Istnieje wiele jej definicji oraz koncepcji teoretycznych, łącznie z taką, która dowodzi, że ona nie istnieje. Ja przyjmuję, że można posługiwać się tym pojęciem, pamiętając zarazem o tym, że mówimy o bardzo złożonym zjawisku. Badają je naukowcy reprezentujący różne dziedziny wiedzy. Osobiście koncentruję się na potocznej pamięci zbiorowej - interesują mnie m.in. przekazy rodzinne.
Są fundamentem pamięci zbiorowej?
Tak, uważam, że to właśnie w rodzinie zaczyna się proces transmisji dziedzictwa, wiedzy o przeszłości. W dużej części polskich domów, w ok. 40 proc., są pamiątki i osoby, które opowiadają historię rodziny. Pamięć zbiorowa zaczyna się więc od niesformalizowanego i spontanicznego przekazu wiedzy o rodzinnej przeszłości. Ale trzeba też powiedzieć, że duża grupa badanych nie interesuje się losami przodków. Choć ostatnie dekady sprzyjają większemu zainteresowaniu pamięcią rodzinną - bo rośnie średnia długość życia, z ostatnich kilkudziesięciu lat zachowało się w rodzinnych zbiorach dużo
fotografii, których po 1945 r. nie zniszczyła żadna wojna.
Następnym poziomem jest pamięć lokalna?
Rozmawiając o przeszłości, najczęściej uruchamiamy skojarzenia z zakresu historii narodowej. Tymczasem istnieją rozmaite sposoby, nie tylko dyskursywne, utrwalania wiedzy o dziejach lokalnych. W każdym z regionów Polski są zabytki i
muzea, do zwiedzania których zachęcają lokalni działacze, są restauracje, które specjalizują się w serwowaniu tradycyjnych potraw.
Wejdźmy na poziom pamięci narodowej.
Nie wszyscy dobrze wspominają lekcje historii, niektórzy z nich wręcz uciekali, ale istnieją fakty, zabytki i wydarzenia powszechnie znane: pamięć zbiorowa to wszystkie te treści dotyczące dziejów, które funkcjonują w powszechnej świadomości żyjących pokoleń; to także praktyki - np. społeczne, kulinarne, polityczne - realizowane ze świadomością, że odnoszą się do przeszłości. Społeczeństwo nie ma wspólnego mózgu gromadzącego wiedzę historyczną, ale zaczynając od rodziny i regionu, a na państwie kończąc, wytwarza cały zbiór instytucji, które służą opanowaniu przeszłości - celem jest utrwalanie i popularyzacja historii oraz gromadzenie i zabezpieczenie artefaktów.
Czy najważniejszym nośnikiem pamięci jest kultura?
Jan Assmann, niemiecki badacz, stworzył bardzo często stosowaną koncepcję akcentującą różnice między pamięcią komunikacyjną a kulturową. Ta pierwsza to rozmowy w gronie rodziny i przyjaciół o tym, jak było kiedyś - ten rodzaj pamięci opiera się na tych, którzy opowiadają. Ta druga, która została utrwalona w tekstach kultury oraz wychodzi poza ramy indywidualnych doświadczeń i wspomnień, jest więc dużo trwalsza. Prowadząc badania, zetknąłem się kilkukrotnie z procesem zanikania pamięci komunikacyjnej o zdarzeniach, które przeszły już w sferę pamięci kulturowej.
II wojna światowa, w tym Powstanie Warszawskie. Są z nami ostatni powstańcy, ale pamięć komunikacyjna zamiera. Natomiast pozostają ważne dla zachowania pamięci o wojnie badania naukowe, muzea, obchodzone rocznice. I oczywiście teksty kultury: pieśni, utwory literackie, reprezentacje wizualne, filmy, dokumenty, zabytki. Podam inny przykład. W moim rodzinnym mieście, w okolicach którego podczas II wojny aktywna była partyzantka, żył adwokat pasjonujący się historią, Jerzy Markiewicz. W latach 60. wolne chwile poświęcał nagrywaniu na szpulowym magnetofonie relacji ludzi, którzy przeżyli wojnę. Wydawało się to wówczas dziwne, bo rozmawiał z osobami w sile wieku, które po 1945 r. żyły zupełnie innymi sprawami. Dziś uznawany jest za pioniera badań nad wojennymi dziejami regionu, a to, co udało mu się zgromadzić, stanowi element większego dziedzictwa badań historycznych. Rozmawiając o II wojnie, myślimy miejscami pamięci - Auschwitz, powstanie w Warszawie, powstanie w getcie warszawskim, Westerplatte. Pamięć o ruchu partyzanckim przechowała się na poziomie lokalnym, w pamięci komunikacyjnej, z której przeszła do kulturowej, która jest zresztą przedmiotem licznych badań.
Powszechnie znane postacie, wydarzenia i miejsca składają się na to, co badacze nazywają kanonem historycznym. Co go kształtuje? Dlaczego na przestrzeni lat się zmienia?
Kanon ma w sobie coś z przymusu: brak wiedzy o tym, w którym roku była np. bitwa pod Grunwaldem może nieść za sobą towarzyską porażkę.
