Z Magdaleną Lesińską rozmawia Emilia Świętochowska
Długo zapowiadana strategia migracyjna miała być przygotowana na podstawie badań i szerokich konsultacji. A jak wyszło w praktyce?

Wiosną tego roku Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji zleciło Komitetowi Badań nad Migracjami PAN badania opinii na temat polityki migracyjnej m.in. wśród przedstawicieli administracji rządowej, samorządów, uczelni, organizacji pozarządowych, pracodawców oraz związków zawodowych. Bardzo nas to ucieszyło, jest dobrą praktyką, kiedy dokumenty rządowe opierają się na rzetelnej wiedzy. A my, jako środowisko naukowe, powinniśmy jej politykom dostarczać. Raport z naszych badań jest dostępny na stronie internetowej komitetu, każdy może zobaczyć, na ile ich wyniki zostały wykorzystane w strategii rządu.

A pani zdaniem zostały wykorzystane?

Częściowo. Podobnie jak w naszym raporcie strategia wyróżnia osiem kluczowych obszarów polityki migracyjnej. W niektórych z nich widać, że korzystano z naszych badań – choćby w kwestii dostępu do rynku pracy, integracji, obywatelstwa i repatriacji czy kontaktów z polską diasporą. Jednakże w kwestiach takich jak dostęp do ochrony międzynarodowej wnioski z naszego raportu i to, co się znalazło w strategii, zdecydowanie się rozmijają.

To znaczy?

Punktem wyjścia do dyskusji na temat strategii migracyjnej była zapowiedź tymczasowego zawieszenia prawa do azylu przez premiera Donalda Tuska. W naszym badaniu ten pomysł się w ogóle nie pojawia. Wprost przeciwnie – zaleceniem przedstawicieli instytucji, które wzięły w nim udział, jest usprawnienie procesu nadawania ochrony międzynarodowej i krajowej. Zamiast tego rządzący narzucili narrację, że osoby starające się o azyl stanowią zagrożenie. O migracjach mówią głównie w kategoriach bezpieczeństwa i kontroli. Uważam, że to duży błąd. I uproszczenie. Prawo do azylu to zaledwie wycinek polityki migracyjnej. Strategia powinna o wiele więcej miejsca poświęcić tym cudzo-
ziemcom, którzy już w Polsce mieszkają, pracują, płacą podatki, wysyłają dzieci do szkół. To ich sytuacja jest dla nas kluczowym wyzwaniem.

Minister Duszczyk, pytany o zawieszenie prawa do azylu, powiedział, że dotychczasowe przepisy nie przewidywały wojny hybrydowej na wschodniej granicy. Według niego w sytuacji zagrożenia państwo ma prawo stosować nadzwyczajne środki.

Całkowicie zgadzam się z tym, że granica powinna być szczelna. Ale w naszym interesie jest wiedzieć, kim są osoby, które ją przekraczają – znać ich tożsamość, mieć ich zdjęcia, dane biometryczne itd. To dużo bezpieczniejsza sytuacja niż taka, w której cudzoziemców przemyca się przez granicę.

Czyli w Polsce mamy 2,5 mln migrantów, a koncentrujemy się na kilku tysiącach, które rocznie próbują nielegalnie przekroczyć polską granicę.

Tak. To niewłaściwe rozłożenie akcentów. Nie twierdzę, że kwestia prawa do azylu nie jest ważna. Jest, tyle że debata nie powinna się skupiać na tym jednym temacie. Dobrego przykładu tego, jak powinna ona wyglądać, dostarcza Irlandia, gdzie panuje ponadpartyjny konsensus, że migranci nie są tematem kampanii wyborczych. Nie przedstawia się ich tam jako zagrożenia tylko po to, żeby zbijać punkty polityczne.

Jak udało się dojść do takiego konsensusu?

