W rywalizacji o innowacje Europa już dawno spadła do peletonu. Śrubowanie norm polityki klimatycznej ma być okazją do dogonienia światowych liderów.

Brukselscy urzędnicy od lat śnili o czymś, co będzie impulsem rozwojowym dla całej europejskiej gospodarki. I na snach zwykle się kończyło. W sprawie klimatu Europa wyprzedza jednak inne części świata. Mamy osiągnąć neutralność klimatyczną do 2050 r., a uchwalony przez Parlament Europejski pakiet regulacji Fit for 55 ma do 2030 r. doprowadzić do redukcji emisji CO2 o 55 proc. w porównaniu z 1990 r. Na ONZ-owskiej konferencji COP26 w Glasgow sygnatariusze do ostatnich chwil spierali się, czy wpisywać w deklarację końcową wycofywanie się z węgla. UE taką decyzję podjęła już dawno.
Śrubowaniu kolejnych wymogów towarzyszy zwykle górnolotna argumentacja, ale powody ich wprowadzania są również czysto ekonomiczne. I Unia nie zamierza się wycofywać z raz obranego kierunku mimo przeszkód w postaci pandemii COVID-19, a teraz także kryzysu energetycznego. - W połączeniu z inwestycjami w badania, innowacje, naukę i technologię Zielony Ład jest nową europejską strategią wzrostu - mówiła przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, prezentując założenia wspólnej strategii klimatycznej. Słowa te wciąż są aktualne.
To kolejny już bój o to, by Europa wyróżniła się gospodarczo na tle swoich największych konkurentów - Stanów Zjednoczonych i Chin. Z poprzednich starć Stary Kontynent wracał na tarczy, dlatego teraz determinacja regulatorów jest dużo większa niż wcześniej.
Kronika porażek
W przemyśle ciężkim, którym stała powojenna Europa (wszak początkiem nowożytnej integracji była Europejska Wspólnota Węgla i Stali), oddaliśmy pole już dawno. Na przykład unijna produkcja stali spadła w latach 2007-2019 o 25 proc. Odchodzenie od przemysłu ciężkiego miało być jednak kontrolowane - Europa ustąpiła Dalekiemu Wschodowi bez walki, aby zająć się bardziej zaawansowanymi technologicznie, czystszymi branżami (jak cyfryzacja). W opracowanej w 2000 r. strategii lizbońskiej słusznie diagnozowano, że świat z nowoczesnymi technologiami zaczyna Europie coraz bardziej uciekać. Zgodnie z przyjętym wówczas planem wydatki na badania i rozwój miały w ciągu 10 lat sięgnąć 3 proc. PKB. Oczekiwań nie udało się zrealizować do dziś, według Eurostatu w 2019 r. na B+R wydawano niewiele ponad 2,23 proc. europejskiego PKB. Nie udało się zbudować wyprzedzającej świat produkcji opartej na nowoczesnych technologiach, a tradycyjny przemysł uciekł w poszukiwaniu tańszej siły roboczej i mniej restrykcyjnych regulacji środowiskowych.
Boleśnie widać to na przykładzie deficytowych dziś na całym świecie chipów. W 1990 r. Europa produkowała ok. 44 proc. tych komponentów. Dziś to ok. 10 proc., a wśród głównych graczy na rynku półprzewodników trudno szukać firm z UE. Według Boston Consulting Group i Semiconductor Industry Association ok. 60 proc. produkcji przypada obecnie na Tajwan, Koreę Południową i Japonię. A przecież UE nie chciała do tego dopuścić. „Odnowa przemysłu w Europie wymaga natychmiastowych działań” - wskazywała Komisja Europejska już w 2014 r., deklarując, że do 2020 r. udział tego sektora w unijnym PKB powinien osiągnąć poziom 20 proc. - Dzisiejszym komunikatem Komisja daje czytelny sygnał, że do poprawy sytuacji na rynku pracy niezbędna jest ponowna fala uprzemysłowienia i unowocześnienia naszej gospodarki - mówił wtedy Antonio Tajani, wiceprzewodniczący KE odpowiedzialny za przemysł.
Tendencja była jednak… przeciwna. Choć produkcja przemysłowa UE w latach 2010- -2019 wzrosła o 13 proc., regularnie spada jednak jej udział w całym PKB. Na początku XXI w. wynosił ponad 17 proc., teraz to niewiele powyżej 14 proc.
