Raczej nie uspokoi jednak obrońców praw człowieka. Oskarżają oni rząd o łamanie konstytucji i wypowiadanie konwencji genewskiej oraz traktatów unijnych. Po wypowiedziach ministra Duszczyka sprawa nie ma już chyba jednak takiego kalibru, jak zostało to przedstawione na sobotniej konwencji Koalicji Obywatelskiej. Niemniej sama strategia, której fragmenty poznaliśmy we wtorek, ewidentnie zmierza do kontroli i ograniczenia imigracji, zarówno tej najbardziej emocjonującej społeczeństwo, czyli nielegalnej, jak i legalnej.
Bezpieczeństwo zostało określone w rządowym projekcie jako nadrzędny priorytet strategii migracyjnej – w opozycji do tego, co można usłyszeć z ust członków Komitetu Badań nad Migracjami PAN, który miał swój wkład w przygotowanie programu. Jeżeli prof. Magdalena Lesińska mówi w radiowej Jedynce, że akcentowanie kwestii bezpieczeństwa w dyskusji o migrantach „jest bardzo niepokojące”, to w wypowiedzi ministra Duszczyka w RMF można usłyszeć, że nie należy zamykać oczu na 30 lat doświadczeń Europy i twierdzić, iż „tego smoka nie ma”.
Strategia jest odpowiedzią na zapatrywania dużej części obywateli na kwestie migracyjne. Widać też, że w pracach nad nią wzięto pod uwagę doświadczenie naszych zachodnich partnerów. W części poświęconej imigracji ekonomicznej da się odnaleźć podejście podobne do tego, które przedstawił prof. Ruud Koopmans w wywiadzie dla DGP („Rywalizacja o zasoby”, DGP Magazyn na Weekend nr 159 z 18 sierpnia 2023 r.). Polski rząd proponuje teraz, żeby wprowadzić kryteria dla zagranicznych pracowników, a w przyszłości system punktowy na wzór kanadyjski czy australijski. Uwzględnia się w nim zarówno kryterium kraju pochodzenia, jak i poziom indywidualnych zdolności i wykształcenia aplikującego. Chętniej przyjmiemy obywateli krajów OECD albo tych, którzy mają potrzebne na naszym rynku kwalifikacje. To podejście zgodne z doświadczeniami Danii. Analiza integracji w tym kraju wskazuje, że takie wskaźniki jak stopa zatrudnienia czy poziom przestępczości wyglądają zupełnie inaczej dla imigrantów z Azji Południowo-Wschodniej i z regionu MENAPT, czyli Bliskiego Wschodu, Afryki Północnej, Turcji i Pakistanu. Rozdzielenia tych grup migracyjnych w Danii dokonał rząd socjaldemokratów.
W polskim dokumencie można też dostrzec próbę rozwiązania problemu odsyłania imigrantów bez prawa pobytu, który jest potężną bolączką Unii Europejskiej. Średnio na poziomie UE udaje się skutecznie odesłać 23 proc. osób mających decyzje o nakazie opuszczenia kraju, a i tak wskaźnik ten jest zawyżany przez deportacje do takich państw jak Rosja, Gruzja czy Ukraina. Przygotowany dokument uzależnia więc zgodę na legalną imigrację od współpracy państw pochodzenia przybyszów, wymagając, żeby podpisały one z Polską umowy o readmisji.
Przedsiębiorcy mogą odebrać strategię jako godzącą w ich interesy. Profesor Duszczyk nie ukrywał zresztą, zanim jeszcze został powołany na wiceministra, że polityka imigracyjna nie jest odpowiedzią na nasze problemy demograficzne. Po pierwsze, przyjmowanie cudzoziemców w tak masowej skali, jak postulują to organizacje pracodawców (od 100 tys. do 300 tys. osób rocznie), spotęgowałoby problemy z integracją i doprowadziłoby do prywatyzacji zysków z imigracji, a jej koszty zostałyby przerzucone na państwo i społeczeństwo. Po drugie, chociaż imigranci często pochodzą z krajów o wyższej dzietności, w następnych pokoleniach jej wskaźnik zbliża się już do tego w kraju przybycia, co oznacza, że tylko odsuwamy, a nie rozwiązujemy problem z zastępowaniem pokoleń. Zwłaszcza że cały świat powoli zmierza do zmniejszania liczby narodzin. Wreszcie wysokie koszty integracji mogą być porównywalne z inwestycjami w automatyzację. Może więc należałoby się zastanowić – czego akurat w rządowym dokumencie nie znajdziemy – nad wsparciem przedsiębiorców w tym zakresie.
