Z pewnością mamy powody, by podchodzić do tego z rezerwą. Ale lista nazwisk, które pani wymieniła, przypomina nam też, jak wiele się zmieniło. Pol Pot dopuścił się w Kambodży zbrodni, które pochłonęły ok. 2 mln ofiar. Gdy umierał, twierdził, że zrobił dla swojego kraju dużo dobrego. Po jego śmierci część dowódców Czerwonych Khmerów stanęła przed sądem, ale większość pozostała bezkarna. Błędy i zaniechania z przeszłości stały się impulsem do powołania na konferencji w Rzymie w 1998 r. Międzynarodowego Trybunału Karnego (MTK). Jednym z jego największych rzeczników były Niemcy, co nie powinno dziwić. Żaden inny kraj nie rozumiał tak dobrze, że droga naprzód prowadzi przez konfrontację z własną przeszłością. Ujawnienie prawdy na sali sądowej jest częścią tego procesu, ale na tym się nie kończy. Nakazy aresztowania Putina i Netanjahu pokazują, że nie żyjemy już w świecie, w którym przywódcy mogą się czuć bezkarni. Nawet prezydent państwa będącego stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ i premier kraju będącego najbliższym sojusznikiem Ameryki.
Nie da się tego logicznie uzasadnić. Wiele rządów uważa, że odpowiedzialność za zbrodnie zależy od tego, kto je popełnia. Stało się to oczywiste w przypadku Ukrainy i Gazy. Gdy Putin niszczył infrastrukturę i zabijał cywili w Mariupolu, politycy nazywali to zbrodniami wojennymi. Gdy Izraelczycy robili w Strefie Gazy to samo co Rosjanie, reagowali całkiem inaczej.
Inwazja na Ukrainę i atak na Gazę zaczęły się zupełnie inaczej. Putin uzasadniał swoją wojnę koniecznością wykorzenienia „ukraińskiego faszyzmu”. Pretekst tyleż cyniczny, co niedorzeczny. Bezpośrednią przyczyną ofensywy w Gazie była masakra Hamasu z 7 października 2023 r. Prawo międzynarodowe nie działa jednak na zasadzie „skoro oni zrobili to nam, my możemy zrobić to im”. Czasem można odnieść wrażenie, że izraelscy przywódcy traktują Holokaust jako gwarancję bezkarności dla swojej armii. Tym, którzy zarzucają im zbrodnie wojenne, nadają etykietę antysemitów. Netanjahu twierdzi wręcz, że krytyka spadająca na Izrael to „oszczerstwa krwi”. Trudno o większą arogancję niż odwoływanie się do mrocznej historii antysemityzmu, gdy ktoś mówi prawdę o twoich działaniach.
Przywódcy powinni się zastanowić, jak ich postępowanie zapisze się w historii. Te same państwa, które stworzyły Międzynarodowy Trybunał Karny, dziś podważają jego autorytet. Rządy Niemiec, Francji i Polski zgodnie mówią: „Nie aresztujemy Netanjahu, jeśli przyjedzie do naszego kraju”. To oburzające. W ostatnich miesiącach ton się nieco zmienił, bo katastrofa humanitarna w Strefie Gazy przybrała taką skalę, że nie dało się jej już dłużej ignorować. Jednak moment pełnego przebudzenia nie nastąpił.
Myślę, że zachodni politycy zachowują się tchórzliwie. Chciałbym, żeby wytłumaczyli nam, dlaczego tak bardzo liczą się z tym bezwstydnie żądnym władzy człowiekiem, który prawdopodobnie straciłby stanowisko za naruszanie praworządności, gdyby nie wydarzenia z 7 października. Latem cenione izraelskie stowarzyszenia B’Tselem i Physicians for Human Rights opublikowały raporty, w których stwierdziły, że bombardowania i głodzenie palestyńskich cywili wypełniają znamiona ludobójstwa. Do tych samych wniosków doszli niezależna komisja śledcza ONZ, czołowe organizacje praw człowieka i wielu światowej klasy prawników. To, że dwa lata temu Hamas dokonał przerażającego okrucieństwa, nie ma wpływu na ocenę zbrodni popełnianych przez Izrael. Donald Trump, rzecz jasna, całkowicie ignoruje ich dowody. Jak dobrze wiemy, fakty go raczej nie interesują.
