- Opozycja, dochodząc do władzy, będzie chciała przywrócić przynajmniej niektóre z zasad łamanych przez PiS. To, obok sensownego pragmatyzmu, będzie zasadniczą przeszkodą w realizacji pomysłów radykalnej zmiany - mówi Bronisław Komorowski, były Prezydent RP i działacz polityczny.

Do Bronisława Komorowskiego, byłego Prezydenta RP i działacza politycznego, a w latach 70. i 80. opozycjonisty, wysłałem taki oto list: „Czy ma Pan wytłumaczenie dla faktu, że ludzie szlachetnie i patriotycznie zaangażowani przeciwko komunizmowi, w wolnej już Polsce zachowywali się i zachowują, jakby Tamte Lata nie miały na nich wpływu? Szczególnie może to być bolesne w odniesieniu do działaczy podziemia bliskich etyce chrześcijańskiej, nieraz wtedy właśnie nawróconych. Czy żyliśmy w latach 70. i 80. w złudzeniach? Bo, komuniści, owszem, bywali pozbawionymi wrażliwego sumienia konformistami, nawet świniami, a opozycjoniści nie raz i nie dwa zachowali się godnie i moralnie, lecz kiedy komunizm upadł, dawni opozycjoniści najzwyczajniej w świecie porzucili kostiumy, które nałożyła im historyczna chwila. Tylko dziwny splot okoliczności spowodował, że w pewnych latach w pewnej sytuacji część z nas fałszywie uznała siebie za bardziej moralnych od przeciwników. Obaj pamiętamy Tamte Lata. Pan, nie wymawiając wieku, nieco lepiej. Proszę o chwilę szczerej refleksji historycznej, ale też i aksjologicznej: czy do sławnego «byliśmy głupi» Marcina Króla, nie należałoby dodać: «żyliśmy w śmiesznych złudzeniach» - bo przecież w polityce nie ma wiele miejsca ani na moralność, ani na szlachetność?”. I zaczęliśmy rozmawiać.
Z Bronisławem Komorowskim rozmawia Jan Wróbel
Coś pana wiąże z Joschką Fischerem, radykalnym lewakiem z lat 70., a potem założycielem niemieckich Zielonych. Uderzył on z piąchy policjanta w początkach lat 70., pan zaś kopnął milicjanta w końcu lat 70.
Pewnie łączy nas niepokorność życiowa i radykalizm w młodości. Ale ja kopnąłem nie milicjanta, tylko ubeka, który był po cywilnemu. Doszło do tego podczas szarpaniny o wieniec, który SB próbowała nam wyrwać. To esbek był agresorem. Nasza demonstracja była pokojowa, te niemieckie z lat 70. nie całkiem.
Pan szarpał się w dyktaturze, Fischer zaś w państwie demokratycznym, które jego zdaniem było dyktaturą.
Fakt, czasami spojrzenie na to samo zjawisko czy też sytuację może być zasadniczo odmienne, a jednak jakoś podobne. Wspominam nieraz taką scenkę: mamy w domu rewizję, są agenci SB oraz milicjanci. Jeden z mundurowych przysiadł na klozecie i zaczął przeglądać nasze bezdebitowe książki. Kiedy poczułem potrzebę skorzystania z łazienki, powiedziałem do esbeków, że może wyprosiliby milicjanta obywatelskiego z pomieszczenia. A ten uniósł wzrok znad książki i chłodnym tonem powiedział: „My, proszę pana, jesteśmy policja, a nie milicja”. Może już wtedy śniła mu się wolna Polska?
Widzi pan, był na Zachodzie. Mentalnie.
Pewnie wiedział, że policja to formacja państwowa, a milicja to twór rewolucyjno-partyjny. Dzisiaj to anegdota, ale wtedy zrobiło to na mnie pewne wrażenie. Myślę, że kiedy upadł komunizm, wielu z takich ludzi, którym komuna już dokuczyła albo których po prostu rozczarowała, włączyło się w budowę demokracji. Nawet ci z milicji.
Pana przemowa z roku 2007...
Oj!
Dobra mowa, proszę się nie obawiać. Mówił pan wtedy w Sejmie, poniekąd na pożegnanie PiS: „U nas jest Antoni Mężydło, a u was Kryże”. Mężydło - bohaterski działacz demokratycznego podziemia, pisowiec, ale kiedy pierwszy PiS zaczął rządzić, to przeszedł do PO. Sędzia Kryże, wiadomo...
