3 października Zach Bryan, piosenkarz country i weteran marynarki wojennej, opublikował na Instagramie fragment swojego nowego utworu „Bad News”. W minutowym urywku muzyk śpiewa o funkcjonariuszach służby imigracyjnej (ICE), którzy „wyważą twoje drzwi”, a dzieci pozostawią „przestraszone i samotne”. Reakcja administracji była natychmiastowa. Nadzorująca ICE sekretarz bezpieczeństwa krajowego Kristi Noem powiedziała w jednym z podcastów, że piosenka jest głęboko obraźliwa nie tylko dla organów ścigania, lecz także „dla całego kraju i wszystkich, którzy walczyli o naszą wolność”.
Zach Bryan to jedna z największych gwiazd muzyki country w USA. Kilka tygodni przed aferą ustanowił rekord w sprzedaży biletów – jego koncert na Michigan Stadium przyciągnął ponad 112 tys. fanów. Pochodzący z wojskowej rodziny wokalista przez osiem lat służył w U.S. Navy, a swoje pierwsze piosenki nagrywał w koszarach na iPhone'a. W 2011 r. został honorowo zwolniony ze służby, by poświęcić się karierze muzycznej. Do jego fanów należą m.in. Elton John czy Bruce Springsteen, z którym nagrał nawet wspólny utwór.
Dla byłego żołnierza zarzuty Noem były wyjątkowo dotkliwe, ale Bryan odpowiedział powściągliwie. Przekonywał, że w „Bad News” opowiada nie tyle o polityce, ile „o tym, jak bardzo kocha ten kraj i jego mieszkańców”. Zaapelował do słuchaczy, by poczekali na cały utwór, dodając, że używanie go jako broni „jedynie dowodzi, jak bardzo jesteśmy podzieleni”. Fakt, że minuta piosenki wywołała tak wielką wrzawę, jest znamienne dla Ameryki czasów Trumpa – każde nawiązanie do polityki natychmiast zostaje odczytane jako opowiedzenie się po jednej ze stron konfliktu.
Banda mięczaków
Wiele gwiazd odmówiło udziału w uroczystości pierwszego zaprzysiężenia Trumpa w 2017 r. Propozycję odrzucili m.in. Celine Dion, Andrea Bocelli i Elton John. Podczas kampanii pojawiły się pierwsze symptomy muzycznego sprzeciwu. Hiphopowa grupa A Tribe Called Quest przerwała wieloletnie milczenie utworem „We The People…”, parodiującym hasła przyszłego prezydenta. Po wyborach muzycy wyrażali niezadowolenie, wykorzystując do tego ceremonie rozdania nagród muzycznych. Na gali BET Awards w 2017 r. Eminem nazwał Trumpa „kamikadze, który doprowadzi do nuklearnego holokaustu”. Odwagi gratulowali koledze m.in. Snoop Dogg i P. Diddy. Rok później na listach przebojów triumfowała piosenka Childish Gambino, „This Is America”, opowiadająca o powiązaniach między przemocą, rasizmem i popkulturą. Choć tekst bezpośrednio nie odnosi się do Trumpa, utwór stał się hymnem ruchu oporu przeciwko jego administracji. Wydawało się, że hip-hop znowu będzie głównym głosem muzyki protestu, lecz jego zapał szybko się wypalił.
Druga prezydentura Trumpa spotkała się z cieplejszym przyjęciem muzycznym. Największą gwiazdą inauguracji była Carrie Underwood, mająca na koncie ponad 85 mln sprzedanych płyt gwiazda country popu, która zdobyła sławę dzięki zwycięstwu w programie „American Idol”. W rotundzie Kapitolu wykonała utwór „America the Beautiful”. „Kocham nasz kraj i jestem zaszczycona, że poproszono mnie, bym zaśpiewała na inauguracji i była małą częścią tego historycznego wydarzenia. Z pokorą podejmuję to wezwanie w czasie, gdy musimy się zjednoczyć i wspólnie patrzeć w przyszłość” – tłumaczyła decyzję o występie Underwood. Wokalistkę pochwalił m.in. John Rich z duetu Big&Rich, pisząc: „Jest kilku czołowych artystów country, którzy wspierają Trumpa. Chciałbym, żeby mieli jaja i się ujawnili”. Jego zdaniem ci, którzy milczą, boją się narazić wytwórniom płytowym. „Na tle Carrie Underwood wyglądacie jak banda mięczaków” – dodał Rich, przy okazji wypominając kolegom po fachu otwarte kibicowanie demokratom. Chodziło mu m.in. o występ Gartha Brooksa na inauguracji Joego Bidena w 2020 r. oraz kampanię proszczepionkową z udziałem Brada Paisleya i Jill Biden, byłej pierwszej damy. Według Richa wytwórnie country zmuszają artystów do wyboru między karierą a wyrażaniem konserwatywnych poglądów.