Zaskoczyły mnie te słowa. Od dawna podziwiałem Sikorskiego za szczerość i odwagę w mówieniu prawdy prosto w oczy, gdy inni politycy milczeli. Ale ta jego wypowiedź była nie na miejscu. Tak jakby uważał, że wie lepiej niż najwybitniejsi badacze ludobójstwa, profesorowie prawa i eksperci ONZ.
Z pewnością to komplikuje sprawę. Kontrast między Rosją a Izraelem jest uderzający. Ta pierwsza jest w każdym aspekcie państwem autorytarnym. W Rosji każdy, kto śmie sprzeciwić się władzy, może spodziewać się represji. Mimo tego, co się wydarzyło w Gazie, Izrael pod wieloma względami wciąż jest demokracją. Najlepszym dowodem jest to, że w czasie sprawowania urzędu Netanjahu postawiono zarzuty korupcyjne. W autorytarnym kraju byłoby to nie do pomyślenia.
W przeszłości częściowo tak właśnie było. Mroczna ironia historii polega na tym, że mocarstwa, które w procesach norymberskich występowały w roli oskarżycieli i sędziów, same popełniały zbrodnie wojenne. Nie bez powodu często określa się te procesy „sprawiedliwością zwycięzców”. Związek Radziecki, w którym miliony ludzi padły ofiarą egzekucji, czystek, gwałtów i deportacji, należy oczywiście do odrębnej kategorii, ale również pozostali alianci mieli wiele na sumieniu. Bombardowania niemieckich miast, w których zginęło 600 tys. ludzi, nawet wówczas wzbudzały kontrowersje, a dziś bez wątpienia byłyby traktowane jako zbrodnia wojenna. Najjaskrawszym przykładem były brytyjsko-amerykańskie naloty na Drezno w lutym 1945 r., w których liczba ofiar śmiertelnych sięgnęła prawie 30 tys. To zresztą tłumaczy, dlaczego nie osądzono Niemców za bombardowania europejskich miast – niewygodne analogie stałyby się nazbyt widoczne. Norymberga miała być sygnałem, że okrucieństwa nie będą już dłużej ignorowane, lecz zwycięskie mocarstwa zachowywały się potem tak, jakby wypracowane tam zasady ich nie obowiązywały.
Stalin zesłał na Syberię setki tysięcy mieszkańców republik bałtyckich. W Kenii Brytyjczycy masowo torturowali i zabijali członków plemienia Kikuju. Francuzi brutalnie spacyfikowali rebelię Algierczyków w odwecie za masakrę ponad 100 Europejczyków – to epizod, który przywołuje skojarzenia ze współczesnymi wydarzeniami. Potem nadeszła wojna w Wietnamie, w której Amerykanie masowo bombardowali wioski i zabijali cywili. Telford Taylor, jeden z oskarżycieli reprezentujących USA w Norymberdze, pisał wtedy, że ich działania spełniają kryteria zbrodni wojennych podobnych do tych, które badał 25 lat wcześniej. Sygnały zmian pojawiły się dużo później: w 1993 r. powołano Międzynarodowy Trybunał Karny dla byłej Jugosławii, a rok później – dla Rwandy.
Jednocześnie przybywało dowodów na to, że również demokracje popełniają okrucieństwa. Kolejne dostaliśmy po 11 września, gdy administracja usankcjonowała tortury i tajne więzienia CIA w imię wojny z terroryzmem. Buta Netanjahu przywodzi mi na myśl Slobodana Miloševicia, którego poznałem, pracując na Bałkanach jako dziennikarz. Mówiono o nim, że jest człowiekiem, który kreuje wrogów i wywołuje konflikty tylko po to, by utrzymać się u władzy. Z Netanjahu jest podobnie. Nawet w obliczu narastających protestów rodzin zakładników nie zgadzał się na zawieszenie broni z obawy, że to zagrozi jego pozycji. Z Hamasem trzeba się oczywiście rozprawić, ale przekonanie, że osiągnie się to, mordując tysiące niewinnych Palestyńczyków, jest absurdalne.