Nawet jeśli UE opracowywała kolejne strategie rozwoju technologii przyszłości, to i tak pojawiał się problem w budowaniu globalnych czempionów. Cztery najczęściej zgłaszające patenty na europejskim szczeblu firmy w 2020 r. - Samsung, Huawei, LG oraz Qualcomm - pochodzą spoza UE. Nawet niegdyś potężni producenci telefonów komórkowych pierwszej generacji, tacy jak: Nokia, Ericsson czy Siemens, ulegli w tej dziedzinie amerykańskiej i azjatyckiej konkurencji.
Choć Europa regularnie poprawia swoje wyniki w sporządzonym przez Komisję Europejską indeksie innowacyjności (EIS), to również w nim wciąż ustępuje Korei Południowej, Kanadzie, Australii, USA i Japonii. Według ostatniego rankingu wciąż wyprzedza natomiast Chiny, Brazylię, RPA, Rosję i Indie. I choć od 2014 r. rezultat UE poprawił się o 12,5 proc., to marna to pociecha, skoro w tym samym czasie Chiny urosły o 27,9 proc., Korea Południowa o 26,7 proc., Japonia i Stany Zjednoczone kolejno o 19 i 16 proc.
Postulaty suwerenności cyfrowej też pozostały jedynie sloganami. Dość przypomnieć, że niemiecko-francuski projekt chmurowy GAIA-X, który miał być fundamentem europejskiej niezależności cyfrowej, odbywa się… ze współudziałem amerykańskich gigantów: Microsoftu, Google’a czy Amazonu, które kontrolują 69 proc. rynku na kontynencie. „Chaos i walki wewnętrzne zabijają projekt wielkiej chmury w Europie” - zauważył niedawno z goryczą europejski portal Politico, wskazując, że projekt traci na efektywności przez nadmierną biurokrację.
Trudno mówić o sukcesie również w kontekście pojawiających się po drodze nowinek, które miały pomóc europejskiej gospodarce wyrwać się z marazmu. W 2013 r. zainaugurowano flagowy projekt rozwoju grafenu, który ma szansę się stać bardzo cennym składnikiem urządzeń technologicznych nowej generacji. I znów: na razie branżę zdominowały inne części świata. Jak wskazują portal Statista i gromadząca dane przemysłowe platforma ThomasNet, wśród 10 największych wyspecjalizowanych w grafenie firm jest zaledwie jedna pochodząca z UE (włoska Directa Plus). Prym wiodą przedsiębiorstwa z Ameryki Północnej i Dalekiego Wschodu.
Innym polem, na którym UE chciałaby wygrać, są objęte od 2018 r. wsparciem w ramach programu flagowego technologie kwantowe, na które UE w ciągu dekady ma zamiar wydać 1 mld euro. Na razie trudno jednak mówić o kontynentalnej potędze również w tym zakresie. W tegorocznym zestawieniu specjalistycznego portalu The Quantum Daily, opartym na publikacjach naukowych w wiodących 82 czasopismach, wśród najlepszych 10 placówek badawczych zajmujących się tą tematyką znalazła się tylko jedna organizacja z UE - Wspólnota Niemieckich Centrów Badawczych im. Hermanna von Helmholtza.
Europejczycy przyzwyczaili się już, że korzystają z amerykańskich portali społecznościowych czy platform streamingowych na komputerach o tym samym rodowodzie i z takimi systemami operacyjnymi albo na azjatyckich smartfonach.
- Wywodzące się z USA firmy technologiczne miały tę przewagę, że po II wojnie światowej i w czasach zimnej wojny to właśnie za oceanem rozpoczął się transfer technologii z uniwersytetów do biznesu. Wypracowano tam wiele rozwiązań w zakresie finansowania innowacji czy funkcjonowania firm w Dolinie Krzemowej. Giganci technologiczni ostatniej dekady to w dużej mierze pokłosie tamtego zaplecza. Europa starała się naśladować te rozwiązania, ale była w tym zapóźniona - mówi Bartosz Paszcza, ekspert Klubu Jagiellońskiego zajmujący się nowoczesnymi technologiami i współzałożyciel łączącej polskich naukowców za granicą Fundacji Polonium.
Europejskie spółki zazwyczaj nie są nawet tymi, które rzucają Amerykanom rękawicę. To robią firmy z Dalekiego Wschodu, takie jak Alibaba, TikTok czy Samsung.
