Kibicujemy Ukraińcom, więc chcemy wierzyć, że propagandowe zwycięstwo jest po ich stronie. Ale prawdziwego pola bitwy nie zauważamy.

Nie ma wątpliwości, że Europejczycy popierają Ukrainę. Dba o to sam Wołodymyr Zełenski, który od początku rosyjskiej inwazji nagrywa pokrzepiające filmy oraz nie szczędzi gorzkich słów zachodnim politykom, kiedy gości na sesjach parlamentów. Za prezydentem Ukrainy stoi propagandowa machina, która z jednej strony ośmiesza Rosjan, wypuszczając np. informacje o traktorzystach kradnących czołgi najeźdźcy, z drugiej – podsyca słuszny gniew. Jak wtedy, kiedy publikuje przechwycone nagrania rozmów rosyjskich żołnierzy z bliskimi. „I weź jeszcze laptop, Sasza zaczyna szkołę” – słyszy jeden z nich od żony, plądrując ukraiński dom. Albo gdy ujawnia bez cenzury zdjęcia z masakry cywilów w Buczy.
Zachodnia optyka jest wygodna, dzięki niej mamy poczucie sprawiedliwości. Komfort pozostawania w tej bańce może nas jednak drogo kosztować. Dziś propagandowa gra toczy się o rząd dusz tam, gdzie nie patrzymy.
Sieci botów
Kiedy 2 kwietnia Zgromadzenie Ogólne ONZ debatowało nad rezolucją potępiającą rosyjską agresję na Ukrainę, na Twitterze rozkręcała się fala poparcia dla Władimira Putina. Tysiące kont podawało wiadomości oznaczone hashtagami #istandwithrussia i #istandwithputin, rozsiewając filmy i memy przedstawiające rosyjski punkt widzenia. Miliony odbiorców mogły przeczytać, jak to Ukraina sprowokowała Rosję albo ilu muzułmanów zginęło wcześniej z rozkazów prezydentów USA.
Rosnący błyskawicznie w siłę trend zainteresował badaczy internetu. Jednym z nich jest Carl Jack Miller z brytyjskiego Centre for the Analysis of Social Media (CASM). Jego zespół przeanalizował ponad 1,5 mln tweetów wysłanych przez prawie 10 tys. kont, udowadniając, że prorosyjskie wiadomości niemal w ogóle omijały Zachód. Kto więc się nimi interesuje? Dyskusje oznaczone tymi dwoma hashtagami toczyły się głównie w Indiach, RPA, południowej Azji, Nigerii oraz Iranie i Pakistanie. – Duża część z tych kont powstała w dniu rozpoczęcia rosyjskiej inwazji na Ukrainę lub przed głosowaniem w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ – mówi mi Miller. Nowe prorosyjskie konta na TT pojawiły się głównie w Indiach oraz Malezji, badacze zauważyli też, że do podawania dalej przychylnych Moskwie treści zaangażowane są te, które wcześniej informowały o premierach Bollywood oraz polityce Indii. Prawdopodobnie w tym rejonie tworzone są sieci kont-botów, które można wynająć.
Wnioski CASM częściowo potwierdził Mahmoud Pargoo z Deakin University w Melbourne, który przeprowadził analizę prawie pół miliona tweetów opublikowanych na całym świecie w związku z wojną w Ukrainie. Okazało się, że co 10. konto poruszające ten temat zostało założone w 2022 r. – Może się wydawać, że fałszywe konta nie mają wpływu na użytkowników sieci, ale ich zadaniem jest wprowadzenie hashtagu do trendów na TT. Kiedy już tam jest, zaczyna angażować też prawdziwych internautów. Być może hashtag ośmielił innych do tego, by zaczęli rozmawiać o inwazji. Można bagatelizować sprawę, mówiąc, że ci ludzie już wcześniej wspierali Rosję, ale to właśnie próbują zrobić influencerskie kampanie: bardziej zaangażować przekonanych, by np. zachęcić ich do organizowania demonstracji w realu – wyjaśnia w rozmowie z DGP Carl Jack Miller. I dodaje, że być może dlatego prorosyjskie hashtagi nie były popularne na Zachodzie. Do nas trafia bowiem narracja ukraińska, według której siły prezydenta Zełenskiego bronią świata przed nowym Hitlerem.