Irlandczycy mają długie doświadczenia jako naród emigrantów i silną diasporę na świecie. Wiedzą, że debata, która skupia się na migracjach jako na zagrożeniu, jest kontrproduktywna,
szczególnie w kontekście budowania wspólnoty.

Sami przeszli swoje – to chce pani powiedzieć?

Tak. Historia antyirlandzkich stereotypów w Stanach Zjednoczonych jest bardzo bogata. Irish Americans byli tam długo postrzegani negatywnie i wykluczani. Ta pamięć wciąż jest wśród Irlandczyków żywa. Ale wyciągnęli lekcję ze swoich doświadczeń: nie należy ich powtarzać we własnym kraju.

Rząd się chwali, że przygotował „kompleksową i odpowiedzialną strategię”, krytycy twierdzą, że to dokument na zapotrzebowanie polityczne. A jak pani uważa?

Dokument strategiczny powinien mówić o tym, jakie cele chcemy osiągnąć długookresowo. A w tym przyjętym przez rząd mamy pięcioletnią perspektywę. To zbyt krótki okres, jak na złożoność problemu. W idealnej sytuacji dokument strategiczny, jeśli ma przynosić efekty, powinien też być wypracowany ponadpartyjnie. A już na pewno nie może być narzędziem walki politycznej między rządem a opozycją. To, ile miejsca w strategii poświęca się temu, jak złe było podejście do migracji za poprzedniej władzy, sugeruje, że jest inaczej. Za trzy lata odbędą się kolejne wybory. I niestety obawiam się, że jeśli zmieni się władza, to jedną z pierwszych decyzji nowego rządu będzie anulowanie tej strategii i przyjęcie innej. Albo w ogóle zrezygnowanie z przygotowywania takiego dokumentu.

Do samej treści strategii też jest masa zarzutów. Zdaniem organizacji pozarządowych ta szumnie zapowiadana strategia jest tak ogólnikowa, że trudno ją uznać za poważną wskazówkę odnośnie do tego, co w ogóle chcemy zaoferować migrantom.

Raport z naszych badań miał być podstawą do przygotowania pierwszej wersji strategii. Założenie było takie, że stanie się ona przedmiotem prac zespołu międzyresortowego, a następnie odbędą się szerokie konsultacje społeczne. Na końcu tej ścieżki miało być przyjęcie dokumentu przez rząd. Stało się jednak inaczej – przyjęto pierwszy szkic, który się pojawił, z drobnymi poprawkami Polski 2050 i przy odrębnych stanowiskach ministrów z Lewicy. Czyli widać, że nawet w łonie rządu nie ma w tej sprawie zgody. Popieram krytyczne głosy organizacji pozarządowych i innych instytucji. W przypadku tak ważnego dokumentu jak strategia migracyjna konsultacje społeczne powinny być obowiązkowe. Wiele osób czuje dziś rozczarowanie, bo ten dokument mógłby być dużo lepszy, gdyby rządzący zechcieli się otworzyć na dyskusję. Trudno jest pozytywnie odebrać dokument, który został narzucony i na którego kształt nie miało się wpływu.

„My w tej strategii migracyjnej mówimy o tym, w jaki sposób nie popełnić błędów popełnionych przez inne państwa w przeszłości” – to słowa wiceministra Macieja Duszczyka. Pani też uważa, że ta strategia pokazuje, jak nie popełnić błędów innych państw?