Ostatecznie polska strategia migracyjna wprowadza takie wymogi, jak posiadanie unikatowych kompetencji, których nie można znaleźć na naszym rynku pracy, czy otrzymywanie porównywalnego wynagrodzenia do zatrudnionych polskich pracowników. Zakłada też większą kontrolę nad agencjami pośrednictwa pracy. Wyjątek ma być uczyniony dla firm realizujących strategiczne inwestycje w Polsce, chociażby dla tak chętnie krytykowanego przez obecnych koalicjantów, gdy byli jeszcze opozycją, ściągania imigrantów przez Orlen („Pod Płockiem PiS buduje miasteczko dla imigrantów z państw islamskich” – ostrzegał w czerwcu 2023 r. obecny szef KPRM Jan Grabiec).
Potrzeby rynku pracy nie zostaną zignorowane
W ramach strategii przewidziano ułatwienia dla przedstawicieli zawodów, których brakuje, oraz stworzenie katalogu profesji o długotrwałym deficycie. Dzisiaj mówi się chociażby o lekarzach i pielęgniarkach. Mają być także wprowadzane zachęty dla pracodawców do wspierania integracji i nauki języka, co może się przysłużyć do długotrwałego związania pracownika z firmą.
Co z drugim etapem strategii, czyli procesem integracji? Polska nie będzie wymagać asymilacji, ale nie wprowadzi także znanego z zachodniej Europy modelu wielokulturowego. Nacisk jest kładziony na naukę języka polskiego. Ma się to odbywać w szkołach, w centrach integracji, lecz także u pracodawców. Wymóg ten może być kolejną przeszkodą w napływie pracowników – nasz język nie należy do łatwych ani popularnych. Niemcy doszli ostatnio do wniosku, że wymóg znajomości ich języka odstrasza wysoko wykwalifikowanych pracowników, którzy komunikują się głównie po angielsku, więc powoli zamierzają od tego odchodzić. My mamy język jeszcze mniej znany na świecie niż język naszych zachodnich sąsiadów...
Z drugiej strony znajomość języka nie wystarcza, by mówić o integracji. Sytuacja, w której imigranci posługują się w umiarkowany sposób niemieckim czy francuskim w pracy lub w szkole, a potem wracają do dzielnic, w których funkcjonują prawie wyłącznie w sieciach społecznych krajów pochodzenia, nie jest stanem pożądanym. W odpowiedzi na takie zastrzeżenia, ewidentnie czerpiąc z doświadczeń europejskich, polski rząd zapowiada wprowadzenie programów przeciwdziałania radykalizacji religijnej czy też kultywowania tradycji sprzecznych z polskim prawem. Możemy się domyślać, że w tym drugim przypadku chodzi np. o przymusowe małżeństwa albo praktyki okaleczania żeńskich narządów płciowych (FGM). Takie postawy mogą skutkować deportacją.
Nielegalna migracja w Europie
Jest wreszcie kwestia nielegalnej imigracji – budząca największe emocje, chociaż mniej istotna, jeżeli chodzi o skalę. Poza wspomnianą na początku propozycją zapisu zawieszającego prawo azylowe w sytuacji zagrożenia, projekt nie odbiega od obecnych tendencji w Europie. Postuluje, żeby zwiększać wydatki na infrastrukturę ochrony granic, współpracować z krajami pochodzenia w kwestii readmisji, a w krajach tranzytu tworzyć ośrodki recepcyjne lub próbować uzyskać możliwość odsyłania do nich imigrantów, którzy nielegalnie dotarli do Polski. Nową propozycją w stosunku do osób otrzymujących jakąś formę ochrony międzynarodowej jest wymóg integrowania się z polskim społeczeństwem jako kryterium otrzymania zezwolenia na pobyt stały.
Polski nie czeka raczej jakaś poważniejsza krytyka ze strony pozostałych państw członkowskich UE, które same przecież zmieniają przepisy migracyjne. Hiszpania i Finlandia wprowadziły podobne przepisy dotyczące zawieszania polityki azylowej. Niemcy zaostrzyły kontrole graniczne i stosują wewnątrzunijne push backi poparte regulacjami dublińskimi, a mainstream polityczny nie wie, co zrobić z rosnącą w siłę antyimigracyjną Alternatywą dla Niemiec. Holandia też deklaruje, że nie chce realizować unijnej polityki migracyjnej, z kolei w Szwecji i Austrii władzę sprawują obecnie partie, które tylko przyklasną pomysłom polskiego rządu. Wydaje się więc, że Donald Tusk trafił ze strategią w dobry moment.