To prawda, że kraje globalnego Południa same stosują podwójne standardy. Sytuacja Ukrainy na arenie międzynarodowej jest dziś jeszcze trudniejsza niż na początku inwazji. Jej obronę wspierał wtedy niemal cały świat. Tylko kilka państw otwarcie solidaryzowało się z Kremlem. Część afrykańskich rządów potępiło agresję Putina, wpisując ją w kontekst zbrodni kolonialnych. W lutym 2022 r., krótko przed rosyjską napaścią, ambasador Kenii przy ONZ Martin Kimani ostrzegał na forum Rady Bezpieczeństwa, że próba wskrzeszenia „martwego imperium” może zrodzić „nowe formy dominacji i ucisku”. Takie przemówienie byłoby teraz prawie nie do pomyślenia.
Z powodu braku reakcji Zachodu na zabijanie w Gazie cywili przez siły Izraela. Wiele krajów globalnego Południa powiedziało mniej więcej tak: skoro wam nie zależy na Palestyńczykach, to my nie będziemy się przejmować Ukraińcami. Zachodnie rządy wykazały się krótkowzrocznością: deklarują poparcie dla Kijowa, ale stosując wybiórcze podejście, w praktyce pogorszyły jego międzynarodowe położenie.
Tak, to rażący przejaw hipokryzji. W 2015 r. przyjechał on do Johannesburga na szczyt Unii Afrykańskiej. Organizacje pozarządowe naciskały na rząd, by wykonał wydany pięć lat wcześniej nakaz aresztowania i przekazał al-Baszira do Hagi. Sprawa trafiła do południowoafrykańskiego sądu, który zakazał mu opuszczania kraju do czasu wydania wyroku. Mimo to władze pozwoliły al-Bashirowi wyjechać. Tamto cyniczne zagranie nie ma jednak żadnego znaczenia dla oceny zasadności skargi przeciwko Izraelowi. Choć MTS jeszcze nie rozstrzygnął, czy w Strefie Gazie doszło do ludobójstwa, wstępne orzeczenia sygnalizowały, że sytuacja jest dramatyczna. Sędziowie zwrócili uwagę m.in. na wypowiedzi izraelskich polityków, które świadczyły o dehumanizacji całego narodu palestyńskiego.
Początkowo większość spraw rzeczywiście dotyczyła krajów afrykańskich, ale zwykle to one same zwracały się do MTK o wszczęcie postępowania. W ostatnich latach sytuacja się zmieniła. Obecnie trybunał bada zbrodnie popełnione m.in. w Mjanmie, Afganistanie czy Palestynie. Jednym z najjaskrawszych przykładów bezkarności pozostaje Syria. Reżim Baszszara al-Asada dopuścił się potwornych zbrodni, ale ich ściganie blokuje Rosja, która jako stały członek Rady Bezpieczeństwa korzysta z prawa weta. Rozmawiałem zarówno z Karimem Khanem, który pełni funkcję głównego prokuratora MTK, jak i jego poprzedniczką Fatou Bensoudą. Oboje podkreślili, że trybunał powinien być katalizatorem procesów w poszczególnych krajach. Byłem w Syrii w maju 2025 r., pół roku po obaleniu Asada. Wśród ludzi czuć było ogromną determinację, by ukarać winnych.
Sytuacja w Syrii jest wciąż niestabilna. Po całym kraju rozsiane są masowe groby, w których spoczywają tysiące ofiar tortur i egzekucji. Nie wiadomo, jak potoczą się dalsze wydarzenia, ale silne u Syryjczyków pragnienie sprawiedliwości napawa otuchą. Być może rozliczenia odbędą się w kraju. Na razie nowy rząd w Damaszku powołał tymczasową komisję sprawiedliwości wzorowaną na instytucjach powoływanych przed laty w Ameryce Łacińskiej. Od upadku reżimu al-Asada wielu jego wysoko postawionych funkcjonariuszy ukrywa się za granicą, dlatego można też oczekiwać procesów w innych państwach. Są już precedensy – kilka lat temu w Niemczech zatrzymano byłego szefa jednostki śledczej syryjskich służb bezpieczeństwa Anwara Raslana. Sąd w Koblencji skazał go na dożywocie za zabójstwa, tortury i gwałty. Powinniśmy więc traktować trybunał haski jako centrum globalnej sieci sprawiedliwości.