Zgadzam się, że powinniśmy się uczyć na błędach krajów, które mają od nas większe doświadczenie z migrantami. Wiemy, co tam zadziałało, a co nie. I to widać w niektórych zapisach strategii. Cieszą mnie zapowiedzi dodatkowego wsparcia dla szkół. Z przykładów innych państw wiemy, że działania integracyjne powinny dotyczyć w szczególności dzieci, a szkoły mają tu do odegrania bardzo ważną rolę. Muszą się odpowiednio przygotować na obecność uczniów cudzoziemskich. Nie mówię tylko o nauczycielach, ale także o asystentach międzykulturowych. Programy integracyjne powinny obejmować cudzoziemców już na wczesnym etapie pobytu w Polsce. I muszą być powszechnie dostępne. Wiele samorządów i włodarzy dużych miast tworzy dziś własne strategie. Mamy wiele organizacji poza-
rządowych, które mają ogromne doświadczenie w tworzeniu i realizowaniu programów integracyjnych. Strategia podkreśla, że polityka integracyjna powinna być prowadzona przez triadę instytucjonalną: urzędy centralne, administrację lokalną i partnerów społecznych. To właściwe podejście, takie rozwiązanie świetnie się sprawdza w innych krajach. Ale to wciąż za mało. Oprócz infrastruktury instytucjonalnej i współpracy skuteczna polityka integracyjna wymaga też odpowiedniego finansowania.

Dziś ciężar prowadzenia integracji migrantów spoczywa głównie na organizacjach pozarządowych. Czy ta strategia wyjaśnia, jak ma wyglądać ich współpraca z administracją rządową i samorządami, jak ma wyglądać podział odpowiedzialności?

Nie – i tu wychodzi jedna ze słabości tego dokumentu, o której mówiłyśmy. Jest w nim dużo ogólników. Mamy pewne kierunki polityki integracyjnej, nie ma jednak konkretnych rozwiązań i mechanizmów. Według mojej wiedzy Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej ma przygotować na ten temat osobny dokument na bazie szerokich konsultacji społecznych. W strategii zapisano też działania preintegracyjne, które mają się zaczynać poza granicami Polski. Chodzi o to, aby osoby, które planują przyjechać do Polski np. na zasadzie łączenia rodzin – współmałżonkowie czy inni bliscy – mogły uczęszczać na kursy języka polskiego czy wiedzy o Polsce jeszcze w swoim kraju pochodzenia. Pozytywnie oceniam też stworzenie sieci 49 centrów integracji cudzoziemców. Cieszy mnie to, że w strategii integracja postrzegana jest jako proces dwukierunkowy – taki, w którym biorą udział nie tylko sami
cudzoziemcy, lecz także społeczeństwo.

Chodzi o to, że my też musimy się zmienić?

Oczywiście, że tak. Polska staje się państwem wielokulturowym i wieloetnicznym. Tego procesu nie da się zatrzymać. Trzeba założyć, że będziemy dla migrantów coraz atrakcyjniejszym krajem. Dlatego powinniśmy się przygotować na to, że styczność z innymi kulturami stanie się naszą codziennością. Zaczynając od edukacji wielokulturowej w szkołach, czyli nauce o innych religiach, zwyczajach, tradycjach. To niezwykle ważne, bo pozwala zapobiegać demonizacji inności i reagowaniu na nią strachem.

Organizacje pozarządowe zarzucają jednak rządowi, że z jednej strony mówi o integracji jako procesie dwukierunkowym, z drugiej – de facto oczekuje od migrantów asymilacji.

Mimo że w strategii jest zdanie, iż „Polska w swojej polityce integracyjnej nie będzie stosować żadnych instrumentów asymilacyjnych”.

Czyli rząd zaprzecza sam sobie. Zakłada, że to migranci muszą się dostosować – nauczyć się języka polskiego, przestrzegać polskich norm i przepisów, wyznawać polskie wartości itd.

Tak, ale podobnie wyszło w naszych badaniach. Kiedy zapytaliśmy uczestników, kim jest zintegrowany migrant, wymieniali te same warunki. A ich spełnienie zależy przede wszystkim od zapewnienia każdemu cudzoziemcowi – nie tylko w dużych miastach – darmowych lub tanich kursów języka polskiego.

Czy da się odgórnie określić liczbę migrantów, z którymi polskie społeczeństwo jest w stanie się zintegrować bez wywoływania większych napięć i konfliktów?

