Ministerstwo Rozwoju i Technologii szykuje rewolucję w spółdzielczości mieszkaniowej. Wracają zebrania przedstawicieli, wprowadzone zostaną nowe przepisy dotyczące kadencji zarządu i rady nadzorczej. Rada nadzorcza zyska także kompetencję ustalania maksymalnej kwoty zobowiązań, jakie może zaciągnąć spółdzielnia.

Obawy o paraliż spółdzielni. „Nie będzie komu rządzić

Projekt wprowadza kadencyjność zarządu. Jego kadencja ma być powiązana z kadencją rady nadzorczej. Oznacza to, że zarząd będzie wybierany po wyborze rady nadzorczej, najpóźniej w ciągu sześciu miesięcy, i będzie działał do końca jej kadencji.

Resort rozwoju tłumaczy, że wspólne kadencje rady nadzorczej i zarządu pozwolą na regularną ocenę zarządu przez członków spółdzielni, zwiększą jego odpowiedzialność i ułatwią współpracę przy realizacji celów spółdzielni.

Proponowane rozwiązanie ostro krytykuje Związek Rewizyjny Spółdzielni Mieszkaniowych RP. Ostrzega, że zrównanie kadencji zarządu i rady doprowadzi do destabilizacji w wielu spółdzielniach.

– Podmiot nie może funkcjonować bez zarządu. Po wygaśnięciu kadencji rady i zarządu bardzo szybko dojdzie do ustanawiania kuratorów na podstawie art. 42 kodeksu cywilnego. Jeżeli rada nie wybierze zarządu przed końcem swojej kadencji, zostajemy bez rady i bez zarządu. Nie będzie nawet komu zwołać walnego zgromadzenia, bo co do zasady robi to zarząd. Członkowie będą musieli zwracać się do związków rewizyjnych o nadzwyczajne zwołanie walnego, żeby wybrać nową radę, a ta dopiero potem zarząd. To jest prosta droga do paraliżu spółdzielni – ostrzega prof. Piotr Pałka, radca prawny reprezentujący związek rewizyjny.

Ministerstwo Rozwoju odpowiada, że związek myli pojęcia kadencji i mandatu.

– Kadencja to okres, na jaki dana osoba została wybrana, natomiast mandat to uprawnienie do faktycznego wykonywania funkcji w organie. Mandat nie wygasa automatycznie z końcem kadencji, lecz trwa do momentu wyboru nowych osób, co zapewnia ciągłość działania organów – wyjaśnia Tomasz Lewandowski, wiceminister rozwoju i technologii.

Czteroletnia kadencja i wymogi dla prezesa

Maksymalny czas trwania jednej kadencji zarządu oraz rady nadzorczej będzie wynosił cztery lata, przy czym spółdzielnia w statucie może ustalić krótszy okres. Dodatkowo w statucie spółdzielni zostaną określone wymagania dla kandydatów na członków zarządu. Ma to zapewnić, że funkcję prezesa będą pełniły osoby z odpowiednimi kwalifikacjami i gwarantujące prawidłowe zarządzanie zasobami spółdzielni.

Projektowane przepisy znoszą również obowiązujący obecnie limit dwóch kolejnych kadencji dla członków rad nadzorczych, o ile statut spółdzielni nie stanowi inaczej.

Pomysł na uregulowanie kadencyjności i zasad funkcjonowania rady nadzorczej oraz zarządu powstał w resorcie w wyniku rozmów ze spółdzielcami.– Słyszałem jedno: nie mamy żadnego wpływu na to, kto rządzi spółdzielnią i jak długo. Są osoby, które pełnią te funkcje po 20–30 lat i nie liczą się z głosem spółdzielców. Stąd pomysł na „odświeżenie mandatu” do sprawowania funkcji – wyjaśnia wiceminister Tomasz Lewandowski.

Ale i te zaproponowane rozwiązania budzą kontrowersje.

Zniesienie limitu dwóch kadencji dla rad nadzorczych to zła propozycja. Grozi nam to, że te same osoby będą zasiadały w radach do końca życia. Owszem, nie jest łatwo przyciągnąć nowe osoby, czasem wręcz stosuje się „łapanki”. Ograniczenie kadencji mogłoby dać szansę na świeżą krew – uważa Dariusz Śmierzyński, prezes Spółdzielni Budowlano-Mieszkaniowej „Ruda” w Warszawie.

Prezes Rudy krytycznie odnosi się także do zmiany dotyczącej kadencyjności zarządów. – Obecnie jest roczna kadencja i co roku zarząd podlega ocenie w ramach udzielanego absolutorium. Jeśli nie uzyska pozytywnej oceny, jest odwoływany od razu. Wprowadzenie czteroletnich kadencji mogłoby ograniczyć elastyczność działania oraz prawa członków spółdzielni – podkreśla.

Dariusz Śmierzyński ma również zastrzeżenia dotyczące określania wymogów dla kandydata na członka zarządu. – Nie wiadomo, kto miałby je ustalać: rada nadzorcza, walne zgromadzenie czy pozostali członkowie zarządu. Jeśli pozostawić to spółdzielni, każda mogłaby wymagać czego innego: jedna geologa, druga inżyniera, jeszcze inna prawnika albo ekonomisty. W praktyce jest to problematyczne, bo i tak zatrudnia się specjalistów branżowych, np. inspektorów budowlanych, elektrycznych czy sanitarnych.