Właśnie. MTK ma być sądem ostatniej instancji. Wkracza do działania tylko wtedy, gdy lokalny wymiar sprawiedliwości nie chce lub nie jest w stanie rzetelnie zbadać sprawy. Gdy ludzie wołają „do Hagi z nim”, znaczy to tyle, że domagają się skutecznego ukarania sprawcy. Luis Moreno Ocampo, pierwszy główny prokurator MTK, a wcześniej oskarżyciel w procesach oficerów junty wojskowej w Argentynie, powiedział kiedyś, że trybunał odniósłby największy sukces, gdyby nie musiał się zajmować żadną sprawą. Oznaczałoby to, że krajowe wymiary sprawiedliwości dobrze wywiązują się ze swoich zadań. Były prezydent Czadu Hissène Habré, którego reżim cieszył się poparciem zachodnich rządów, został pociągnięty do odpowiedzialności ponad ćwierć wieku po obaleniu. Nie przed lokalnym sądem, lecz przed nadzwyczajną izbą sądową utworzoną przez kraje afrykańskie w Senegalu. Habré usłyszał wyrok dożywocia za gwałty, tortury i zbrodnie przeciwko ludzkości. Państwa regionu były dumne, że same uporały się z tym procesem. Z Izraelem mogłoby być podobnie, ale nie spodziewam się, że tak się stanie.
Izraelski wymiar sprawiedliwości funkcjonuje bardzo sprawnie w niektórych sprawach, czego dowodem jest proces korupcyjny premiera, jednak istnieje rozległy obszar, od którego system celowo odwraca wzrok. Szczegółowo udokumentowała to izraelska organizacja Yesh Din (z jej analiz wynika m.in., że 85 proc. śledztw dotyczących ataków na Palestyńczyków z Zachodniego Brzegu jest umarzanych – przyp. red.).
Zgadza się, technologia oferuje coraz większe możliwości tworzenia pozorów prawdy. To bez wątpienia poważne niebezpieczeństwo. Ta sama technologia pomaga jednak dokumentować zbrodnie w taki sposób, że nikt nie jest w stanie im zaprzeczyć – nawet ci, którym najbardziej na tym zależy. W 1982 r., gdy prezydentem Syrii był Hafiz al-Asad, ojciec Baszszara, siły rządowe dokonały serii brutalnych masakr w mieście Hama w centralnej części kraju. Ludzie wiedzieli, że wydarzyło się coś potwornego, ale nie mieli możliwości udokumentowania tego, co zobaczyli. Nie było wtedy smartfonów ani mediów społecznościowych. Nic nie wydostawało się na zewnątrz. Trzydzieści lat później, gdy w Hamie i innych syryjskich miastach znów doszło do masowych mordów, obrazy i relacje rozeszły się po całym świecie.
To prawda, ale można się z tym zmierzyć. Uniwersytet Kalifornijski w Berkeley we współpracy z ONZ, ekspertami OSINT i organizacjami praw człowieka opracował tzw. protokół z Berkeley. To zestaw standardów dotyczących etycznego i zgodnego z prawem wykorzystania materiałów cyfrowych w śledztwach i procesach sądowych. Pokazuje on m.in., w jaki sposób gromadzić i weryfikować zdjęcia czy nagrania z internetu, by uchronić się przed manipulacją. Gdy w 2023 r. odwiedziłem Ukrainę, rozmawiałem w Chersoniu z prokuratorem badającym rosyjskie zbrodnie wojenne. Gorliwie zapewniał mnie, że wszystkie zebrane dowody elektroniczne były analizowane „zgodnie z protokołem z Berkeley”. Na podstawie obrazów satelitarnych i geotagowanych filmów organizacje pozarządowe przygotowały np. szczegółowy raport dotyczący ofiar śmiertelnych i zniszczeń materialnych w Mariupolu.