Poszedł do PiS. A w 1979 r. skazał mnie i moich kolegów za demonstrację przed Grobem Nieznanego Żołnierza, w rocznicę Święta Niepodległości.
Wasz pierwszy pochód, a także drugi, z 1979 r., zaskoczył SB.
No, tak. To były zupełnie nowe formy opozycyjności. To było wyjście na ulice. Więc tym razem wsadzono nas do paki i mieliśmy proces za działalność polityczną - czego PRL Gierka unikało. Na ogół wsadzano nas pod różnymi niepolitycznymi zarzutami, dawano sankcje prokuratorskie, zatrzymywano, ale nie kończyło się to procesami politycznymi. Dostałem najmniejszy wyrok, bo, jak łaskawie stwierdził sędzia Kryże, „Komorowski jest najmłodszy i mówił najkrócej”. Wiele razy to już deklarowałem - nie mam pretensji do niego. Mam do tych, którzy w wolnej Polsce sięgnęli po niego jako użytecznego urzędnika i giętkiego sędziego. Bo zasłużył się PiS jako sędzia w wolnej Polsce, pomagając im wywikłać się z afer początku transformacji - został więc członkiem Krajowej Rady Sądownictwa i wiceministrem sprawiedliwości. Ludzie Kaczyńskiego byli i są antykomunistami mocnymi w gębie, tylko że kiedy wchodzą w grę ich środowiskowe interesy - czy to politycznie, czy materialnie - zupełnie się nie przejmują tym, co deklarują. Praktyką jest awans sędziego Kryże i np. kariera peerelowskiego prokuratora Piotrowicza. A wracając do mnie, to wyrok odsiedziałem w Pułtusku.
Więzienie pułtuskie sąsiadowało z klasztorem, właściwie był to jeden kompleks budynków. No, „Dziady”, część III...
Faktycznie, wyobraźnia buntowników w latach 70. ciążyła ku „Dziadom”. Miałem takie skojarzenia z wileńskim klasztorem bazylianów. Słyszalna modlitwa zza murów, śpiew... Zresztą nie tylko tam, lecz także potem, w obozie internowania w Jaworznie, gdy wystawiliśmy „Dziady” na korytarzu pod kiblami, a umundurowani strażnicy nieświadomie grali swoje role. Tadeusz Mazowiecki był Duchem, a ja Konradem. Reżyserował Maciej Rayzacher.
„Dziady”, kraty, strajki, solidarność i „Solidarność”, odwaga, wytrwałość. „Odważnym wszystkim pokłon niski, pogarda dla kanalii” - śpiewał Kelus. A potem rok 1989, zwycięstwo i zostaje pan wiceministrem u boku Floriana Siwickiego.
Nie wiem, czy u boku, gdyż do MON wysłał nas razem z Januszem Onyszkiewiczem premier, trochę w roli komisarzy nowego układu. Generał Siwicki był jednym z autorów stanu wojennego. Można powiedzieć, że wsadzał nas do więzień, a przynajmniej do obozów internowania - a teraz budował, a może tylko nie przeszkadzał w budowie zrębów III RP.
I nie miał pan żadnych wahań.
Jakieś miałem. Ale wtedy i dzisiaj myślę, że należało ludziom z tamtej strony dać szansę współtworzenia niepodległej Polski. Oni skorzystali z tej szansy - jedni mniej, drudzy więcej. Polska też na tym skorzystała. Pamiętam, jak już po pewnym czasie Siwicki zwrócił się do mnie: „Ministrze, moja żona, lwowianka - nawiasem mówiąc, widać, że wiedział, że mnie sprawy kresowe zawsze «kręciły» - zaprasza na kawę, to będzie można porozmawiać swobodnie”. Byli bardzo mili. Siwicki opowiedział losy swojej rodziny, wywiezionej w 1940 r. do Archangielska. Mówił, że chciał jechać do armii Andersa, ale nie zdążył, potem dostał się do wojska ludowego. „Widzi pan - snuł - tak zostałem komunistą i komunistycznym ministrem obrony narodowej. A co by było, gdybym zdążył do Andersa? Może byłbym bohaterem spod Monte Cassino i ministrem spraw wojskowych w rządzie emigracyjnym w Londynie?”.
