Albo Koalicja Obywatelska zatamuje odpływ zwolenników, albo jej poparcie spadnie do tak niskiego poziomu, że w szeregach formacji zapanuje popłoch. A wtedy zaczną się prawdziwe zmiany

Rozgrywkę o Fundusz Odbudowy niewątpliwie wygrał PiS. Kaczyński i Morawiecki bez większych problemów przegłosowali ważną ustawę mimo oporu we własnym rządzie. Problem został rozwiązany, a wizja pieniędzy z UE pozwoli realizować obietnice zawarte w Nowym Polskim Ładzie (NPŁ). Pandemia słabnie, gospodarka odżywa, nawet pogoda nastraja pozytywnie. Świeżo naoliwiona partyjna maszyna wróci do pracy, zaś wdzięczni wyborcy podbiją słupki poparcia do 40 proc., prawda? Niestety – to nie takie proste.
Przyczyny konfliktów wewnętrznych rozrywających Zjednoczoną Prawicę pozostały nietknięte. Kaczyński nadal wie, że dał koalicjantom za dużo, a koalicjanci wiedzą, że w każdej chwili mogą się spodziewać ataku. Mają też świadomość, że w kolejnych wyborach – niezależnie kiedy do nich dojdzie – prawdopodobnie nie dostaną się na listy PiS.
Prezes zapewne liczy, że część ustaw związanych NPŁ uda się przegłosować z poparciem Zjednoczonej Prawicy, część z pomocą Lewicy, ale sukces i tak zdyskontuje on sam. I wówczas będzie można rozpisać przedterminowe wybory. W idealnym scenariuszu zachowa większość, pozbędzie się koalicjantów i jeszcze bardziej rozbije opozycję. No właśnie, a co z opozycją?
Poczekamy, zobaczymy
W najtrudniejszej sytuacji znajduje się oczywiście Koalicja Obywatelska (KO), a dokładniej jej największa partia. Sondaże, w których ląduje na trzecim miejscu, to już nie wyjątki, lecz norma. Według ostatniego badania United Surveys dla DGP i RMF FM Koalicja może liczyć na 12 proc. poparcia (spadek o 6 pkt proc. w ciągu miesiąca). Konsekwentnie traci też dystans do ugrupowania Szymona Hołowni, którego notowania wzrosły z 19 proc. do 22 proc. Przewodniczący Borys Budka powtarza, że kiedy Nowoczesna miała w sondażach poparcie na poziomie 30 proc., to niektórzy też składali Platformę Obywatelską do grobu. Wszystko skończyło się po nieszczęsnej wycieczce Ryszarda Petru do Portugalii. Nowoczesna rozsypała się jak domek z kart i nie widać perspektyw na jej odrodzenie.
Przyjmijmy, że to porównanie uzasadnione. Jakie wnioski wyciągnie z tej diagnozy kierownictwo PO? Planuje czekać na wpadkę Hołowni? Faktycznie, kompromitacja lidera tak mocno utożsamianego ze swoją partią mogłaby nią poważnie zachwiać. Ale Hołownia też zna historię Ryszarda Petru.
Być może niektórzy politycy PO liczą na to, że kiedy ich konkurent zacznie ujawniać nazwiska osób, które trafią na jego listy – bo przecież dziś znamy ledwie kilku jego współpracowników – w Polsce 2050 zaczną się tarcia i spory wewnętrzne. Z ruchu będącego wciąż jak czysta kartka, na którą różni wyborcy mogą projektować rozmaite oczekiwania, stanie się podmiotem na tyle dookreślonym, że część dzisiejszych sympatyków się w nim nie odnajdzie. Niewykluczone, ale obstawianie takiego scenariusza trudno uznać za strategię. Tym bardziej że kiedy Hołownia ogłosi swoje listy, może się na nich znaleźć niejeden polityk PO szukający szalupy ratunkowej. Dziś Koalicja Obywatelska ma 130 posłów i posłanek, lecz przy obecnym poziomie poparcia w kolejnych wyborach straci połowę z nich. Jest kwestią czasu, zanim niektórzy politycy zaczną zadawać sobie pytania, gdzie i kiedy się ewakuować.