Moim zdaniem się nie da. Na pewno ważne jest to, kto do nas przyjeżdża. Z tych 2,5 mln migrantów i uchodźców mieszkających w Polsce ogromna większość to Ukraińcy i Białorusini, a więc osoby bliskie nam kulturowo, które łatwo i chętnie integrują się z polskim społeczeństwem.

Pytam o ten górny pułap migrantów nie bez powodu. Minister Duszczyk powiedział niedawno: „10 lat temu mieliśmy 100 tys. migrantów w Polsce, dziś to 2,5 mln osób. Musimy się zastanowić, czy nie naruszamy spójności społecznej. Wydaje mi się, że ta liczba jest chwilowo graniczna”. Pani się z tym nie zgadza.

Nie podzielam tego stanowiska. Szczególnie patrząc na badania opinii
– mimo pewnych wahań trend jest taki, że polskie społeczeństwo wciąż pozytywnie ocenia obecność uchodźców i migrantów z Ukrainy czy Białorusi.

A czy można z góry założyć, które grupy lepiej się zintegrują, a które gorzej? W strategii czytamy: „Decyzje o napływie cudzoziemców do Polski będą uwzględniać ich możliwości integracyjne z polskim społeczeństwem. Dotyczy to w szczególności imigracji osiedleńczych”.

To moim zdaniem błędne myślenie. Integracja to bardzo indywidualna sprawa. Oczywiście możemy założyć, że osoby z krajów bliskich Polsce kulturowo są w stanie szybciej nauczyć się języka. Jednak wiele też zależy od wsparcia, które oferuje im państwo przyjmujące. Znam wiele osób pochodzących z krajów odległych nam pod względem kultury, religii i obyczajów, które świetnie zintegrowały się z polskim społeczeństwem, bo tego chciały. W szczególności takich, które miały polskiego małżonka i planowały zostać tu na dłużej. Ale czynników, które sprzyjają integracji, jest wiele: kontakty z sąsiadami, znajomości w miejscu pracy, relacje w szkole czy na uczelni itd. Można sobie łatwo wyobrazić osobę z bliskiego nam kulturowo kraju, która nie chce się integrować, bo np. planuje powrót.
Nie da się z góry określić, która osoba ma większy potencjał integracyjny, a która mniejszy.

Cała społeczność wietnamska w Polsce wydaje się świetnym przykładem grupy należącej do całkiem innej kultury, która bardzo dobrze się tu odnalazła – i to bez żadnych specjalnych programów wsparcia.

Tak, bo to grupa, która od początku była nastawiona na integrację, wiedziała, że to jest dla niej dobre. Wietnamskie rodziny np. często zatrudniają polskie opiekunki, żeby ich dzieci dobrze mówiły po polsku. Uznają, że Polska to ich nowa ojczyzna. Nie ma dziecka pochodzenia wietnamskiego, które nie poszłoby do polskiej szkoły.

A czego najbardziej brakuje pani zdaniem w strategii rządowej?

Jest dużo o tym, dlaczego migracje są wyzwaniem dla państwa i społeczeństwa – z punktu widzenia bezpieczeństwa i sytuacji geopolitycznej. Brakuje mi pokazania pozytywnych stron migracji dla rozwoju gospodarczego, rynku pracy, edukacji. Podkreślenia, że nie należy się jej bać. To nie wybrzmiewa. A przecież dobra kondycja rynku pracy, niskie bezrobocie, wzrost PKB to także zasługa pracy cudzoziemców.

Ze strony środowisk pracodawców też płynie rozczarowanie brakiem konkretów. A także obawy, że napływ cudzoziemców wyhamuje. Z kolei NGO zwracają uwagę, że w strategii nie ma nic o mechanizmach walki z nadużyciami i wyzyskiem migrantów. Media wielokrotnie opisywały potworne warunki, w których pracują Filipińczycy, Nepalczycy czy Kolumbijczycy sprowadzani za pośrednictwem firm zajmujących się leasingiem pracowniczym – na budowach, w rzeźniach, chłodniach, na fermach drobiu, w magazynach.