Ministrem po godzinach, bo pracowałby jako barman czy kioskarz w Londynie.
Dość prawdopodobne, wielu żołnierzom Andersa nie wiodło się dobrze na obczyźnie. W każdym razie warto docenić rolę przypadków w kształtowaniu ludzkich życiorysów i wyzbyć się poczucia wyższości, czasem tylko z racji późnego urodzenia.
Jesienią wybory. Załóżmy, że wynik jest dla opozycji korzystny i pojawi się szansa odsunięcia od władzy Jarosława Kaczyńskiego, lecz pod warunkiem, że porzucą go posłowie Solidarnej Polski. Przejdą do was, ale musicie zapewnić Zbigniewowi Ziobrze Ministerstwo Sprawiedliwości, a Januszowi Kowalskiemu resort ds. kontaktów z Unią Europejską.
Nie sądzę, aby pana pomysł miał jakiekolwiek zakotwiczenie w politycznych realiach. To fantazja.
Nie większa niż fantazje z 1988 r., że za rok będzie pan na obiadku u Floriana Siwickiego i jego żony lwowianki.
To prawda, że mało kto wyobrażał sobie wtedy tak głęboką zmianę ustroju w Polsce. Ale po drodze coś się wydarzyło, coś, co moim zdaniem nie wydarzy się w roku 2023. Komuniści zainicjowali Okrągły Stół. Potem uzgodnili wybory, które zresztą przegrali sromotnie, ale nie wysłali czołgów na ulice. Myśleli o tym - przygotowali plany ponownego stanu wojennego, o czym rzadko się przypomina, bo zepsułoby to ich sielankowy obrazek komunistycznych demokratów. Ale byli pod presją całkowitego bankructwa PRL. Do reszty przekonały ich wyniki wyborów w okręgach zamkniętych, w których głosowało wojsko. I tu też zwycięstwo odniosła opozycja. Wojsko, a nawet ZOMO, zagłosowały nie na generałów z list PZPR, ale na Solidarność.
Potwierdzam. Byłem wtedy podchorążym w Morągu - wyniki wyborów w garnizonie bardzo nas rozbawiły.
Dzisiejsza władza ma kłopoty gospodarcze i kłopoty z odpowiedzią na pytanie: „po co rządzimy?”, pomijając prywatne zyski z panowania nad tym, co publiczne. Jednak z zupełnym załamaniem się gospodarki i legitymizacji władzy w 1989 r. nie da się tego porównać. I łatwo zauważyć, jaki jest poziom pragnień tej władzy co do prowadzenia politycznego dialogu z opozycją. Żaden.
Można za to zauważyć zadziwiające podobieństwa w działaniach sporej części opozycji. Ogromne moralne potępienie PiS jako nowej komuny, gniew na dyktaturę i samouwielbienie, bo przecież sami jesteśmy szlachetni i bohaterscy jak cholera.
Ludzie jakoś muszą odreagować rządy PiS. To przez niszczenie naszej reputacji w UE, przez psucie polskiej demokracji czy nawet przez te słynne „zdradzieckie mordy” Kaczyńskiego.
Tylko może ktoś mógłby im powiedzieć, że po wielkim zwycięstwie dobra nad złem wygrani politycy nie zrobią moralnej rewolucji. Wy też zassiecie jakiegoś „sędziego Kryże”, do tego zastępy urzędników, polityków, funkcjonariuszy „dobrej zmiany”.
Sanację moralną obiecywał PiS. Myśmy obiecywali reformy, wiedząc, że będą czasami bolesne i politycznie kosztowne. Wiedzieliśmy, że polityka jest polem dla pragmatyzmu i współpracy. Tym bardziej polityka demokratyczna, którą obowiązują i prawa, i obyczaje. Jarosław Kaczyński uważa, że skoro zdobył władzę, to prawo może omijać, jeżeli stoi ono na przeszkodzie w realizacji woli politycznej. Za komuny mówiło się, że partia rządzi, bo taki jest wicher dziejów. Za PiS jest „wola suwerena”. Oczywiście, niejeden Kaczyński uważa, że kto ma władzę, ten może lekceważyć prawo i obyczaje. Nie on jeden myśli, że prawo przeszkadza, mało kto jednak formułował tę myśl publicznie, tak bez zahamowań. Opozycja, dochodząc do władzy, będzie chciała przywrócić przynajmniej niektóre z zasad jawnie łamanych przez PiS. To, obok sensownego pragmatyzmu, będzie zasadniczą przeszkodą w realizacji pomysłów wielkiej, radykalnej personalnej zmiany. Wydaje mi się, że rewolucji nie będzie, ale rozliczenie np. łamania konstytucji nastąpi nie tylko w wymiarze symbolicznym. Mam też nadzieję, że zostaną przykładnie ukarani winni ewidentnych przekrętów, np. odpowiedzialni za zmarnowanie milionów na plany niekonstytucyjnych wyborów kopertowych. Takich spraw ewidentnych uzbierało się już wiele. Nie bez znaczenia dla rozliczeń będzie jednak fakt, że prezydent Andrzej Duda będzie sprawował urząd do 2025 r.