Przykłady kolejnych muzyków jednak temu przeczą. Brian Kelley napisał utwór „Make America Great Again”, który zaśpiewał na republikańskiej konwencji w 2024 r. Po zamachu w Pensylwanii inny gwiazdor country, Jason Aldean, zadedykował prezydentowi piosenkę: „[On] jest moim przyjacielem” – wyznał na koncercie. Aldean może jedynie pomarzyć o zażyłości z Trumpem, jaką cieszy się Kid Rock, który do ruchu MAGA zapisał się na samym początku. O ile w oczach krytyków muzyk stał się karykaturą samego siebie, o tyle prezydent nazywa go „jednym z najwspanialszych artystów naszych czasów”.
Dużo bardziej zaskakujące było zaangażowanie po stronie Trumpa twórców hiphopowych. Czołowy przykład to Kanye West, dziś znany jako Ye, który po serii prowokacyjnych wypowiedzi (np. na temat Hitlera) został zepchnięty na margines popkultury. Najbardziej szokującego zwrotu dokonał jednak Snoop Dogg. W 2017 r. legendarny raper z Zachodniego Wybrzeża nagrał teledysk, w którym strzela z pistoletu zabawki do sobowtóra Trumpa. 17 stycznia 2025 r. muzyk wystąpił na Crypto Ball, ekskluzywnym wydarzeniu dla inwestorów kryptowalutowych zorganizowanym przed inauguracją. Bilety na imprezę kosztowały podobno ponad 5 tys. dol. Krytycy określili posunięcie rapera „żenującym” i wyciągnęli mu stare wypowiedzi, w których zapowiadał, że „zgrilluje” każdego artystę występującego dla Trumpa. Snoop Dogg zapewniał, że prezydent zrobił dla niego „same dobre rzeczy”. Chodzi o to, że w 2021 r., krótko przed opuszczeniem Białego Domu, Trump ułaskawił Michaela Harrisa, jednego z założycieli Death Row Records, macierzystej wytwórni Snoop Dogga i 2Paca. Harris, odsiadujący wyrok za usiłowanie zabójstwa i handel narkotykami, miał wyjść na wolność latem 2028 r. Mimo wdzięczności wobec prezydenta Snoop Dogg zarzekał się, że nie jest republikaninem ani demokratą, lecz reprezentuje „partię gangsterów” (czyli ludzi ulicy). Podkreślał, że „30 minut” na imprezie nie powinno przekreślać 30 lat „służby społecznej”.
Każdy głos się liczy
W 1990 r. w reakcji na cenzurę artystów hiphopowych i rapowych dyrektorzy wytwórni płytowych założyli organizację Rock the Vote, która rozpoczęła współpracę z MTV pod hasłem „Cenzura jest nieamerykańska”. Najgłośniejszy spot przedstawiał ubraną w bieliznę i owiniętą amerykańską flagą Madonnę, śpiewającą polityczną przeróbkę hitu „Vogue”. Jak wspominała Carolyn DeWitt, obecna dyrektor Rock the Vote, „jedna gwiazda mogła za pośrednictwem MTV dotrzeć do 90 proc. młodych ludzi”. Organizacja zanotowała wielki sukces w wyścigu prezydenckim w 1992 r. – jej wysiłki przyczyniły się do 11-procentowego wzrostu frekwencji w grupie 18–24-latków. Bill Clinton jako jedyny kandydat udzielił w czasie kampanii wywiadu MTV i wziął udział w sesji pytań i odpowiedzi (Q&A) w studiu.
