Po zabójstwie skrajnie prawicowego aktywisty Charliego Kirka media społecznościowe zalała fala wpisujących się w utarte polityczne schematy domysłów i konfabulacji na temat motywów sprawcy. Jeszcze zanim FBI ustaliło tożsamość zamachowca, konserwatywna część internetu orzekła, że zbrodnia jest tragicznym zwieńczeniem kampanii nienawiści i przemocy, jaką lewicowi radykałowie rozpętali przeciwko MAGA. Nawiązujące do antyfaszystowskiej retoryki inskrypcje na łuskach, które policja odnalazła w pobliżu miejsca strzelaniny, w oczach wielu stały się dowodem na powiązania napastnika z Antifą. Popularny podcaster i promotor spiskowych narracji Mike Cernovich poszedł nawet dalej, nazywając go „ideologicznym żołnierzem” George'a Sorosa, Billa Gatesa i innych wpływowych darczyńców Partii Demokratycznej. Przyklaskiwały mu zastępy klawiaturowych detektywów dopatrujących się w morderstwie celebryty MAGA roboty profesjonalisty: agenta obcego państwa, terrorysty, a może przedstawiciela deep state.
Od insynuacji kipiało również w lewicowej bańce. Gdy przerobione zdjęcie sprawcy w koszulce z napisem „Trump” obiegło Facebook i X, podniosły się spekulacje, że zbrodnia była efektem wewnętrznych porachunków na alt-prawicy. Niektórzy snuli podejrzenia, że Kirk został zastrzelony przez członka neonazistowskiej grupy Groypers, która zarzuca zbliżonym do establishmentu konserwatystom rozcieńczanie doktryny America First. Choć aktywista był notorycznie oskarżany o podsycanie nienawiści wobec mniejszości i kobiet, według ekstremistów jego agenda była zbyt umiarkowana i bojaźliwa. Innymi słowy: niewystarczająco rasistowska, za mało homofobiczna, seksistowska i antysemicka. Przywódca Groypers Nick Fuentes otwarcie określający się białym suprematystą, utrzymywał, że Kirk bardziej się skupia na pozyskiwaniu funduszy i budowaniu własnej popularności niż na obronie amerykańskiej suwerenności. Insynuacje, jakoby miał coś wspólnego z zamachem, uznał za groteskowe.
22-letni Tyler Robinson nie pasuje do modelowego portretu zabójcy, który narysowano w internecie. Pochodzi z bardzo konserwatywnego hrabstwa Utah, w którym ponad trzy czwarte mieszkańców – w tym jego rodzice – w ostatnich wyborach oddało głos na Trumpa. Pod wieloma względami Tyler nie różnił się od innych chłopaków dorastających na górzystych terenach z silną tradycją łowiecką. Wcześnie nauczył się posługiwać bronią i lubił brać udział w polowaniach na jelenie. Zdjęcia z rodzinnych wypraw i świąt na facebookowym profilu jego matki wskazywały, że miał bliskie relacje z rodzicami. Choć akurat w kwestiach polityki się rozmijali. Republikański gubernator Utah Spencer Cox powiedział, że Tyler „był przesiąknięty lewicową ideologią” i nie ukrywał swojej wrogości wobec Kirka. Nie figurował jednak w rejestrze wyborczym żadnej partii ani nie chodził głosować. Wiadomo, że nieustannie przesiadywał w sieci – wśród wyrytych na łuskach napisów znajdowały się odniesienia do metażartów i memów zrozumiałych jedynie dla niszowych grupek gamingowych na Discordzie.
Kluczowe dla wyjaśnienia motywów 22-latka mogą być SMS-y, które wysłał swojemu partnerowi krótko po strzelaninie. „Miałem już dość jego nienawiści. Z nienawiścią czasem nie da się negocjować” – napisał o Kirku. W miniony weekend prawicowe media ujawniły, że partner Tylera jest osobą transpłciową będącą w trakcie procesu tranzycji. Kirk był gorliwym przeciwnikiem praw LGBTQ i edukacji seksualnej w szkołach. Apelował do administracji, by wprowadziła ogólnokrajowy zakaz terapii afirmujących płeć oraz domagał się „procesów w stylu Norymbergi” dla stosujących je lekarzy. Propagował też fałszywą tezę mówiącą o tym, że osoby trans są nadreprezentowane wśród sprawców masowych zabójstw. Prokuratura podchodzi jednak ostrożnie do sugestii, jakoby poglądy aktywisty na temat transpłciowości rozjaśniały tło zbrodni.