Członków KOD i Obywateli III RP, przeziębiających się podczas nocnych czuwań i marszów, bardzo pan teraz zasmucił.
Ja też brałem udział w tych marszach. Chcę im powiedzieć, że warto będzie pilnować rządzących i później, by odsunięcie PiS od władzy było naprawdę istotną zmianą kierunku, w którym podąża kraj, a nie tylko zamianą jednych na drugich. PiS ciągle mówi o wielkości Polski, lecz powoduje, że ona podupada, karleje. Bo Polska nie wtedy ma siłę, kiedy izoluje się od innych i kiedy innych się boi, ale wtedy, kiedy współuczestniczy z zaangażowaniem w międzypaństwowych strukturach, jak UE czy NATO. Wtedy, kiedy otwiera się na innych, kiedy jedno znacznie przynależy do rodziny krajów demokratycznych. Dzisiaj na szczęście otworzyliśmy się na Ukrainę, zarówno w aspekcie ludzkim, jak i politycznym. Polska jest wielka, kiedy umie współdziałać z innymi i zawierać mądre kompromisy, a nie wtedy, gdy konfliktuje się z sąsiadami lub gdy podkłada nogę wspólnocie europejskiej. Główne przesłanie PiS jest echem haseł obozu narodowego z lat 30. XX w. Oni też dużo mówili o Wielkiej Polsce i też zawężali realizację tego celu do postawy lękowej wobec innych. Do myślenia tylko w kategoriach polskości etnicznej. Warto jednak zwrócić uwagę na zachodzącą dzisiaj pod wpływem okoliczności zewnętrznych przemianę polityki obozu władzy. Nagle na naszych oczach, ze względu na wojnę rosyjsko-ukraińską, współdziałamy, budujemy koalicje dyplomatyczne, chwalimy się dobrymi stosunkami z Litwą czy Szwecją. Raptem zaczyna nam zależeć na pieniądzach z Unii i wspieramy ukraińskie aspiracje europejskie bez warunku, że wyprą się Bandery. To cieszy, ale jeżeli chcemy utrwalić znaczenie politycznego rozsądku, jeżeli chcemy także moralnego skoku w górę, to pozwólmy wygrać opozycji. A czy wszystkie emocje znajdą swoje spełnienie po wygranej? Nie, nie wszystkie.
Ofiarą pragmatyzmu nie padną jakieś emocje, tylko te najbardziej szlachetne.
Nie uważam emocji związanych z perspektywą wsadzenia pana Kaczyńskiego i Ziobry do więzienia za najszlachetniejsze. Rozumiem, że nie możemy żyć bez emocji, ale ja pamiętam, że w młodości w politycznym uniesieniu omal nie zabiłem człowieka. Czasami nadal sam sobie przypominam, jak niewiele brakowało, aby całe moje życie zostało zmarnowane. W 1972 r. planowałem zamach na milicyjny patrol, aby pokazać komunistom, że czeka ich zemsta za krew stoczniowców przelaną w grudniu 1970 r. Miałem wtedy wokół siebie kilku chłopaków...
Dzisiaj powiedzielibyśmy „z miasta”.