Albo brak wygranej w teleturnieju, bo to w nich bardzo często uczestnicy odpytywani są z kanonu.
Rozmawiamy o fundamencie pamięci zbiorowej - a dlaczego się on zmienia? Bo zmieniają się nasze potrzeby, zainteresowania i wrażliwość, a przede wszystkim świat - na znaczeniu nabierają nowe postacie i wydarzenia. Inaczej postrzegamy też pewne zjawiska. To kanon jest istotą debaty o cancel culture (kultura unieważniania), którą obserwujemy w krajach anglosaskich - nurt tej dyskusji, w mojej ocenie, często abstrahuje od analizy uwarunkowań historycznych, a nakazuje ocenę przeszłości z punktu widzenia współcześnie przyjętych kryteriów i standardów.
Jak zmieniał się polski kanon historyczny?
Jedno się nie zmieniło od lat 60. XX w. - Polacy nie zaczęli pasjonować się dziejami gospodarki ani darzyć szczególną estymą ludzi, którzy odnosili sukcesy na polu ekonomicznym. A poza tym zmian jest sporo, choć zachodzą one stopniowo, widać je raczej w perspektywie dekad niż lat. I tak stopniowo do narodowego kanonu wszedł Jan Paweł II. Już w latach 80. wielu Polaków wiedziało, że to ważna postać. Ale po zakończeniu pontyfikatu wyłonił się pełen obraz, którego istotnym elementem jest znaczenie jego działalności dla historii regionu. Pamięć o Janie Pawle II ma też swoją mocną infrastrukturę, którą współtworzy Kościół. Popularną postacią pozostanie więc jeszcze długo, a - mówiąc trochę żartobliwie - miejsca w kanonie nie zniszczą jego liczne pomniki o wątpliwej jakości estetycznej. Mocną pozycję w kanonie ma też Józef Piłsudski. Potoczna wiedza o nim jest powierzchowna, natomiast obchody rocznicy odzyskania niepodległości podtrzymują pamięć o Marszałku, a przy ich okazji przypominane są postaci wcześniej mniej obecne, jak np. Wincenty Witos czy Roman Dmowski.
Czy w kanonie ważne miejsce zajmuje obalenie komunizmu?
Jak najbardziej, jednocześnie budząc kontrowersje na poziomie politycznym - dla części badanych bohaterem jest Lech Wałęsa, dla innych - Anna Walentynowicz. Zatem istotne są dla Polaków wydarzenia, które stanowią podsumowanie wieku XX: w tej perspektywie postrzegane są odzyskanie niepodległości, II wojna światowa i jej konsekwencje, a także przemiany ustrojowe zapoczątkowane w 1989 r. Składnikiem kanonu narodowego są też osiągnięcia w nauce i kulturze. Miejsce w narodowej tradycji mają takie postacie jak Mikołaj Kopernik, romantyczni wieszczowie Adam Mickiewicz i Juliusz Słowacki, Fryderyk Chopin, Władysław Reymont, Henryk Sienkiewicz. A także Maria Skłodowska-Curie, której znaczenie w mojej ocenie będzie rosło, bo jej życiorys i sukcesy na skalę światową związane są z dziejami emancypacji kobiet. W niektórych badaniach respondenci wymieniali Wisławę Szymborską, więc w tym obszarze zapewne będą zachodzić zmiany, pojawią się kolejne postaci. Mniejsze znaczenie mają natomiast powstania narodowe, tak ważne dla Polaków w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Na znaczeniu traci, choć wciąż pozostaje w kanonie Tadeusz Kościuszko, który był popularny jeszcze w latach 80. Może dlatego po 1989 r. nie powstał o nim żaden film.
Wróćmy do papieża: czy pozostanie w kanonie? Zajmuje on specyficzne miejsce w pamięci młodszych pokoleń - funkcjonuje w kulturze internetowej jako mem. W dyskusji o podręczniku prof. Wojciecha Roszkowskiego do HiT podnoszony jest wątek przesytu - treści poświęconych Janowi Pawłowi II w przestrzeni publicznej jest tak dużo, że zostanie w końcu z niej wyparty.