Obecnie rejestrację na koncertach i innych muzycznych wydarzeniach prowadzi bezpartyjna organizacja HeadCount, która współpracuje z takimi artystami, jak Dave Matthews, Bob Weir i Sabrina Carpenter. Od 2004 r. HeadCount pomogła zwerbować ponad 1,7 mln nowych wyborców. Szacuje się, że tylko podczas trasy koncertowej Carpenter do listy głosujących dopisało się ponad 35 tys. młodych Amerykanów. Rekordzistką w politycznej mobilizacji jest jednak Taylor Swift. Gdy we wrześniu 2024 r. piosenkarka ogłosiła, że zagłosuje na Kamalę Harris, zachęcając fanów do udziału w wyborach, w ciągu pierwszych trzech godzin na stronie vote.gov odnotowano 585-procentowy wzrost ruchu. Dzięki Swift w spisie wyborców przybyło ponad 330 tys. osób.
Ostatecznie głosy poparcia od wielkich nazwisk popkultury nie pomogły Kamali Harris – podobnie jak cztery lata wcześniej Hillary Clinton. Nawet jeśli celebryci przysporzyli kandydatkom nieco głosów, ich rola nie równa się tej, jaką odegrała w kampanii Baracka Obamy w 2008 r. Oprah Winfrey. Według niektórych analiz zaangażowanie prezenterki przełożyło się na prawie milion dodatkowych głosów w prawyborach Partii Demokratycznej. Mark Harvey, autor książki „Celebrity Influence: Politics, Persuasion, and Issue-Based Advocacy”, zastrzega, że Oprah jest wyjątkiem od reguły, ale „to nie znaczy, że celebryci w ogóle nie robią różnicy”.
Prezydent zaangażowany
Relacje Donalda Trumpa z muzykami głównego nurtu zawsze były napięte. W kampaniach prezydent miał zwyczaj puszczać na wiecach piosenki bez zgody autorów, a ci – zasypywać go pozwami za bezprawne rozpowszechnianie ich twórczości. Taniec ten trwa do tej pory. Najnowszy przypadek dotyczy użycia utworu „Danger Zone” Kenny’ego Logginsa jako tła dźwiękowego w wygenerowanym z pomocą sztucznej inteligencji filmiku. Wideo pokazuje Trumpa, który z koroną na głowie pilotuje odrzutowca z napisem „KING TRUMP”, zrzucając fekalia na protestujących nowojorczyków. Loggins stwierdził: „To nieautoryzowane wykorzystanie mojego utworu. Nikt mnie nie pytał o zgodę, której i tak bym nie udzielił”. W odpowiedzi rzecznik Białego Domu opublikował kadr z filmu „Top Gun” z podpisem: „I FEEL THE NEED FOR SPEED”.
Jednym z najbardziej symbolicznych działań administracji Trumpa w sferze kultury było przejęcie kontroli nad John F. Kennedy Center for the Performing Arts w Waszyngtonie. Na scenach tej prestiżowej instytucji występowały ikony światowej muzyki i teatru, wybitni soliści i słynne zespoły taneczne. Swoje talenty prezentowali tam m.in.: choreograf Michaił Barysznikow, wirtuoz skrzypiec Isaac Stern oraz mistrzowie jazzu, tacy jak Dizzy Gillespie i Herbie Hancock. Kennedy Center to także siedziba Narodowej Orkiestry Symfonicznej.
W pierwszej kadencji Trumpa na jego deskach wystawiano musical „Hamilton”, największy hit Broadwayu ostatniej dekady, opowiadający historię powstania Stanów Zjednoczonych z perspektywy tytułowego pierwszego sekretarza skarbu państwa. W marcu tego roku „Hamilton” zniknął z kalendarza. Od Kennedy Center odcięło się wielu artystów: aktorka i komiczka Issa Rae, twórczyni seriali Shonda Rhimes czy nagrodzona Grammy wokalistka i kompozytorka folkowa Rhiannon Giddens. Była to reakcja na wyrzucenie przez Trumpa połowy mianowanych członków zarządu Kennedy Center, w tym jego wieloletniego przewodniczącego Davida Rubensteina. Nowy zarząd jednogłośnie wybrał na swojego szefa samego prezydenta. Dyrektorce Kennedy Center Deborze Rutter zarzucono marnotrawienie funduszy federalnych, a na jej miejscu zainstalowano Richarda Grenella, który w pierwszej kadencji MAGA był ambasadorem w Niemczech. Rutter stwierdziła w wywiadzie: „Martwi mnie to, co się stanie z naszymi artystami, co będzie się działo na naszych scenach i z naszymi pracownikami”.