Jedyną wątpliwość może budzić reakcja na uderzenie w kruchy konsensus wokół unijnego paktu migracyjnego, który był sztandarowym projektem szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen. To zależy jednak od tego, jak w rzeczywistości będą wprowadzane w życie słowa premiera Tuska o tym, że Polska nie będzie wdrażać projektów godzących w jej bezpieczeństwo, takich jak wspomniany pakt. Pamiętamy, że w 2015 r. politycy PO przekonywali, że 2 tys. osób z relokacji nie jest żadnym zagrożeniem dla naszego kraju. Można też sobie wyobrazić, że nie będziemy przyjmować imigrantów, ale solidarnie ponosić koszty ich przybycia – zgodnie z proponowaną przez UE alternatywą. To w żaden sposób nie tworzy dla nas zagrożenia. Chyba że nie zgodzimy się na realizację takich zapisów jak ułatwione zawracanie do kraju pierwszego pochodzenia. W tym przypadku byłoby to odsyłanie osób, które przedostały się z Białorusi przez Polskę do Niemiec. Na razie sformułowanie, którego użył premier, zostawia mu duże pole manewru.
Wydaje się, że zaprezentowana strategia w dużym stopniu odzwierciedla poglądy społeczeństwa i sięga do europejskich doświadczeń. Trzeba jednak pamiętać, że jest to dokument kierunkowy. Chociaż przy tak kompleksowym zagadnieniu można uznać za sukces, że rząd przyjął w ogóle jakąś strategię po 10 miesiącach od objęcia stanowiska wiceministra przez odpowiedzialnego za nią prof. Duszczyka, to nadal jesteśmy na początku drogi. Ważne jest to, jak te założenia zostaną wprowadzone w życie. Chociażby w minionym tygodniu wybuchł spór o to, kto ma obsługiwać centra integracji cudzoziemców. Krytykowano przyznanie na to grantu organizacji, która była wrogo nastawiona do pilnujących granicy żołnierzy, a samą granicę uważa za „rasistowski konstrukt”.
Pytania są także o inne zapisy. Jak w praktyce będzie wyglądało sprawdzanie, czy nie ma potrzebnych pracowników w Polsce? Czy wystarczy, że nikt nie odpowie na ogłoszenie dla osób ze znajomością języka arabskiego? Jak wybierzemy zawody deficytowe na rynku? Jeżeli np. okaże się, że brakuje pracowników w rolnictwie, którego domeną jest sezonowość, to ściąganie do Polski ludzi o niskich kwalifikacjach nie będzie raczej służyć ich integracji, bo warunki ekonomiczne będą działać przeciwko niej.
Kogo uznamy za na tyle zradykalizowanego, żeby poddać go procedurze deportacji? Musi być członkiem organizacji terrorystycznej czy wystarczy, że nad prawo świeckie stawia prawo religijne? Jak zadbamy o to, żeby mimo znajomości polskiego cudzoziemcy nie pozostawali w swoim kręgu kulturowym, jak było to widać na przykładzie wcześniejszych fal imigracji do Polski? Czy drobne przestępstwo będzie wystarczającym powodem do wydalenia z kraju?
To praktyczne odpowiedzi na te pytania (i wiele innych) pokażą, czego się nauczyliśmy z europejskich doświadczeń i czy jesteśmy mądrzy przed szkodą. Na razie premier jest optymistą. O granicy mówi, że coraz częściej „dochodzi do świadomości (przemytników i imigrantów – red.), że ta granica jest nieprzekraczalna”. Zdaniem odpowiednich służb rzeczywiście obserwujemy powolne słabnięcie ruchu na granicy polsko-białoruskiej i przenoszenie się szlaków migracyjnych na Bałkany i Wyspy Kanaryjskie. To jednak normalne przed nadejściem zimy i dopiero w kwietniu będziemy mogli stwierdzić, czy ograniczenie dostępu do polskich granic jest skuteczne. Jest również zbyt wcześnie, żeby ocenić całą strategię jako coś więcej niż krok w pożądanym przez opinię publiczną kierunku. ©Ⓟ