Można z tym podręcznikiem dyskutować, bo jest on systematycznym wykładem prawicowej, konserwatywnej opowieści o najnowszej historii, a papież jest w tej narracji bardzo ważny. Patrząc na miejsce, jakie zajmuje w narodowej tradycji Jan Paweł II z perspektywy socjologa zajmującego się badaniem potocznej pamięci zbiorowej, widzę kilka czynników istotnych dla jego popularności: po pierwsze, istotna jest pamięć biograficzna - żyją osoby, które np. uczestniczyły w spotkaniach z papieżem, co było dla nich bardzo mocnym doświadczeniem, zwłaszcza w okresie stanu wojennego; po drugie, duma z pontyfikatu, który miał znaczenie w przemianach systemowych i przyczynił się do końca porządku pojałtańskiego; po trzecie, wspomniana wcześniej infrastruktura, czyli ogromna rola Kościoła, dla którego to szczególnie ważna postać. Na to nakładają się toczące się w mediach dyskusje o jego pontyfikacie. Jednym z wątków jest to, czy papież wiedział o przestępstwach seksualnych popełnianych przez katolickich księży w różnych krajach, innym bilansowanie jego wpływu na polski Kościół. W ocenie jednych papież odegrał pozytywną rolę, pozostawił bezcenne dziedzictwo duchowe, inspirował. Zdaniem innych pozostawił go w rękach przeciętnych administratorów, którzy nie potrafili na nowo zdefiniować jego roli w demokratycznej Polsce. Na to wszystko nakłada się kwestia czasu i przemian pokoleniowych: zmienia się stosunek polskiego społeczeństwa do Kościoła. Młode pokolenie jest mniej religijne w porównaniu z rodzicami i dziadkami, zmniejsza się liczba uczniów uczęszczających na lekcje religii, podobnie jak powołań. Ale rozmawiamy tu o zmianach w dłuższej perspektywie czasu. Sądzę, że za 30 lat Jan Paweł II wciąż będzie obecny w narodowym kanonie historycznym, ale już nie tak ważny, a stosunek do niego będzie dalece bardziej krytyczny niż obecnie.
1 września Zjednoczona Prawica ma zaprezentować raport o stratach wojennych, na mocy którego będzie domagać się od Niemiec reparacji. Czy to temat, który może rezonować w społeczeństwie, dla którego II wojna jest jednym z elementów kanonu historycznego?
Kiedy ważny polityk mówi „wycierpieliśmy i należy nam się dużo pieniędzy”, znajdzie się całkiem spora grupa odbiorców, która utożsami się z tym przekazem, który skupi wokół siebie część wyborców. Ma ten temat potencjał polityczny, propagandowy. Ale jak duży? Zobaczymy to w sondażach i w czasie wyborów. Na pewno temat wywoła polityczną dyskusję - wyobrażam sobie, że pojawi się w niej kwestia uwzględnienia w rachunkach Ziem Odzyskanych, ok. 100 tys. km kw., czyli jednej trzeciej obecnego terytorium Polski. Oprócz tego istotny pozostaje kontekst - bardzo trudna dziś sytuacja międzynarodowa.
Czy 2015 r., a więc zwycięstwo prawicy, jest cezurą dla kształtu pamięci zbiorowej i kanonu historycznego?
Na to pytanie dużo lepiej odpowiadałoby się z dłuższej perspektywy. Mówimy o siedmiu latach, można do nich dodać okres debaty o polityce historycznej, która rozpoczęła się po 2001 r. Niewątpliwie zwycięstwo PiS wpłynęło na kształt funkcjonowania przeszłości w życiu publicznym, a przede wszystkim na pojawienie się w nim nowych wątków, jak żołnierze wyklęci czy Smoleńsk. Czytałem niedawno wywiad z prof. Andrzejem Friszke, w którym historyk ten stwierdził, że charakter interpretacji historycznych w obszarze przemian systemowych oraz eksponowanie jednych postaci, a pomijanie innych kojarzy mu się z praktykami okresu komunizmu. Ująłbym problem inaczej: podstawową różnicą między PRL a czasami współczesnymi jest dostęp do informacji. Zmiany, które w polityce historycznej po 2015 r. są spektakularne, zachodzą w warunkach dostępu do alternatywnych interpretacji. Odbiorcy niezainteresowani przekazem mediów publicznych z łatwością mogą sięgnąć po inne źródła wiedzy.
Jak trwałe może być oddziaływanie obecnie prowadzonej polityki historycznej?
W okresie PRL próbowano wykreować bohaterów, narzucić wygodną dla władzy interpretację różnych wydarzeń historycznych. Ale właściwie żadna z postaci mocno lansowanych przez oficjalną propagandę w warunkach monopolu informacyjnego nie weszła do kanonu historycznego. Propagowanie postaci Lenina w 1970 r., w stulecie jego urodzin, wywołało silną reakcję społeczną - powstały dziesiątki dowcipów oraz żartobliwych piosenek. Wydano ogromne pieniądze na kult Karola Świerczewskiego, którego dziś nikt poza pasjonatami historii nie kojarzy. Choć niedawno dyskutowałem w gronie historyków i ktoś z uczestników spotkania powiedział, że różnie bywało ze skutecznością polityki historycznej czasów Polski Ludowej. Na przykład większość polskiego społeczeństwa zaakceptowała interpretację przyłączenia do Polski ziem zachodnich i północnych jako „odzyskania” czy „powrotu” do prawowitego właściciela. Nie kreślę analogii, ale zwracam uwagę na pewne zjawisko: działania na poziomie polityki historycznej i edukacji z wyraźnymi tezami niekoniecznie muszą się przełożyć w istotny sposób na mentalność Polaków w dłuższej perspektywie. Choć bez wątpienia mamy do czynienia z czymś ciekawym i wartym badania. Pewne narracje są wysoce kontrowersyjne i za jakiś czas zobaczymy, czy się przyjmą. Jestem sceptyczny, choć poszczególne składniki tej polityki wymagają zróżnicowanej oceny. Patrząc na realizowany w setną rocznicę odzyskania niepodległości program „Niepodległa”, widzę w nim więcej plusów niż minusów.