Tak, bez wątpienia. Ale czego innego możemy się spodziewać po człowieku, który rozwinął czerwony dywan przed Putinem i Netanjahu? Donald Trump gardzi sprawiedliwością z taką samą pasją, z jaką kocha bezkarność. Nałożenie sankcji na cały MTK oznaczałoby odcięcie całej instytucji od amerykańskiego systemu finansowego. Grozi to całkowitym paraliżem śledztw. Jest dla mnie zdumiewające, że rządy, które włożyły tak duży wysiłek w stworzenie instytucji będącej filarem międzynarodowego porządku, milczą, gdy się ją rujnuje. To tak, jakby przestępca chodził im pod nosem, a oni by udawali, że go nie widzą. Nie wiem, czy to dlatego, że boją się Trumpa, czy dlatego, że wciąż się boją Netanjahu...
Pewnie tak. Koniec lat 90., gdy powołano MTK, był okresem wielkiego optymizmu i przemian. Wydawało się wtedy, że wszystko jest możliwe. Haski trybunał ożywił znaną od końca II wojny światowej ideę „nigdy więcej”, która z czasem stała się pustym hasłem. Miał wspierać międzynarodowe rządy prawa i zapobiegać okrucieństwom, które w przeszłości pozostawały bezkarne. Zgoda na jego zniszczenie będzie polityczną klęską i zdradą zasad, które wyłoniły się z popiołów Holokaustu. Chciałbym doczekać dnia, w którym rządy – także polski – będą rozmawiać z Trumpem nie tylko o Ukrainie, cłach czy kilku innych sprawach, lecz także o tym, że nie powinien nakładać sankcji na kluczową dla świata instytucję, której Ameryka nie jest nawet członkiem.
To smutne. Jeśli Trumpowi uda się sparaliżować MTK, to odpowiedzialność spadnie głównie na Netanjahu. Jednak europejscy politycy również zawiodą, dając mu na to przyzwolenie. To takie: „Lepiej nie mówmy o sprawiedliwości, bo temu facetowi w Waszyngtonie może się to nie spodobać”.
Musimy myśleć nie tylko o tym, co dzieje się dzisiaj, lecz o tym, co może się wydarzyć za 10, 20 lat. Przykład Sudanu pokazuje, że jeśli tolerujemy jedną falę bezprawia, to w przyszłości może ona powrócić w jeszcze bardziej przerażającej formie. To samo dotyczy Bliskiego Wschodu. Kim za dekadę lub dwie staną się dorastające dziś w Gazie dzieci? Jakie czeka je życie?
Zbrodnie będą nadal popełniane. Widzieliśmy to na Bałkanach, w Ukrainie, w Syrii... Przywódcy zachowują się tak, jakby mieli prawo do bezkarności. Są tak głęboko uwikłani, że utrzymanie się przy władzy staje się jedynym sposobem na uniknięcie kary. Wciąż nie doszliśmy do punktu, w którym cały świat uznaje, że ciężkie zbrodnie muszą się wiązać z odpowiedzialnością. A nawet gdy konsekwencje się pojawiają, nie zapobiega to kolejnym aktom przemocy. Z przestępstwami sądzonymi w lokalnych sądach jest podobnie. Choć wysyłamy zabójców do więzienia, morderstwa wciąż się zdarzają, jednak rządy prawa i nieuchronność kary wzmacniają nasze wspólne bezpieczeństwo. Pomagają „powstrzymać ramię zemsty”, jak to ujął Robert Jackson, reprezentujący Stany Zjednoczone główny oskarżyciel w procesach norymberskich. Ani prezydent państwa z imperialnymi ambicjami, ani premier kraju z najlepszymi koneksjami nie stoją ponad prawem.