Takich z bardziej proletariackich środowisk, dość bojowych i gotowych się wykazać. Traf chciał, że jeden z nich kupił od złodziei broń. Bardzo nas to ucieszyło. Widziałem w tym szansę na czyn zbrojny. Ale pistolet był nietypowy, co pewnie mnie uratowało, bo trudno było znaleźć do niego amunicję. Szukaliśmy jej, a ja w tym czasie o naszych planach zameldowałem Antoniemu Macierewiczowi - bo był wtedy moim guru. Ten nie wybił nam pomysłu z głowy, a jedynie zerwał ze mną wszystkie kontakty. Zostawił rozpalonego emocjami 19-latka samemu sobie. Miałem szczęście, bo mama kolegi znalazła pistolet na szafie, ojciec młotkiem rozbił go na części i utopił w gliniankach. Ja ochłonąłem. Dziesięć lat później, w pierwszych tygodniach stanu wojennego, podobnie rozpaleni młodzi ludzie założyli grupę zbrojną. Dwieście metrów od miejsca, w którym planowałem zamach, jeden z nich, wówczas 17-letni, śmiertelnie postrzelił milicjanta.
Sierżanta Zdzisława Karosa.
Szybko namierzono grupę, posypały się wyroki. Oprócz kary więzienia musieli iść przez życie, mając na sumieniu zabójstwo człowieka. W różnych latach starałem się pomóc niektórym z tej grupy, jeden nawet u mnie pracował w Kancelarii Prezydenta RP. Trochę spłacałem w ten sposób dług za moje szczęście, że mnie to ominęło…
Kiedy mówił pan o Mężydle i Kryżem, dawał pan do zrozumienia, że moralni jesteśmy MY. Co prawda, po tej drugiej stronie byli nie tylko lokaje komuny, lecz także Macierewicz czy Piotr Naimski, bohaterowie opozycji. Prócz nich setki działaczy o mniej znanych nazwiskach. Jednak, skoro poparli PiS - i to ten pierwszy - to ich moralność jest taka drugiego sortu.
Ja mówiłem o faktach, o drugim sorcie zaś mówił Kaczyński. Dlatego na pewno nie podpisałbym się pod pana interpretacją. Wielokrotnie honorowałem ludzi, którzy w trudnych latach działali w opozycji, a dzisiaj znaleźli się np. w PiS. Prawda jest taka, że wielu z tych ludzi świetnie nadawało się do pracy w podziemiu, ale gorzej odnajdowało się w polityce w wolnej już Polsce. Ich zasługi doceniałem, zwłaszcza kiedy działali w mniejszych miejscowościach czy środowiskach zawodowych mało zaangażowanych w opozycyjną sprawę. Nie zawsze wsparcie dla opozycji było wielkie, szczególnie przed Solidarnością ludzie się bali. Czy jednak wszyscy ci dzielni działacze potrafili się równie dobrze odnaleźć w Polsce demokratycznej? Z jej kompromisami, z jej innym sposobem funkcjonowania? Ja wiem, że nie wszyscy. Może warto byłoby zbudować fajny pomnik polskiego buntownika? Zbudować, oddać cześć ludziom walki - i ten rozdział zamknąć. Od 1989 r. już nic pozytywnego nie wynikało z trwania przy rewolucyjnych metodach i hasłach. Tyle dobrego wywalczyliśmy. A potem... Potem powinno być tak, że buntownicza odwaga traci na znaczeniu, a w górę idzie cena rozsądku i umiaru.
A potem jest nowy rozdział. A że lepiej radzą sobie Urban, Kiszczak i Kwaśniewski niż chłopaki i dziewczyny z grup oporu, to trudno.
Coś w tym jest, ale radzę ostrożność w generalizowaniu. Wystarczy przywołać przykład obecnego premiera i jego milionów za kościelne działki we Wrocławiu. Radzi sobie nie gorzej od Urbana. Prawdą jest, że jeszcze nie zdarzyło się w historii świata, aby porządek porewolucyjny zadowolił wszystkich rewolucjonistów. My poszliśmy drogą budowy demokracji w Polsce - dzięki porozumieniu z tymi, którzy przez długie lata zapierali się nogami, by demokracji nie było. To samo dotyczy wolnego rynku. Zwolennicy socjalizmu nawrócili się na kapitalizm i na tym często skorzystali, obok wszystkich innych zresztą. Kompromisy mają swoją cenę. Rozumiem rozczarowanie tych, którzy marzyli o rewolucji, ale wiem, że Polska po 1989 r., Polska, która dawała szanse ludziom o różnych życiorysach politycznych, jest lepsza i mądrzejsza. Wiem, że z tej szansy skorzystali czasami ludzie nieprzesadnie piękni moralnie. To fakt. Ale czy gdybyśmy, w jakimś nieprawdopodobnym wariancie, przejęli władzę siłą i tak tych komunistów wtedy pognębili, że aż strach - mielibyśmy Polskę moralniejszą i szlachetniejszą? Można wątpić. Myślę, że miałem w życiu szczęście, bo z radykalnym życiorysem podziemnym w wolnej Polsce znalazłem się pod wpływem Tadeusza Mazowieckiego, który był przykładem rozsądku i umiaru w polityce. Kiedy ktoś inny znalazł się pod wpływem narwańców, jak chociażby Macierewicza, to czasami tracił całe lata na gromadzeniu w sobie rozczarowania i frustracji. Można mieć piękne marzenia, ale wyrosnąć na człowieka zgorzkniałego i mało przydatnego Polsce.
