Uszanowanie w niej nieczytelnych okruchów, opierających się jakiejkolwiek analizie, nie oznacza poddania się bezsensownej fascynacji tym, co egzotyczne i niezrozumiałe. Oznacza po prostu uświadomienie sobie historycznego okaleczenia, którego my sami jesteśmy w pewnym sensie ofiarami”).
Carlo Ginzburg sam zresztą jest dziedzicem literackiej tradycji: jego matka, Natalia Ginzburg (1916–1991), to jedna z najwybitniejszych włoskich pisarek XX w. (od niedawna możemy czytać jej świetne eseje, wydane przez Filtry „Małe cnoty” w przekładzie Weroniki Korzenieckiej). ©Ⓟ