Nasza rutyna
Wielu komentatorów uważa, że w Stany Zjednoczone wkraczają w kolejny cykl przemocy politycznej, która przewija się w historii kraju jak powtarzalny wzór. Słychać ostrzeżenia, że zabójstwo charyzmatycznego konserwatysty w obecności kilkutysięcznej widowni może wywołać wśród jego zwolenników żądzę odwetu. Sytuacja w kraju stała się tak napięta, że padają porównania do lat 60. XX w., kiedy na fali burzliwych protestów i zamieszek rasowych zastrzelono Johna F. Kennedy'ego, Martina Luthera Kinga, Malcolma X i Roberta F. Kennedy'ego.
O tym, że wyostrzone przez media społecznościowe podziały coraz częściej przechodzą w agresję, już pod koniec sierpnia alarmowali badacze z Uniwersytetu Maryland. Jak wynika z ich analizy, w pierwszym półroczu 2025 r. w kraju doszło do ponad 150 zamachów o podłożu politycznym, w których zginęło 31 osób. W tym samym okresie rok wcześniej ataków było prawie o połowę mniej, z siedmioma ofiarami śmiertelnymi. Wzrosła również liczba strzelanin w szkołach i miejscach pracy. Po zabójstwie Kirka szef zespołu badawczego Mike Jensen ostrzegał, że może się ono stać punktem zapalnym, który wywoła eskalację przemocy. „Uważam, że jesteśmy dziś w bardzo niebezpiecznej sytuacji, która może się łatwo przerodzić w rozległe niepokoje społeczne, jeśli w porę jej nie opanujemy” – mówił Reutersowi.
Zaledwie trzy miesiące temu 57-letni mężczyzna zjawił się rano z karabinem pod domami demokratycznych polityków w Minnesocie. Zabił wieloletnią spikerkę stanowej legislatury Melissę Hortman i jej męża, postrzelił senatora Johna Hoffmana i jego żonę. Policja odnalazła w samochodzie zamachowca notatnik z listą ok. 70 osób, które planował zamordować. Strzelecka furia prawdopodobnie miała związek z jego zażartym sprzeciwem wobec aborcji. W kwietniu, w noc żydowskiego święta Pesach, demokratyczny gubernator Pensylwanii Josh Shapiro i jego rodzina musieli uciekać ze swojej posiadłości, gdy napastnik wrzucił do środka koktail Mołotowa. Ogniem zajęły się dwa pokoje. Shapiro miał według podpalacza snuć wrogie plany wobec Palestyńczyków (nie bez znaczenia było to, że sprawca cierpiał na schizofrenię).
Podczas kampanii wyborczej w 2024 r. Donald Trump dwukrotnie uszedł śmierci. We wrześniu w pobliżu jego klubu golfowego na Florydzie policjanci aresztowali mężczyznę, który celował z karabinu w agenta Secret Service. Dwa miesiące wcześniej na mitingu w Pensylwanii jeden z kilku pocisków wystrzelonych przez młodego zamachowca drasnął Trumpa w ucho. W październiku 2022 r. napędzany teoriami spiskowymi mężczyzna wtargnął do domu ówczesnej spikerki Izby Reprezentantów Nancy Pelosi z zamiarem jej uprowadzenia. Zamiast polityczki zastał jej męża i pobił go młotkiem, powodując złamanie czaszki.
Umownym początkiem tego brutalnego ciągu był wieńczący pierwszą prezydenturę Trumpa szturm prawicowych ekstremistów na Kapitol 6 stycznia 2021 r. W tle ataków na prominentnych polityków rozgrała się cała seria mniej widocznych incydentów: udaremnione zamachy na budynki federalne i biura stanowych legislatorów, próby zabójstwa gubernatorów i sędziów, napaście na aktywistów i urzędników, groźby śmierci wobec funkcjonariuszy wyborczych, paczki z materiałami wybuchowymi wysyłane krytykom Trumpa... „Zabójstwa z lat 60. wydawały się wyjątkiem, czymś dla nas obcym. Dziś przemoc polityczna wydaje się naszą rutyną” – napisała publicystka „Wall Street Journal” Peggy Noonan.