Może prawda o roku 1989 jest po prostu inna. Po stanie wojennym opozycja traciła uznanie. Jej członkowie żyli w, powiedzielibyśmy dzisiaj, bańkach. W badaniach prowadzonych przez Aleksandrę Jasińską-Kanię czytamy, że w 1966 r. Polacy oceniali siebie jako naród dużo lepiej niż w 1988 r. Wtedy 58 proc. ankietowanych odpowiedziało, że mamy wady, a zalet nie mamy. Nie było nastroju rewolucji, była klapa.
W 1988 r. faktycznie wielkiej energii nie było, ale wybory z 4 czerwca bardzo wiele zmieniły. Na rewolucję byliśmy za słabi, ale nie na potrząśnięcie systemem. Następne miesiące wyzwoliły wielką energię w ludziach. Mimo szoku wywołanego zmianą systemu z socjalizmu na kapitalizm kolejnych wyborów długo nie wygrywały partie populistyczne, tylko ugrupowania wielkiej i trudnej zmiany. Partie solidarnościowe utrzymywały poparcie i to one, dzięki parasolowi NSZZ „Solidarność”, przeprowadziły Polskę przez najtrudniejsze reformy. A co do badań... Myślę, że w 1966 r. mogliśmy jeszcze mieć poczucie, że w czasie wojny okazaliśmy się bohaterskim narodem, i wierzyliśmy, że cały świat nas podobnie postrzega. W 1988 r. takich złudzeń już nie mieliśmy. Mieliśmy za to wieloletnią gospodarczą zapaść. Znaliśmy już realia życia na Zachodzie, mogliśmy nasze zacofanie łatwo porównać. To dlatego postrzegaliśmy siebie jako społeczeństwo wad, społeczeństwo peerelowskich bankrutów.
Manuela Gretkowska, rok 2000, w ankiecie, którą zrobiliśmy w dzienniku „Życie”, o Polsce: „Władza prostaków, ziemiopłodów wykopanych z mentalnego błota”. Bardzo miłe.
Dziwne i mało prawdziwe. W 2000 r. byłem ministrem w solidarnościowym rządzie Jerzego Buzka. Nie czułem się prostakiem ani wykopanym z błota ziemiopłodem. To był solidarnościowy rząd wielkich, mądrych reform, zniszczonych potem przez lewicę i niszczonych do dzisiaj przez radykalną prawicę. Nie zgadzam się więc z opinią pani Gretkowskiej, ale szanuję prawo do krytyki naszej wspólnoty. Bo nawet jeśli ta krytyka jest niemądra, to wiem, że czasami może tej wspólnocie służyć. Bo żadna wspólnota nie załamuje się pod wpływem krytyki, ale co najwyżej z tego powodu, że nikt jej nie chłostał słowem, nikt nie rozdrażnił krytyką, nie pchnął ku lepszemu.
To PiS ma zapewnione sto lat władzy, tak jest chłostane i krytykowane.
PiS nie słyszy żadnej krytyki pod swoim adresem, pławi się w pochwałach telewizji niegdyś publicznej, a sam ma na sumieniu nie tylko superbrutalną krytykę swoich konkurentów, lecz także niszczenie poczucia dumy z polskich dokonań. Ma na sumieniu niszczenie autorytetów, chodzi mi np. o Lecha Wałęsę czy Władysława Bartoszewskiego, a także słynne wyborcze hasło: „Polska w ruinie”. Być może będzie to jedyne hasło wyborcze, które PiS w pełni zrealizuje. ©℗