Zbawiciel czy grabarz
Z mediów dowiadujemy się, że przywództwo Borysa Budki jest stale kontestowane, a wielu jego przeciwników nadziei upatruje w Rafale Trzaskowskim. I mają ku temu podstawy. W majowym rankingu zaufania do polityków, przeprowadzonym przez IBRiS dla Onetu, prezydent Warszawy zajął pierwsze miejsce, wyprzedzając Andrzeja Dudę i Mateusza Morawieckiego. W wyborach prezydenckich mimo przegranej zebrał imponującą liczbę ponad 10 mln głosów. A w kwietniowym sondażu dla OKO.press, gdzie pytano ankietowanych, który z polityków opozycji byłby najlepszym premierem, wygrał, zdobywając 28 proc. poparcia i pozostawiając Szymona Hołownię daleko w tyle (nazwisko Borysa Budki w wynikach nie pada).
Co z tym fantem zrobić? W analizie wyników badania Michał Danielewski z OKO.press ma dla PO oczywistą radę: „skojarzyć Trzaskowskiego z partią”. Kłopot w tym, że Trzaskowski najwyraźniej z partią kojarzony być nie chce. W jego nowych inicjatywach – ostatnio to Campus Polska Przyszłości – próżno szukać platformerskiego logotypu. Nie ma go na konferencjach, nie widać go na grafikach, na których chwali się sukcesem w rankingu zaufania, nie ma w klipach promujących sierpniową imprezę. Mało tego – wielu kolegów z PO Trzaskowski nawet nie poinformował o starcie Campusu. A mowa przecież o wiceprzewodniczącym partii!
Wyrazem tych problemów jest list 51 parlamentarzystów PO domagających się zdecydowanych działań i odejścia od „wewnętrznych podziałów na tych, którzy kiedyś siłę Platformy budowali, i tych, którzy mają ambicje budowania jej w tej chwili”. W mediach sygnatariusze listu nie ukrywają, że mają problem z aktywnością Trzaskowskiego. Prezydent Warszawy odpowiada, że jego inicjatywy mają poszerzyć elektorat PO i przyciągnąć ludzi, którym logo partii oraz niektóre działania niekoniecznie odpowiadają. Być może to prawdziwe intencje. Ale skutki aktywności Trzaskowskiego mogą być dokładnie odwrotne – nie tylko nie poszerzą bazy wyborczej PO, lecz doprowadzą do jej dalszego podziału. W tym scenariuszu zamiast odnowić Platformę, prezydent Warszawy jak wampir pożywi się resztkami jej energii i pójdzie swoją drogą.
Co na to Borys Budka? Wydaje się, że na jakimś poziomie zdaje sobie sprawę z zagrożenia. Tak czytam jego (nie)sławny wywiad dla „Gazety Wyborczej”, kiedy próbował bagatelizować ruch Trzaskowskiego, mówiąc, że nic się w nim nie dzieje, a sam pomysł był „rzucony pod wpływem emocji”. Wszystko poszło jednak nie tak, bo zamiast zderzyć swoją aktywność z rzekomą nieporadnością Trzaskowskiego, Budka sprawił wrażenie, jakby cała partia skazana była na bierność. W rezultacie nie tylko nie zapanował nad konfliktem, lecz także zaktywizował prezydenta Warszawy.
Platforma staje więc przed poważnym dylematem. Nadzieje związane z obecnym przywództwem słabną. Kolejne inicjatywy Rafała Trzaskowskiego zamiast entuzjazmu wywołują – całkiem uzasadnione – obawy. Wyjścia są trzy. W pierwszym Trzaskowski wraca na łono partii i pracuje na nią pod obecnym przewodniczącym. W drugim przy pierwszej możliwej okazji przejmuje przywództwo. To rozwiązanie fatalne dla Borysa Budki, ale – podobnie jak pierwsze – redukuje niepewność tych członków PO, którzy dziś nie wiedzą, na kogo mają się orientować. I boją się, czy przypadkiem popularny wiceprzewodniczący PO nie okaże się jej grabarzem.
Oba te rozwiązania nie ukoją niepokojów części konserwatystów, którzy Trzaskowskiego uznają za zbyt lewicowego. Gdyby jednak zmiana przywództwa przyniosła skok w sondażach, krytyczne głosy ucichną. Wreszcie droga trzecia, czyli pojawienie się innego lidera, który nie tylko dałby nadzieję na wzrost popularności, lecz także zostałby zaakceptowany przez zwaśnione frakcje. Nie widać dziś takiego kandydata. Poza jednym – ale ten do polskiej polityki wraca już ładnych kilka lat.