Akceptacja przemocy
Rozlewająca się fala agresji jest symptomem szerszej tendencji: brutalizacji życia publicznego. Politolodzy z Uniwersytetu Chicagowskiego, którzy od ponad 20 lat badają poparcie dla przemocy politycznej, ostrzegają, że wzajemna wrogość zbliża się do punktu krytycznego. Według ostatniego, majowego sondażu prawie czterech na 10 demokratów dopuszcza użycie siły w celu usunięcia Trumpa z urzędu. Z kolei jedna czwarta republikanów uważa, że wysyłanie wojska do tłumienia protestów przeciwko działaniom prezydenta jest usprawiedliwione. Gdy badacze zadali Amerykanom podobne pytania jesienią 2024 r., odsetek odpowiedzi twierdzących był prawie dwa razy niższy. Jak wynika z przeprowadzonego po zastrzeleniu Kirka sondażu The Economist/YouGov, większe przyzwolenie na przemoc wobec przeciwników politycznych panuje dziś na lewicy – akceptuje ją w niektórych przypadkach 14 proc. demokratów i 6 proc. republikanów. Najbardziej zradykalizowali się młodzi Amerykanie – użycie siły za czasem uzasadnione uważa jedna piątka osób przed trzydziestką. Wraz z wiekiem takie poglądy stają się coraz rzadsze. Jednocześnie historia pokazuje, że przemoc o podłożu politycznym jest bardziej rozpowszechniona na prawicy. Potwierdza to m.in. badanie Uniwersytetu Maryland, którego autorzy przeanalizowali ideologicznie motywowane ataki w Stanach Zjednoczonych z lat 1948–2018. Główny wniosek był taki, że ekstremiści lewicowi sięgają po brutalne metody prawie dwa razy rzadziej niż prawicowi.
Ale w przeciwieństwie do zamachów politycznych lat 60. głośne ataki z ostatnich kilku lat nie miały źródła w spójnej ideologii. Ich sprawcy na ogół nie należeli do żadnych organizacji i wymykali się tradycyjnym podziałom partyjnych. To w większości młodzi mężczyźni, których przemocowy dryf rozpoczął się w mrocznych rejonach platform społecznościowych. Ślady, jakie po sobie pozostawiali – wyłapane z internetowych chatów bełkotliwe slogany i zlepki chaotycznych myśli – były raczej wyrazem nihilistycznej furii niż ślepego fanatyzmu. Antysystemowość i fatalizm mogły się tam mieszać z elementami MAGA lub socjalizmu, a poczucie krzywdy i osamotnienie z oswojeniem okrucieństwa. 27-letni Luigi Mangione, który w grudniu 2024 r. zastrzelił prezesa największej w USA korporacji medycznej UnitedHealthcare, oskarżał Wall Street o chciwość i pogłębianie nierówności, a jednocześnie krytykował ruchy progresywne w języku trumpistów. Obawiał się, że smartfony uzależniają ludzi od dopaminowych kopów i pozbawiają ich sprawczości, ale pociągał go technoracjonalizm z Doliny Krzemowej. I jak inni spędzał masę czasu w social mediach.
Niekiedy motywacji sprawców nie udaje się rozgryźć. Jak w przypadku 20-letniego Thomasa Matthew Crooksa, który celował w Trumpa na wiecu w Pensylwanii. Sympatyzował z prawicą, ale nie był typem aktywisty. Jego obsesja na punkcie broni mogła mieć źródło w doświadczeniach nękania przez kolegów ze szkoły. „Nihilistyczni, agresywni ekstremiści” (NVE) – tak w żargonie FBI określa się sprawców takich jak Mangione czy Crooks. Zgodnie z definicją istotą ich radykalizmu jest napędzane nienawiścią do społeczeństwa „pragnienie doprowadzenia do jego upadku poprzez sianie chaosu i zniszczenia”.
