Amerykański prezydent nie zamierza rezygnować z protekcjonistycznej polityki, przejawiającej się podwyżkami ceł na towary sprowadzane do USA. Po wprowadzeniu w kwietniu 10-proc. cła wyrównawczego na większość importu, stopniowo uszczelnia zasieki, obejmując taryfami sektory wyłączone z uniwersalnego cła. Na początku czerwca podniósł stawki na stal i aluminium o kolejne 25 pp. W minionym tygodniu zapowiedział 50-proc. cła na import miedzi, które mają wejść w życie pod koniec lipca lub na początku sierpnia. Donald Trump zadeklarował także wprowadzenie wysokich, sięgających nawet 200-proc. stawek na produkty farmaceutyczne. Ma to jednak nastąpić najwcześniej za rok, by firmy miały czas na dostosowanie się do drastycznej zmiany warunków rynkowych. Prezydent wspomniał także o nadchodzących cłach na chipy. Paletę taryf sektorowych dopełniają 25-proc. cła na samochody i części do nich, obowiązujące, odpowiednio, od kwietnia i maja.

Uzasadnienie dla podwyższonych, względem uniwersalnej stawki, ceł sektorowych jest to samo – chęć wzmocnienia krajowej produkcji w branżach uważanych przed administrację za kluczowe dla gospodarki. Podstawę prawną stanowi sekcja 232 ustawy z 1962 r. (Trade Expansion Act). Regulacje te zezwalają prezydentowi na nakładanie ceł na towary uznane za niezbędne ze względu na bezpieczeństwo narodowe.

Wpływ ceł Trumpa na miedź, farmaceutyki i sektory strategiczne w amerykańskiej gospodarce

Niezmienne są też opinie ekspertów – nakładając kolejne cła, Trump bardziej szkodzi niż pomaga gospodarce. Przykładem mogą być planowane cła na miedź. Stany Zjednoczone zużywają ok. 1,7 mln t surowca rocznie, z czego około połowy pochodzi z importu. USA nie mają możliwości szybkiego zwiększenia produkcji w kraju. Postawienie huty miedzi, przetwarzającej surowiec, to inwestycja przynajmniej na kilka lat. Jak wyliczyli eksperci firmy S&P Global, uruchomienie wydobycia na nowym złożu zajmuje w USA średnio 29 lat.

Po zapowiedzi 50-proc. ceł miedź na rynku amerykańskim podrożała o 13 proc. do ok. 12,3 tys. dol. za tonę i jest obecnie o jedną czwartą droższa niż w Europie. Jeśli zatem deklarowana podwyżka taryf nie jest kolejnym blefem Trumpa, to przez długie lata amerykański przemysł będzie się zmagał z podwyższonymi kosztami produkcji, pogarszającymi jego konkurencyjność. Gdy się weźmie pod uwagę szerokie zastosowanie miedzi, uważanej za jeden z kluczowych surowców dla globalnej gospodarki, problem może mieć istotne konsekwencje dla USA.

Ambitnym celem Waszyngtonu było podpisanie 90 umów w 90 dni. Ostatecznie udało się sfinalizować jedną – z Wielką Brytanią – i uzgodnić, na wysokim poziomie ogólności, zasady handlu z Wietnamem

Zwiększona w ostatnich dniach aktywność Trumpa wynika z zakończonego 9 lipca 90-dniowego okresu zawieszenia podwyższonych ceł wyrównawczych. Amerykański prezydent zamierza obłożyć nimi – w wysokości od 11 proc. do 50 proc. – towary z niemal 60 państw, z którymi USA mają deficyt handlowy. Pauza w ich wprowadzeniu miała dać czas na negocjacje umów handlowych z państwami, które w zamian za ustępstwa na rzecz Waszyngtonu – polegające np. na zobowiązaniu się do zwiększonych zakupów amerykańskich towarów lub usunięciu barier ograniczających dostęp do rynku – chciałyby uniknąć podwyższonych ceł. Ambitnym celem, nakreślonym przez Petera Navarra, doradcę Trumpa ds. handlu i przemysłu, jednego z architektów protekcjonistycznej polityki, było podpisanie 90 umów w 90 dni. Ostatecznie udało się sfinalizować jedną – z Wielką Brytanią – i uzgodnić, na wysokim poziomie ogólności, zasady handlu z Wietnamem.