Lewica w impasie
Po głosowaniu w sprawie Funduszu Odbudowy w domach części zwolenników Lewicy – przynajmniej sądząc po komentarzach internetowych – powiało optymizmem. Także niektórzy publicyści przekonywali, że oto Lewica przeorganizowała układ sił w opozycji i wybiła się na niezależność od Koalicji Obywatelskiej. Włodzimierz Czarzasty podkreślał, że spośród czterech ugrupowań opozycyjnych – Polska 2050, Lewica, PSL i Koalicja Obywatelska – trzy zagłosowały wspólnie, a ostatecznie wyłamała się jedynie KO.
Mimo wszystko wyraźnych pozytywnych skutków sondażowych tego kroku Lewicy jak na razie nie widać – według badania United Surveys jej poparcie drgnęło (wzrost z 8,9 proc. do 9,6 proc.). A klub ma przed sobą co najmniej dwa zasadnicze problemy. Po pierwsze, po połączeniu SLD z Wiosną zmienia się wewnętrzna dynamika. Partia Roberta Biedronia traci znaczenie. Co prawda Biedroń będzie współprzewodniczącym Nowej Lewicy, ale on i jego ludzie przestają być identyfikowani jako odrębny byt. Instytucjonalnie, finansowo i liczebnie są też od zespołu Czarzastego o wiele słabsi, a tym samym skazani na marginalizację. Owszem, w mediach się pojawią, ale władzy w klubie mieć nie będą. Z pozycji jednego z trzech tenorów Robert Biedroń przechodzi do chórków.
Jak na te zmiany zareaguje Partia Razem? Formacja, która tak bardzo podkreśla swoją odrębność i tożsamość, pójść tą samą drogą co Biedroń po prostu nie może. Odejść z Lewicy także w tej chwili nie sposób, bo nie ma dokąd. Nawet gdyby po rozłamie obecne poparcie Lewicy podzielić równo na pół, oba ugrupowania balansowałyby na granicy progu wyborczego. Ekipie Razem pozostają więc próby zaznaczania swojej autonomii, co musi prowadzić do konfliktów wewnętrznych. Przy okazji głosowania nad Funduszem Odbudowy Czarzastemu udało się nad nimi zapanować. Ale tak nie musi być zawsze.
Dwa krańce sondaży
O przyszłości Polski 2050 i Koalicji Polskiej – choć w badaniach popularności partii opozycyjnych znajdują się na przeciwległych końcach – da się powiedzieć równie niewiele. Partia Władysława Kosiniaka-Kamysza być może spróbuje powtórzyć ruch z poprzednich wyborów i w krytycznym momencie zrobi miejsce na listach dla kogoś, kto pozwoli jej przeskoczyć próg wyborczy. Niewykluczone, że będzie to Jarosław Gowin, a nowy podmiot przyjmie nazwę nawiązującą do „rozsądnego centrum”, tradycji lub chadecji. Rewolucji jakościowej i imponującego skoku poparcia trudno się jednak spodziewać.
Polska 2050 to, jak wspomniałem, nadal czysta kartka, a lider ugrupowania bardzo tego stanu rzeczy pilnuje. Bo choć często i regularnie mówi do swoich wyborców, niespecjalnie wiadomo, cóż takiego chce powiedzieć i – co równie ważne – z kim to coś chce osiągnąć. Wydaje się, że drugie miejsce w sondażach to wynik nie tyle siły partii Hołowni, ile postępującej słabości głównego konkurenta.
Wszystko wskazuje więc na to, że po niedawnych zawirowaniach opozycyjna strona sceny politycznej odsłania nam się w niezmienionym kształcie. Zasadnicze problemy dręczące każde z ugrupowań nie zniknęły. I dziś, podobnie jak przed głosowaniem w sprawie Funduszu Odbudowy, przyszły układ sił opozycji zależy przede wszystkim od największej w tym gronie partii. Albo Koalicja Obywatelska zatamuje odpływ zwolenników, albo jej poparcie spadnie do tak niskiego poziomu, że w szeregach formacji zapanuje popłoch. A wtedy zaczną się prawdziwe zmiany.
* doktor socjologii, doradca polityczny. Autor książki „Druga fala prywatyzacji. Niezamierzone skutki rządów PiS”. Współautor „Podkastu amerykańskiego”. W latach 2013–2020 sekretarz redakcji, a obecnie członek redakcji tygodnika „Kultura Liberalna”