Na pewno zapowiedź zwiększenia kontroli nad działalnością pośredników to krok w dobrym kierunku. Walka z łamaniem praw pracowniczych to szerszy problem, związany ze słabością Państwowej Inspekcji Pracy, permanentnie niedofinansowanej i cierpiącej na niedobór etatów. Równocześnie jest to jedyna instytucja kontrolna, która musi informować o zamiarze inspekcji, co oznacza, że pracodawca, który dopuszcza się nadużyć, może się wcześniej odpowiednio przygotować, np. wypełnić dokumenty potrzebne do zalegalizowania zatrudnienia cudzoziemców. Potrzebne są też kampanie, które pomogą dotrzeć do pracowników migranckich z informacjami o tym, jakie przysługują im prawa. Widzę tu dużą rolę do odegrania dla związków zawodowych.

Tylko w I półroczu 2023 r. policja zatrzymała ponad 6 tys. cudzoziemców za nielegalny pobyt. Czy wiemy, ile może być takich osób w Polsce?

Nie. Wiadomo jednak, że większość z nich to nie są migranci, którzy nielegalnie przekroczyli granicę, lecz tzw. overstayers, czyli osoby, które wjechały do Polski legalnie, np. na wizie turystycznej, a po jej wygaśnięciu postanowiły pozostać. To schemat, który doskonale znamy z czasów, kiedy Polacy wyjeżdżali do Stanów Zjednoczonych.

Kto powinien mieć priorytet w dostępie do polskiego rynku pracy? Strategia zapowiada wprowadzenie systemu punktowego. Dobry pomysł?

To na razie ogólnik. System punktowy działa dziś w takich państwach, jak Australia, Kanada, USA i Singapur. Czyli w krajach wysoko rozwiniętych, niezwykle atrakcyjnych dla pracow-
ników, w których ustawiają się kolejki chętnych do wjazdu. Polska nie jest na tym etapie. To my zabiegamy dzisiaj o pracowników cudzoziemskich. Nie mam zatem pewności, że system punktowy się u nas sprawdzi.

„Odzyskać kontrolę, zapewnić bezpieczeństwo” – tak brzmi nazwa tej strategii. A według pani rząd ma kontrolę nad migracją?

Myślę, że samo pojęcie kontroli nad migracją wyraża myślenie życzeniowe. Przemieszczenia ludności to procesy globalne. Trudno w tym przypadku mówić o kontroli. Naszym celem powinno być raczej jak najlepsze zarządzanie migracjami. A Polska nie jest tu samotną wyspą, lecz częścią struktur Unii Europejskiej. Nie ma możliwości, aby samodzielnie i sprawnie zarządzała przepływami ludności bez współpracy na poziomie unijnym.

W całej Europie rosną notowania skrajnej prawicy, która wzywa do masowych deportacji azylantów. Partie mainstreamu – takie jak koalicja rządząca w Polsce – zaostrzają retorykę, żeby powstrzymać odpływ wyborców. Może to jej pomoże wygrać kolejne wybory, ale co to nakręcanie niechęci do migrantów robi nam, społeczeństwu?

Granie kartą migracyjną stało się niestety powszechne. Chciałabym, żeby rządzący nie myśleli jedynie w kategoriach kolejnych wyborów, lecz także spójności społecznej, której znaczenie tak bardzo podkreśla się w strategii. Trudno ją budować, kiedy słyszy się od polityków, że migranci to przestępcy, którzy forsują granicę. Spójność społeczna bazuje na zaufaniu – nie tylko obywateli do państwa, lecz także współmieszkańców do siebie nawzajem. Jak cudzoziemcy mają się poczuć częścią polskiego społeczeństwa, skoro prominentni politycy mówią, że poszukujący w Polsce ochrony to zagrożenie? ©Ⓟ