Tak. Zaszliśmy daleko, ale teraz znajdujemy się na rozdrożu. Musimy zdecydować, czy chcemy polityki stawiającej czoła wyzwaniom czy zadowalającej się wygodnymi kompromisami, za które zapłacą przyszłe pokolenia. Często powtarzam: nie zawsze wierzcie tym sprytnym politykom, którzy wmawiają wam, że coś jest niemożliwe. W 1985 r. Czesław Miłosz napisał przedmowę do listów z więzienia Adama Michnika. Opowiada w niej o tym, że zawsze próbujemy doszukiwać się możliwości w przeszłości. To nie pozwala nam dostrzegać tych, którzy podważają porządek tu i teraz. Jestem pewien, że byli wtedy ludzie, którzy mówili: „Ach, Miłosz to taki stary, romantyczny idealista. Niech sobie dalej marzy”. Cztery lata później upadł mur berliński. Okazało się, że ten stary idealista rozumiał świat lepiej niż inni. Oczywiście w pewnym stopniu wszyscy powinniśmy być pragmatyczni, ale czasem trzeba spoglądać dalej.
Dorastałem w świecie pogrążonym w mroku: wojskowe dyktatury w Ameryce Łacińskiej, represyjne reżimy w bloku sowieckim, okrutne rządy w Azji... A potem byłem świadkiem niesamowitych przemian, które wcześniej wydawały się niemożliwe. W 1980 r. mieszkałem w Polsce, gdzie widziałem, jak miliony ludzi zmuszają komunistyczne władze do wielkich ustępstw. Stało się coś niezwykłego, i to w czasie, gdy Kremlem wciąż rządził Breżniew, który uwielbiał wysyłać czołgi do państw satelickich. Zachodni politycy – bez wyjątku – powtarzali wówczas: to, co robią ci Polacy, jest szalone. Byli przekonani, że Solidarność to zbyt ambitny projekt. Gdy 16 miesięcy później radzieckie czołgi wjechały do Polski, komentowali: mówiliśmy wam, że posuwacie się za daleko. A jednak wydarzenia z 1980 r. zapoczątkowały przemiany, które otworzyły drogę do upadku komunizmu w Europie Środkowej i Wschodniej.
Nocą 9 października 1989 r. w Lipsku widziałem, jak dziesiątki tysięcy protestujących stają naprzeciw sił bezpieczeństwa i zmuszają reżim do kroku wstecz. Kilka dni wcześniej władze ostrzegły obywateli, by nie wychodzili na ulice, grożąc powtórką z placu Tiananmen. Mimo to tego dnia na demonstrację przyszło o wiele więcej osób niż wcześniej. Stojąc w listopadzie na placu Wacława w Pradze, obserwowałem, jak cały system w ciągu kilku dni zawalił się niczym domek z kart. Każde z tych doświadczeń przypomina mi, że w życiu nic nigdy nie jest zagwarantowane. Pracując jako dziennikarz i działacz na rzecz praw człowieka, wielokrotnie spotykałem osoby o niezwykłej odwadze, które podejmowały ryzyko, gdy inni twierdzili, że nie ma szansy na zmianę. Takich współczesnych Don Kichotów, którzy z uporem przeciwstawiali się bezsilności, choć mogli się spodziewać aresztowania, a nawet śmierci. To właśnie ich determinacja sprawiała, że to, co wydawało się niewyobrażalne, stawało się rzeczywistością. Mam na myśli takie osoby jak np. Václav Havel, którego esej „Siła bezsilnych” był wyśmiewany nawet przez jego przyjaciół.
Martin Luther King powiedział kiedyś: „Łuk moralnego wszechświata jest długi, ale wygina się ku sprawiedliwości”. Oczywiście nie wierzył, że zmiana dokona się sama z siebie. Ukryty sens tego słynnego zdania jest taki: sprawiedliwość jest możliwa pod warunkiem, że okażemy solidarność. Już wtedy Martin Luther King przeczuwał, że może zostać zamordowany. Nie był naiwnym optymistą. Niemniej jednak uważał, że jeśli będziemy się trzymać razem, to możemy wiele osiągnąć. ©Ⓟ