Trump zdecydował się przedłużyć zawieszenie ceł do 1 sierpnia

Jednocześnie wysłał listy do ok. 15–20 państw, z którymi USA są daleko od porozumienia, ostrzegając o grożących im niebawem podwyższonych taryfach. Mimo pewnych wskazówek ze strony przedstawicieli administracji, klucz wyboru adresatów korespondencji i jej treść są kolejnymi zagadkami związanymi z polityką handlową. Listy od Trumpa miały trafić m.in. do Japonii i Korei Południowej, czołowych partnerów handlowych USA, ale także do Bośni i Hercegowiny, na którą przypada 0,04 promila handlu zagranicznego Stanów Zjednoczonych. Z kolei Brazylia otrzymała ostrzeżenie o możliwości wprowadzenia ceł w wysokości 50 proc., choć z tym państwem USA miały nadwyżkę handlową i teoretycznie brazylijskie towary powinny być obłożone podstawowym, 10-proc. cłem wyrównawczym. Jednym z pretekstów dla podwyższonych ceł mają być działania prawne przeciwko byłemu prezydentowi Jairowi Bolsanarowi.

Jak zwracają uwagę ekonomiści ING, negocjacje nie mają dla partnerów Ameryki większego ekonomicznego znaczenia. Nie prowadzą one do istotnych ustępstw ze strony Stanów Zjednoczonych i nie zbliżają warunków wzajemnego handlu do „ustawień fabrycznych”, czyli zasad obowiązujących sprzed dojścia Trumpa do władzy. W 2024 r. USA pobierały ok. 2,5-proc. cła. Obecnie stawki, rozumiane jako przychody z ceł odniesione do wartości importu, szacowane są na 15–17 proc., co jest najwyższym poziomem od lat 30. ubiegłego wieku.

Z punktu widzenia sensowności negocjacji ważnym elementem jest czas poświęcony na rozmowy. Negocjacje Transatlantyckiego Partnerstwa w dziedzinie Handlu i Inwestycji (TTIP), kompleksowej umowy między USA a UE, trwały pięć lat, nim Trump zakończył je w trakcie swojej pierwszej kadencji. Jak sama nazwa wskazuje, TTIP wykraczała poza handel. Biorąc jednak pod uwagę liczbę zarzutów podnoszonych przez amerykańską administrację wobec partnerów handlowych – cła na produkty z USA, podatek VAT, bariery techniczne i fitosanitarne, manipulacje kursem waluty, podatki cyfrowe – do uzgodnienia pozostaje wiele kwestii. W terminach narzuconych przez Trumpa nie da się osiągnąć sensownych rezultatów. W szczególności jeśli uwzględnić to, że Ameryka prowadzi rozmowy prawdopodobnie z kilkudziesięcioma państwami na raz, na co wskazuje pochylenie się nad problemem handlu z Bośnią i Hercegowiną.

Nie tylko ogłaszanie kolejnych ceł sugeruje, że odwrotu od obecnej polityki handlowej USA przynajmniej na razie nie będzie. Gdy w kwietniu Trump przedstawiał podstawowe i podwyższone cła wyrównawcze, doprowadził do gwałtownej wyprzedaży amerykańskich aktywów. Spadały ceny obligacji, rynek akcji znalazł się w bessie, gwałtownie taniał dolar. Prawdopodobieństwo recesji znacznie przekroczyło 50 proc. Prezydent zrobił więc krok wstecz, zawieszając podwyższone stawki. Obecnie sytuacja jest inna. Notowania obligacji ustabilizowały się, na Wall Street wróciła hossa. Jedynie dolar wciąż traci na wartości. To jednak administracji nie przeszkadza – osłabienie waluty poprawia konkurencyjność amerykańskiego eksportu, podrażając jednocześnie import. W ten sposób mechanizm ten działa w kierunku obniżenia deficytu handlowego USA, co jest jednym z ekonomicznych celów Trumpa.

Podstawowe cła wyrównawcze obowiązują od trzech miesięcy, taryfy sektorowe rosną od marca. Amerykańska gospodarka znosi to na razie relatywnie dobrze – powstaje odpowiednia liczba nowych miejsc pracy, firmy inwestują, a inflacja utrzymuje się na niskim poziomie. Ekonomiści wycofali się z prognoz recesji, choć w dalszym ciągu oczekują spadku tempa wzrostu gospodarczego w drugiej połowie roku. Trump będzie się mógł z tego łatwo wytłumaczyć, wskazując na detoks po złej polityce gospodarczej swojego poprzednika.

Najwyższe od 90 lat amerykańskie cła przyklepali inwestorzy, zaakceptowali je ekonomiści, a także przyjęli do wiadomości partnerzy USA. Jak sugerują doniesienia z negocjacji handlowych, punktem wyjścia do rozmów jest stanowisko narzucone przez Trumpa: co do zasady nie ma odwrotu od już wprowadzonych ceł, ale wciąż macie szansę, żeby uniknąć ich dalszego podnoszenia. ©Ⓟ