Nie ufać Zachodowi
Pargoo dokładnie przyjrzał się wiadomościom, które w związku z sytuacją w Ukrainie między 10 lutego a 16 marca publikowali arabskojęzyczni użytkownicy. Łącznie było ich ponad 6 mln, ale badacz wziął pod lupę 28 najpopularniejszych tweetów, które podano dalej co najmniej tysiąc razy – reakcje na rosyjską inwazję najczęściej porównywane były do sytuacji w Palestynie, co naturalnie prowadziło do stawiania Zachodowi zarzutów o hipokryzję. Jeden z arabskojęzycznych użytkowników opublikował wątek, w których zamieszczał wycinki z dotyczących Ukrainy serwisów informacyjnych, dowodząc, że Zachód jest rasistowski: „To nie Irak czy Afganistan, ale cywilizowany europejski kraj” – mówi w nagraniu reporter CBS; „Przepraszam, to porusza emocje, bo widzę Europejczyków z blond włosami i niebieskimi oczami” – relacjonuje korespondent BBC; „Wyglądają jak my, co powoduje, że sprawa jest szokująca. (…) Wojna nie dzieje się już w biednych, izolowanych społecznościach” – pisał dziennikarz „The Telegraph”. Zamieszczający te fragmenty użytkownik „ward furati” komentował gorzko, że kiedy w świecie arabskim ktoś wysadza się, by zburzyć most, to zostaje terrorystą, tymczasem ukraiński saper, który zrobił to samo, stał się bohaterem. Wypominał też, że FIFA, która teraz zabrania Rosji udziału w zawodach piłkarskich, pozwoliła jej w 2018 r. być gospodarzem mistrzostw świata. Dokładnie po trzech latach rosyjskich bombardowań w Syrii.
Jeden z najpopularniejszych arabskich tweetów zawierał sugestię, że Zachodowi nie wolno ufać. Przytaczano w nim wykład amerykańskiego politologa Johna Mearsheimera na Uniwersytecie Chicagowskim sprzed sześciu lat – tłumaczył on studentom, że rozbrojenie nuklearne Ukrainy, na które nalegał także Zachód, doprowadzi ten kraj do katastrofy.
Podobne nuty wybrzmiewały pod prorosyjskimi hashtagami analizowanymi przez CASM w Republice Południowej Afryki. Jak wykazał raport, ruch był tam generowany nie przez boty jak w Indiach czy Malezji, ale głównie przez prawdziwe konta. Pod hashtagami #istandwithrussia #istandwithputin można było znaleźć wezwania do solidarności krajów BRICS (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny, RPA) i nawiązania do lokalnej polityki. Podobnie w Pakistanie. – Wydaje się, że prorosyjskie hashtagi próbują wprowadzić inny punkt widzenia: że Rosja stawia czoła Zachodowi, że Rosja śmie się bronić przed Zachodem, że potrzebuje pomocy. Że antykolonialni bracia i siostry ze świata krajów rozwijających powinni stanąć z nią ramię w ramię, pamiętając o krzywdach, jakie Zachód im wyrządził – ocenia Miller.
Twitterowa kampania pod dwoma pro rosyjskimi hashtagami ucichła po głosowaniu w ONZ. Czy była skuteczna? Trudno to zbadać, ale można spojrzeć na listę tych państw, które wstrzymały się przed potępieniem rosyjskiej inwazji. Wśród 34 krajów, są m.in. Indie, Pakistan i RPA.
Cztery strachy
Analiza CASM dotyczyła tylko dwóch hashtagów, wyrażających poparcie wprost. To, że one nie trafiły na Zachód, nie oznacza, że rosyjska propaganda nas nie dotyka. Przeciwnie – jak uważa Jessikka Aro, fińska dziennikarka zajmująca się dezinformacją, rosyjskie wpływy są w Europie mocne, ale subtelne i obliczone na długofalowe działanie. W książce „Trolle Putina. Prawdziwe historie z frontów rosyjskiej wojny informacyjnej” podaje przykład kampanii oszczerstw wymierzonej w Renatasa Juškę. Litewski dyplomata zajmował się wspieraniem opozycji w Białorusi, ale jego karierę zniszczyła seria propagandowych wrzutek. Oskarżano go o przygotowanie zamachu terrorystycznego, malwersacje finansowe oraz dyplomatyczną nieudolność. Bronią przeciwko niemu byli fałszywi eksperci, anonimowi rozmówcy telewizji i sfałszowane nagrania rozmów, kolportowane później na YouTubie. Kampania oszczerstw podważająca zaufanie litewskich władz do niego trwała latami, w jej wyniku kariera dyplomatyczna Juški legła w gruzach. A to tylko jeden z niezliczonych przykładów.
Strategia rosyjskich propagandzistów jest zawsze taka sama: siać zamęt i dzielić społeczeństwa za pomocą wrzutek, których nie sposób jest powiązać z autorami. Przed takimi wiadomościami ostrzega w ostatnim czasie rodzimy NASK. Zdaniem ekspertów do dyskusji próbowano już wprowadzić obawę przed radioaktywną chmurą z Czarnobyla, niechęć do niesienia pomocy Ukraińcom, lęki dotyczące stanu zdrowia uchodźców (zagrożenie COVID-19 i gruźlicą), a nawet grano na antysemickiej nucie, sugerując, że w interesie Ukraińców działają Polacy o żydowskich korzeniach. Niemal od początku konfliktu w grze jest też wrzutka, że Polska będzie chciała zająć zachodnią Ukrainę.
– Rosyjska propaganda w Polsce niekiedy bywa subtelna, ma podsycać nasze lęki i budzić nieufność w stosunku do rządu. Bo kiedy się boimy, stajemy się podatni na manipulacje i plotki, więc to za ich pośrednictwem Moskwa będzie próbowała na nas wpływać – uważa Anna Maria Dyner z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Jej zdaniem w najbliższym czasie ataki na nas będą koncentrować się na czterech głównych tematach. Po pierwsze, będziemy straszeni skutkami zaangażowania militarnego na Ukrainie, czyli możliwą wojną, w tym nuklearną. Po drugie, konsekwencjami gospodarczymi nałożonych na Rosję sankcji. Po trzecie, propaganda będzie przywoływać polsko-ukraińskie zaszłości historyczne, jak ostatnio miało to miejsce w sprawie Wołynia, oraz, po czwarte, podsycać nastroje przeciwko uchodźcom. – Przed polskimi władzami, ale też rządami innych państw UE i NATO, stoi teraz bardzo trudne zadanie przeciwstawienia się rosyjskiej propagandzie. Może tu pomóc tylko rzetelne komunikowanie strategiczne i edukacja społeczeństwa – przyznaje badaczka.
Na razie przed dezinformacją ostrzega rzecznik ministra koordynatora służb specjalnych. „Od czasu rozpoczęcia wojny przeciwko Ukrainie propaganda rosyjska w sposób szczególny kolportuje przekaz, który ma ukazywać Polskę jako prowokatora eskalującego sytuację w regionie – zauważył na TT. – Polska jest fałszywie oskarżana o: podżeganie do wojny, rusofobię, chęć zaatakowania i aneksji zachodniej Ukrainy, wciąganie NATO w wojnę, bycie wasalem USA i W. Brytanii, a także utrudnianie «normalizacji» stosunków Zachód-Rosja”.
Kontratak
Skoro jesteśmy poddawani rosyjskiej propagandzie, być może czas odpłacać pięknym za nadobne. Jak pisała w książce Jessikka Aro: „Zmieniły się reguły gry. Na razie Rosja wyprzedza Zachód, bo to ona je wymyśliła.(…) Trzeba odpowiadać Kremlowi trollingiem, ponieważ on trolluje resztę świata”.
Ale dotarcie do Rosjan nie jest łatwym zadaniem. Władze Federacji kawałek po kawałku odcinają kolejne kanały, którymi zachodni świat mógł komunikować się ze zwykłymi obywatelami. Już w pierwszych dniach inwazji Roskomnadzor, państwowy regulator mediów, zażądał od niezależnych redakcji usuwania wiadomości o konflikcie, jeśli wykorzystywały źródła inne niż oficjalne. W praktyce zabroniono też używania słowa „wojna”. 26 lutego na terenie Rosji zablokowano Twitter, tydzień później taki sam los spotkał Facebook, a od 14 marca nie działa Instagram. Rosjanie uznali spółkę Meta, właściciela tych dwóch ostatnich portali, za organizację ekstremistyczną. Zachodnie media społecznościowe są obecnie dostępne tylko dzięki usłudze VPN – specjalnym programom, które pozwalają markować, że urządzenie łączy się z internetem z innego kraju. Ich popularność lawinowo wzrosła, ale nie na tyle, by przywrócić dawny ruch.
Jak trudno przebić się do rosyjskiej widowni pokazuje los filmu, jaki przygotował Arnold Schwarzenegger. Aktor i polityk w emocjonalnych słowach wspomina związki z Rosją i przekonuje, że z sympatii oraz szacunku musi opowiedzieć jej mieszkańcom prawdę o wojnie. Wideo zyskało ogromną popularność, ale niekoniecznie tam, gdzie powinno. Jak pokazuje raport przygotowany przez zajmującą się analityką internetową firmę Sotrender, Schwarzenegger najwięcej widzów miał na Twitterze – tam obejrzało go 34 mln użytkowników. Kolejne miejsca zajęły: Facebook (15 mln), Instagram (6,2 mln), YouTube (1,1 mln). Były gubernator Kalifornii założył też konto w serwisie Telegram, rosyjskim medium umożliwiającym wymianę wiadomości między użytkownikami. Tam zobaczyło go 800 tys. osób.