- Na Dalekim Wschodzie wielką rolę odgrywa finansowanie przez państwa. Determinacja Pekinu, by wdrażać kulturę innowacyjności, jest na tyle wysoka, że od lat oferuje się tam chińskim naukowcom z zagranicznych uczelni ogromne pieniądze po powrocie do kraju. Tak wielki nacisk przyniósł efekt w postaci dużej innowacyjności, choćby w zakresie rozwoju sztucznej inteligencji. Nie jest tak, że wszystko, co powstaje w Chinach, jest jedynie kopią Facebooka, Apple’a czy eBaya zyskującą na znaczeniu dzięki ogromnemu rynkowi. Dziś powstają tam naprawdę pionierskie technologie - przekonuje ekspert Klubu Jagiellońskiego.
Szansa, ale nie pewność
Nie jest powiedziane, że z zieloną transformacją będzie inaczej. Największymi producentami baterii do aut elektrycznych wciąż są firmy z Azji, a znane europejskie marki motoryzacyjne są coraz skuteczniej podgryzane przez elektryczne pojazdy amerykańskiej Tesli czy chińskiego BYD. Europejczykom gra w zielone wychodzi jednak - na tle poprzednich niepowodzeń - całkiem nieźle. Może dlatego, że w pierwszej rundzie tego turnieju nie wzięli udziału zachowujący mimo deklaracji sceptycyzm Chińczycy czy wracający dopiero na bezemisyjne tory po prezydenturze Donalda Trumpa Amerykanie.
Konieczność walki o klimat to szansa na przełamanie niemocy Starego Kontynentu. Wreszcie pojawił się trwały cel, od którego nie można się łatwo uchylić w imię ogólnoludzkiej solidarności, a co ważniejsze, można do niego przekonać obywateli. Bo - w przeciwieństwie do wyobrażeń panujących nad Wisłą - w wielu krajach Europy społeczeństwa akceptowały kolejne nakładane przez Brukselę restrykcje emisyjne. A w ślad za nimi robiły to również firmy, które z jednej strony muszą podążać za oczekiwaniami coraz bardziej zatroskanych o klimat klientów, z drugiej - są wabione znaczącym wsparciem publicznym, więc deklarują, że będą coraz bardziej zielone.
Na tym wszystkim zyskują firmy zaangażowane w produkcję bezemisyjnej energii. Jak wynika z analizy firmy analitycznej IHS Markit, Europa stała się zagłębiem rozwoju firm zajmujących się morską energetyką wiatrową. Na 20 największych deweloperów energetyki wiatrowej pod względem istniejących i zaplanowanych mocy aż dziewięciu ma swoją główną siedzibę na Starym Kontynencie. Jak wynika ze zgromadzonych danych, to właśnie podmioty z Europy są najbardziej aktywne na rynkach międzynarodowych.
To sprawia, że europejskie firmy zajmujące się zielonymi technologiami mają szansę zaistnieć nie tylko na własnym podwórku, lecz także na zewnątrz. Jak wyliczała w ubiegłym roku amerykańska Investopedia, w pierwszej piątce największych firm zajmujących się energetyką odnawialną, w które można zainwestować w USA, aż cztery pochodziły z Unii Europejskiej (kolejno duński Ørsted, hiszpańska Iberdrola, duński Vestas oraz hiszpańsko-niemiecki Siemens Gamesa).
Energetyka wiatrowa to przykład, za którym mają pójść firmy z innych branż - np. szybko rosnący producent baterii do aut elektrycznych Northvolt czy wchodząca właśnie w tę branżę niemiecka Varta AG. Nawet jeśli nie zostaną numerem jeden w branży, to chodzi o to, by nie dopuścić do kolejnego oddania Azji całego zaplecza technologiczno-produkcyjnego, tak jak stało się to np. w urządzeniach do pozyskiwania energii słonecznej, gdzie wejść na rynek jest już bardzo trudno.
- Szansą dla Europy jest koniec ślepego zapatrzenia w model Doliny Krzemowej, w której liczy się wyłącznie sukces rynkowy. Na Starym Kontynencie system opracowywania innowacji jest bowiem dużo bardziej nastawiony na rozwiązywanie problemów cywilizacyjnych. Jest możliwość, że przygotowywane dziś w Europie zielone technologie już niedługo będą potrzebne na całym świecie, a dostarczać ich będą właśnie firmy z UE. Wcale jednak nie jest powiedziane, że plan ten musi się udać. Widać, że np. produkcja paneli fotowoltaicznych została już zdominowana przez Chiny. Walka o pierwsze miejsce będzie więc zacięta - ocenia Bartosz Paszcza. ©℗

www.gazetaprawna.pl/biznes-i-klimat/