Trump nie ograniczył się do zmian personalnych. Na mocy podpisanej w lipcu „wielkiej, pięknej ustawy” Kennedy Center otrzyma 257 mln dol. – sześć razy więcej niż dostawało do tej pory. Kierowana przez republikanów komisja budżetowa Kongresu obiecała dodatkowe 32 mln dol., pod warunkiem że działająca opera przy instytucji zostanie nazwana na cześć Melanii Trump. Powstał nawet projekt ustawy „Make Entertainment Great Again Act” (Uczyńmy rozrywkę znowu wielką), który proponuje przemianowanie Kennedy Center na Trump Center. Prezydent planuje też wystąpić w roli gospodarza Kennedy Center Honors, dorocznej gali z nagrodami za całokształt twórczości dla artystów sztuk widowiskowych. Dotychczas laureatów wybierano w wielomiesięcznym procesie, w którym brali udział m.in. członkowie zarządu i zdobywcy wyróżnień z lat poprzednich. W gronie nagrodzonych są m.in. Stephen Sondheim, Yo-Yo Ma, Johnny Cash, Meryl Streep, Aretha Franklin, LL Cool J i Francis Ford Coppola.
W sierpniu Trump osobiście ogłosił laureatów 48. edycji Kennedy Center Honors, podkreślając, że „odrzucił wiele kandydatur”, które jego zdaniem były zbyt „woke”. Wśród wyróżnionych znaleźli się: George Strait (piosenkarz określany przez niektórych „Królem country”), Michael Crawford (aktor musicalowy znany z głównej roli w „Upiorze w operze”), Sylvester Stallone (gwiazda filmów „Rocky” i „Rambo”), Gloria Gaynor (piosenkarka disco słynąca z hymnu „I Will Survive”) oraz zespół rockowy KISS. Sympatie polityczne laureatów nie są tajemnicą. Gaynor wydała na kampanie konserwatywnych polityków ponad 20 tys. dol. Sylvester Stallone nazywał Trumpa „drugim George'em Washingtonem”. Wraz z Jonem Voightem i Melem Gibsonem został też specjalnym ambasadorem Białego Domu w Hollywood.
Muzyka tylko po angielsku
Do otwartych krytyków administracji Trumpa należy m.in. Bad Bunny. 31-letni Portorykańczyk to jeden z najchętniej słuchanych artystów na świecie. Wydaną w tym roku płytę „Debi tirar mas fotos” zadedykował swojej ojczyźnie. 4 lipca 2025 r. – w amerykańskim Dniu Niepodległości – wypuścił teledysk do utworu „NUEVAYoL”, w którym parodiuje głos Trumpa: „Popełniłem błąd. Chcę przeprosić imigrantów w Ameryce. Mam na myśli Stany Zjednoczone. Wiem, że Ameryka to cały kontynent. Chcę powiedzieć, że ten kraj jest niczym bez imigrantów. Ten kraj jest niczym bez Meksykanów, Dominikańczyków, Portorykańczyków, Kolumbijczyków, Wenezuelczyków i Kubańczyków”. W klipie pojawia się owinięta portorykańską flagą Statua Wolności. Wideo zamyka hasło: „Juntos somos más fuertes” (Razem jesteśmy silniejsi).
W jednym z wywiadów Bad Bunny tłumaczył, że zrezygnował z koncertów w USA podczas ostatniej trasy z obawy, że jego fani – głównie Latynosi – padną ofiarą funkcjonariuszy imigracyjnych. „Cholerne ICE może czekać na zewnątrz” – podkreślił. Kiedy we wrześniu NFL ogłosiła, że Portorykańczyk uświetni Halftime Show, czyli muzyczną przerwę w meczu Super Bowl, konserwatywni komentatorzy nie gryźli się w język. Doradca prezydenta Corey Lewandowski zapowiedział wizytę agentów ICE na stadionie. „W tym kraju nie ma miejsca, w którym można zapewniać schronienie nielegalnym imigrantom” – stwierdził Lewandowski. I dodał: „To haniebne, że zdecydowano się wybrać kogoś, kto wydaje się tak bardzo nienawidzić Amerykę”. Kongresmenka Marjorie Taylor Greene nazwała zaproszenie Bad Bunny'ego „perwersyjnym” i „demonicznym”. Sam prezydent określił decyzję NFL jako „szaloną” i „całkowicie absurdalną”.
W październiku Portorykańczyk wystąpił w roli gospodarza programu „Saturday Night Live”, wygłaszając swój monolog po hiszpańsku. Na samym końcu dodał po angielsku: „Jeśli nie zrozumieliście, co właśnie powiedziałem, to macie cztery miesiące, by się nauczyć”. Rozzłościło to ultrakonserwatywną organizację Turning Point USA (założoną przez zastrzelonego we wrześniu Charliego Kirka), która tuż po emisji programu ogłosiła konkurencyjną imprezę „All American Halftime Show”. Na stronie internetowej wydarzenia fani mogą wskazać gatunki muzyczne, które chcieliby usłyszeć. Jedna z opcji to „anything in English” (cokolwiek po angielsku), nawiązująca do tego, że piosenki Bad Bunny’ego są niemal wyłącznie po hiszpańsku. „To nie jest amerykański artysta” – oświadczyła protrumpowska influencerka Tomi Lahren w rozmowie z komentatorką CNN Krystal Ball. Ta ostatnia odparowała: „Portoryko jest częścią Ameryki, kochana”.
Ale to już było
W latach 60., w reakcji na wojnę w Wietnamie i ruch na rzecz praw obywatelskich, narodził się nowy gatunek muzyczny: protest song. W 1974 r. Stevie Wonder przez zaciśnięte zęby cedził do Richarda Nixona: „Nic dla nas nie zrobiłeś”. Wiele lat później administracja George'a W. Busha zainspirowała Green Day do napisania utworu „American Idiot”, który pociągnął za sobą projekt „Rock Against Bush”, łączący muzyków przeciwko wojnie w Iraku. W jego ramach ukazały się dwie punkrockowe składanki z utworami The Offspring, Rise Against czy Sum 41. Albumy promowała ogólnokrajowa trasa koncertowa, na której prowadzono akcje rejestracji wyborców.
Era Trumpa nie doczekała się zorganizowanego oporu muzycznego. Neil Young, kanadyjsko-amerykańska legenda rocka, jest jednym z niewielu znanych artystów, którzy nagrali otwarcie antytrumpowską piosenkę. W wydanym w sierpniu utworze „Big Crime” padają np. słowa: „Nie chcemy żołnierzy na naszych ulicach / W Białym Domu panuje wielka przestępczość”; „Koniec z pieniędzmi dla faszystów / Miliarderzy-faszyści”. Niektórzy twórcy muzyki folkowej starają się iść śladami Younga i innych protoplastów protest songów – Woody’ego Guthriego czy Boba Dylana. W mediach społecznościowych chwilową popularność zdobył liberyjsko-amerykański artysta Mon Rovia i jego muzyczny sprzeciw zatytułowany „Heavy Foot”. Latem Sheryl Crow nagrała piosenkę „The New Normal”, dając w niej wyraz zaniepokojeniu „orwellowską rzeczywistością” pod rządami „przywódcy wolnego świata, dla którego „nic nie jest niemoralne”. Nie były to jednak wielkie hity.
Trudno się dziś spodziewać protest songów na miarę tych z lat 60. W branży muzycznej jest duża presja na „viralowość” piosenek, a mainstreamowi słuchacze szukają bardziej ucieczki niż krytycznych analiz rzeczywistości. Są też inne powody. Piosenkarka i aktywistka Ani DiFranco w rozmowie z PBS stwierdziła: „Myślę, że wszystkich nas dotknęło zmęczenie kryzysem i pesymizm”.
W kwietniu na zorganizowanej przez senatora Berniego Sandersa i kongresmenkę Alexandrię Ocasio-Cortez trasie „Fighting Oligarchy” wystąpili Neil Young, Joan Baez i Maggie Rogers, wykonując razem piosenkę „Rockin’ in the Free World”. To utwór z 1989 r., krytykujący administrację George’a H.W. Busha. Najbardziej postępowa frakcja Partii Demokratycznej odtwarza więc ścieżkę dźwiękową sprzed ponad trzech dekad. ©Ⓟ