Biały Dom: Zniszczymy tę siatkę
W przeszłości po brutalnych wydarzeniach, które wprawiały Amerykę w stan wrzenia, przywódcy demokratów i republikanów tonowali emocje i zapewniali o odporności amerykańskiej demokracji. Tym razem jest inaczej. Jeszcze przed aresztowaniem zamachowca Donald Trump obwinił „skrajną lewicę”, twierdząc, że jej retoryka „jest bezpośrednią przyczyną terroryzmu, którego jesteśmy dzisiaj świadkami”. Zapowiedział też represje wobec wszystkich, którzy „przyczynili się do politycznej przemocy, w tym finansujących ją organizacji”. Inni prominentni republikanie wypowiadali się w podobnym tonie. Zamiast koncyliacyjnych gestów były mobilizacyjne okrzyki oraz groźby wobec osób, które cieszyły się ze śmierci Kirka lub krytykowały jego poglądy.
Skrajnie prawicowi aktywiści prowadzą w mediach społecznościowych zmasowaną akcję tropienia „nieprawomyślnych” wpisów i demaskowania ich autorów. Grupa stojąca za profilem Charlie Kirk Data Foundation (pierwotnie nazwanym Expose Charlie’s Murderers) twierdzi, że otrzymała ponad 65 tys. zgłoszeń. Z powodu donosów pracę straciły dziesiątki ludzi: akademicy, nauczyciele, urzędnicy, strażacy, pracownicy linii lotniczych... Niewykluczone, że autorami kontrowersyjnych wpisów zajmie się też prokuratura. Szefowa Departamentu Pam Bondi ogłosiła, że wytoczy sprawę karną każdemu, kto szerzy „mowę nienawiści”. Wywołało to oskarżenia o cenzurę, bo gwarantująca wolność słowa pierwsza poprawka do konstytucji USA nie przewiduje wyjątku dla hejtu. Surowe konsekwencje dotykają już cudzoziemców. Sekretarz stanu Marco Rubio oświadczył, że wszyscy, którzy pochwalili lub minimalizowali zamach, mogą zapomnieć o amerykańskiej wizie, a ci, którzy przebywają w Stanach Zjednoczonych, powinni się szykować do deportacji.
W środowiskach ekstremistycznych mnożą się wezwania do zemsty. „Lewica jest partią morderstwa” – napisał Elon Musk do swoich 226 mln followersów. „Jak nie zostawią nas w spokoju, to mamy wybór: walczyć albo zginąć” – dodał. Przywódcy ugrupowań ultranacjonalistycznych jak Proud Boys i Oath Keepers wykorzystują zabójstwo Kirka jako okazję do crowdfundingu i rekrutacji nowych członków, choć nie ukrywają, że w „rozwiązaniu problemu” liczą na pomoc państwa.
Na początku tygodnia Biały Dom zapowiedział sankcje wobec każdej organizacji, która w jego przekonaniu finansuje i podsyca przemoc przeciwko prawicy. – Bóg mi świadkiem, że użyjemy wszystkich zasobów dostępnych rządowi, aby zidentyfikować, zakłócić, zlikwidować i zniszczyć tę siatkę oraz przywrócić amerykańskim obywatelom bezpieczeństwo – oświadczył jeden z najbliższych doradców prezydenta Stephen Miller. Koncepcja administracji zakłada wpisanie niebezpiecznych jej zdaniem organizacji na listę „krajowych terrorystów”. Automatycznym skutkiem takiego ruchu będzie pozbawienie ich statusu uprawniającego zwolnienie od podatków. Wiceprezydent J.D. Vance zasugerował, że wśród organizacji, które mogą utracić przywileje, są Open Society Foundations George’a Sorosa i Ford Foundation.
Reakcja na zabójstwo Kirka jest bezprecedensowa jeszcze z innego powodu. O ile w dawnym schemacie wstrząsające zbrodnie zawsze wywoływały dyskusję o ograniczeniu dostępu do broni (która kończyła się w najlepszym razie przyjęciem punktowych restrykcji), o tyle dzisiaj temat ten nie wzbudza zainteresowania nawet wśród demokratów.