Andrzej Ceglarski, adwokat specjalizujący się m.in. w prawie spółdzielczym, popiera co do zasady wprowadzenie wymogów dla kandydatów na członków zarządu. – Każdy spółdzielca chciałby, żeby zarządy spółdzielni były dobrze przygotowane do prowadzenia ich spraw.Wiedza teoretyczna nie zawsze idzie jednak w parze z doświadczeniem. Wiele osób, które od lat świetnie zarządzają spółdzielniami, może nie spełniać nowych formalnych wymogów, a wykonują doskonałą pracę. Trzeba więc uważać, żeby nie wylano dziecka z kąpielą – zaznacza.

Jego zdaniem dobrą zmianą jest zniesienie limitu dwóch kadencji dla członków rady nadzorczej. – Jeśli członkowie spółdzielni mają zaufanie do danej osoby i chcą, żeby dalej działała ona w ich imieniu, nie ma powodu, żeby im tego zabraniać – dodaje.

Wielki powrót zebrań przedstawicieli

Ministerstwo Rozwoju planuje przywrócenie alternatywy dla walnego zgromadzenia w postaci zebrań przedstawicieli. Takie rozwiązanie funkcjonowało wcześniej w wielu spółdzielniach, ale nowela z 2007 r. je wyeliminowała. Teraz wraca ono do łask, m.in. w celu rozwiązania problemu niskiej frekwencji na walnym zgromadzeniu.

Rozwiązanie to chwali prezes SBM „Ruda”. Tam zebrania przedstawicieli wciąż funkcjonują, bo spółdzielnia nie zmieniła statutu po wejściu w życie przepisów, które je zlikwidowały.

Sala nigdy nie świeciła pustkami, jak to bywa na walnym. Przedstawiciele zawsze przychodzą. Każdy budynek ma swoich przedstawicieli proporcjonalnie do liczby mieszkańców. W dużych spółdzielniach walne zgromadzenie bywa problematyczne, bo jedna grupa członków może zdominować spotkanie i podjąć decyzję niekorzystną dla innych bloków – podkreśla Dariusz Śmierzyński.

Zwolennikiem przywrócenia zebrań przedstawicieli jest także mec. Andrzej Ceglarski. Według niego obawy, że tworzą się kliki, są przesadzone. Klikę można stworzyć w każdej strukturze, nie tylko na zebraniu przedstawicieli czy walnym zgromadzeniu.

Jednak nie wszyscy podzielają entuzjazm wobec powrotu zebrań przedstawicieli. Hanna Milewska-Wilk, specjalistka ds. mieszkalnictwa w Instytucie Rozwoju Miast i Regionów, wskazuje:

– Faktycznie na walne przychodzi niewiele osób. Jednak zmiany dotyczące zebrań przedstawicielskich nie wspierają demokratycznego zarządzania spółdzielniami. Ograniczają członkom realny wpływ na decyzje i możliwość uczestniczenia w sprawach, które ich dotyczą.

Spór o zgodę na zadłużanie się

Decyzję o maksymalnej kwocie zobowiązań, jakie może zaciągnąć spółdzielnia, będzie podejmowała rada nadzorcza, a nie walne zgromadzenie. Przewidziano jednak wyjątek – spółdzielcy będą mogli zastrzec tę kompetencję dla walnego.

Resort tłumaczy, że walne odbywa się zwykle raz w roku, a jego zwołanie jest czasochłonne, sformalizowane i kosztowne. Rada nadzorcza liczy tylko kilka osób, działa częściej i sprawniej, dzięki czemu może szybciej podejmować decyzje, np. o pilnym kredycie na remont.

Andrzej Ceglarski chwali resort za propozycję:

Większość członków spółdzielni nie do końca rozumie, co oznacza termin „najwyższa suma zobowiązań”. Na walnym często dyskusje albo były czysto formalne, albo prowadziły do wielogodzinnych jałowych sporów. Rada nadzorcza, która realnie ponosi odpowiedzialność, działa na podstawie mandatu członków spółdzielni i jest lepszym organem do podejmowania takich standardowych decyzji – tłumaczy prawnik.

Związek rewizyjny spółdzielni nie zgadza się z tym rozwiązaniem:

To walne zgromadzenie, jako najwyższy organ spółdzielni, powinno decydować o maksymalnym poziomie zadłużenia, kredytach, pożyczkach, zobowiązaniach finansowych. Przekazanie tej kompetencji radzie nadzorczej, czyli wąskiej grupie osób, rodzi konflikty, podejrzenia i brak zaufania. Tak ważne decyzje finansowe nie powinny zapadać w wąskim gronie – twierdzi mec. Piotr Pałka.

Propozycję krytykuje również Hanna Wilk-Milewska:

– Większość spółdzielni z dobrą komunikacją z członkami radzi sobie z ustaleniem i przegłosowaniem kwot zobowiązań. Zwykle nie przekraczają one 1,5 rocznych obrotów spółdzielni, więc w porównaniu z firmami nie jest to dużo – zapewnia.

Jak dodaje, problem pojawia się przy planowaniu budowy nowych budynków, wtedy kwoty mogą być wyższe, co dla niektórych członków, zwłaszcza starszych, wydaje się przerażające.

– Mimo wszystko uważam, że decyzje dotyczące zobowiązań powinny nadal zapadać na walnym zgromadzeniu. To istotne dla demokratyzacji – członkowie powinni mieć wpływ na rozwój spółdzielni i duże przedsięwzięcia – podkreśla ekspertka. ©℗

Ile spółdzielni mieszkaniowych działa w Polsce
ikona lupy />
Ile spółdzielni mieszkaniowych działa w Polsce / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe