Z powodu przyspieszającego wzrostu cen nasza uwaga skoncentrowana jest teraz na działaniach NBP. Z jednej strony w debatach podkreśla się wyjątkowo ułomny sposób prowadzenia polityki pieniężnej przez bank centralny, z drugiej – pojawiają się głosy, że z powodu opóźniającej się zgody Komisji Europejskiej na Krajowy Plan Odbudowy mógłby on zostać sfinansowany z pożyczek z NBP.

Poglądy adwersarzy mają wspólny mianownik – rosnącą inflację. Zrozumienie argumentów stron będzie łatwiejsze, jeśli będziemy wiedzieli, czym kierowali się bankierzy centralni, ustalając cel inflacyjny w okolicach 2 proc. (od 2004 r. NBP utrzymuje go na poziomie 2,5 proc.).
Podstawowym czynnikiem branym pod uwagę przy ustalaniu jest fakt, że inflacja jest kosztowna: im wyższa, tym więcej nieefektywności w gospodarce. A przecież ceny odgrywają kluczową rolę – kupującym dostarczają informacji o kosztach produkcji, a wytwórcy zyskują dzięki nim wiedzę, jak bardzo ich towary są cenione, co pozwala im planować produkcję i inwestycje. Inflacja zaburza ten mechanizm i może prowadzić do nieefektywność zarówno po stronie produkcji, jak i inwestycji. Z czego to wynika? Nie cały biznes reaguje na zmiany cen w tym samym stopniu.
Wiele badań pokazuje, że jeżeli inflacja nie przekracza 10 proc., to przedsiębiorcy zmieniają ceny średnio raz w roku. Jednak są duże różnice pomiędzy sektorami – np. ceny żywności czy energii zmieniają się bardzo często, z kolei ceny usług zmieniane są nawet rzadziej niż raz w roku. Skutkuje to tym, że inflacja zaburza ceny względne – im jest wyższa, tym problem jest dotkliwszy. Co więcej, koszty inflacji rosną szybciej niż ona sama. Jeżeli więc niewielki wzrost cen jest stosunkowo mało szkodliwy, to średni może być dużo bardziej dotkliwy. Inflacja jest kosztowna także z innych powodów – wpływa na to, w jakich aktywach trzymamy oszczędności, podnosi opodatkowanie dochodów kapitałowych, oddziałuje na kredyty hipoteczne, zwiększa ubóstwo z uwagi na brak waloryzacji świadczeń społecznych itd.
Dlaczego zatem przyzwolono na inflację w wysokości ok. 2 proc.? Dlaczego cel nie wynosi 0 proc.? Bo wówczas możliwości prowadzenia polityki pieniężnej byłyby ograniczone. Jeśli naturalna stopa procentowa (realna stopa krótkoterminowa, która występuje, gdy gospodarka osiąga maksymalne zatrudnienie przy stabilnej inflacji) wynosiłaby 2–3 proc., to przy celu inflacyjnym wynoszącym 0 proc. w stabilnej długookresowej równowadze stopa procentowa (referencyjna) banku centralnego wynosiłaby 2–3 proc. Natomiast przy celu inflacyjnym 2 proc. – już 4–5 proc. Co to oznacza? Podstawowym instrumentem stabilizowania gospodarki przez bank centralny są stopy procentowe. Gdy następują spowolnienia, bank może częściowo zamortyzować szoki właśnie poprzez obniżkę stóp. Ale jest jedno ograniczenie, nie może obniżyć stóp poniżej zera (w praktyce liczba ta nie wynosi zero, lecz trochę poniżej, np. bank centralny Szwajcarii utrzymywał ujemne stopy w granicach -0,7 proc. przez kilka ostatnich lat). Przy celu inflacyjnym 0 proc. obniżka może wynieść 2–3 pkt. proc., ale przy celu 2 proc. – już 4–5 pkt proc. Podniesienie celu inflacyjnego z 0 proc. do 2 proc. daje więc bankowi centralnemu więcej przestrzeni na reakcję na negatywne wydarzenia w gospodarce i zwiększa możliwości jej stabilizacji. ©℗