– Wideo było znacznie bardziej popularne na Zachodzie niż na Wschodzie. Przy okazji wojny bardzo wyraźnie widzimy, że w internecie powstaje nowa żelazna kurtyna. Z jednej strony zachodnie serwisy wychodzą z Rosji, z drugiej – kraj ten krok po kroku buduje własną przestrzeń internetową. I nic dziwnego, technologia i informacja to dziś broń, a firmy technologiczne można porównać do zakładów zbrojeniowych. Oczywiste jest, że amerykańskie koncerny będą działały w interesie USA – mówi Jan Zając, prezes Sotrendera. I przekonuje, że skoro zapada nowoczesna żelazna kurtyna, to potrzeba też nowoczesnego Radia Wolna Europa. – Dotarcie do zwykłych Rosjan z zachodnim przekazem będzie coraz trudniejsze. Myślę, że zakładanie kanałów w rosyjskich mediach społecznościowych, najlepiej prowadzonych po rosyjsku, to dobry trop. Wykorzystuje go coraz więcej zachodnich polityków. Na przykład Amerykanie zaczęli organizować specjalne briefingi dla influencerów z TikToka, by mogli oni później przekazywać prawdę swoimi kanałami. Co z tego, skoro Federacja ograniczyła użytkownikom dostęp do tego portalu tak, by ci widzieli tylko rosyjskie filmiki – dodaje.
To jest wojna
Do zwykłych Rosjan starają się też docierać przeciętni internauci. W początkach wojny w Ukrainie popularne stało się ocenianie rosyjskich restauracji w Google Maps. Zamiast jednak komplementować jedzenie czy obsługę, użytkownicy wklejali w miejsce opinii informacje o bombardowaniach Kijowa. Anna Maria Dyner przyznaje, że na tym polu potrzeba profesjonalnych działań. A do tych nie jesteśmy gotowi. – Wojna informacyjna pozostaje wojną. Trzeba mieć rozpoznanie i na jego podstawie dobierać siły i środki. My, w przeciwieństwie do Rosji, nie szykowaliśmy wcześniej gruntu do konfliktu, więc nie będzie to takie proste. Zwłaszcza że Rosjanie są kompletnie poddani rządowej propagandzie, myślę, że możemy porównać ich stan świadomości z członkami sekty – mówi.
Na razie jednak teorie spiskowe serwuje Rosjanom własny rząd. Kiedy Ukraińcy pokazali dokumentację zbrodni, jakich na cywilach w Buczy dopuściła się rosyjska armia, władze w Moskwie zaprzeczyły, a w sieci znalazły się nagrania rzekomo udowadniające, że leżące na ulicach ofiary to wynajęci aktorzy. Minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow przekonywał, że Rosjanie nie zrobili krzywdy ani jednej osobie. Podobnie było wcześniej z bombardowaniem Mariupola. Już dzień po tym, jak bomby trafiły w budynek szpitala położniczego, Ławrow ogłaszał, że w szpitalu nie było pacjentów, ale do zdjęć zatrudniano aktorki.
Aleksiej Nawalny, rosyjski opozycjonista odsiadujący wyrok w kolonii karnej, publikując przez współpracowników wiadomość na Instagramie, ocenił, że rosyjska propaganda to już nie tylko narzędzie Kremla, a prawdziwa broń w toczącej się wojnie.
Zdaniem Anny Marii Dyner, badaczki PISM, zawalczyć należy tam, gdzie Zachód ma jeszcze coś do powiedzenia, czyli w państwach globalnego Południa. Choć Rosja jest tam silnie obecna, wciąż można do nich dotrzeć przez zachodnie kanały komunikacji.
– Sądzę, że musimy wszyscy zacząć wychodzić ze swoich baniek informacyjnych, ale to jest trudne zadanie. Trzeba słuchać, co jest ważne dla ludzi w innych częściach świata. W postach generowanych przez prawdziwych użytkowników przebija się to, że Zachód jest arogancki, Zachód nie słucha, Zachód dyktuje swoje warunki i żąda posłuchu. Pewnie odbywanie rozmów o antykolonializmie będzie upokarzające, ale to może być dobry pierwszy krok do dialogu – uważa Carl Miller. ©℗