„Dzięki zmianom, które nastąpiły w skutek świetnych zwycięstw armij sprzymierzonych – wznowienie niepodległości i suwerenności Polski staje się odtąd faktem dokonanym” – informował w depeszy skierowanej do Ententy oraz Niemiec i krajów neutralnych Józef Piłsudski. Telegram sporządził po przejęciu władzy z rąk Rady Regencyjnej, lecz udało się go wysłać dopiero po odebraniu z rąk niemieckich żołnierzy warszawskiej cytadeli, gdzie mieściła się radiostacja. Ci dali się rozbroić 18 listopada.
Poza informacją o „wznowieniu niepodległości” Piłsudski komunikował światu, że „Państwo Polskie powstaje z woli całego narodu i opiera się na podstawach demokratycznych. Rząd Polski zastąpi panowanie przemocy, która przez sto czterdzieści lat ciążyła nad losami Polski – przez ustrój zbudowany na porządku i sprawiedliwości”. Dodając też, jak niepodległość zostanie zabezpieczona. „Opierając się na Armii Polskiej pod moją komendą, mam nadzieję, że odtąd żadna armia obca nie wkroczy do Polski, nim nie wyrazimy w tej sprawie formalnej woli naszej” – podkreślał.
Lekcje z rozbiorów
Trauma, jaką były rozbiory, ukształtowała spojrzenia na Polskę i Polaków przywódców II RP. Chcieli tak zbudować państwo, by było w stanie przetrwać między Niemcami a Związkiem Radzieckim. Ale politycy decydujący o Polsce po 1918 r. nie znali czasów przedrozbiorowych – wiedzę czerpali z prac historyków. A ci nie potrafili rzetelnie opisać minionych zdarzeń.
Dlaczego przez cały XIX w. polscy badacze dziejów gremialnie unikali zajmowania się ostatnimi dekadami istnienia Rzeczypospolitej szlacheckiej i przyczynami rozbiorów? Już pół wieku temu prof. Jerzy Michalski, wybitny znawca XVIII w., w opracowaniu „Historiografia polska wobec problematyki pierwszego rozbioru” postawił tezę, że „głównej przyczyny tego stanu rzeczy szukać należy we względach pozanaukowych, w emocjonalnych postawach badaczy niechętnie podejmujących wątki odczuwane jako przykre, bolesne czy też wstydliwe”. Towarzyszył temu – jak zauważa Michalski – „bardzo mały wkład historiografii polskiej w badania układu sił europejskich i przebiegu dyplomatycznych działań; wspomniany zaś wzgląd emocjonalny odstręczał od zajęcia się dziejami społeczeństwa polskiego w momentach klęsk narodowych”.
Pomijano rzeczy najistotniejsze, ponieważ o losie I RP ostatecznie rozstrzygnęła gra prowadzona przez największe mocarstwa Starego Kontynentu. W jej wyniku Rosja, Prusy i Austria pomimo mnóstwa sprzecznych interesów aż trzykrotnie uznawały, że najlepiej zawrzeć kompromis kosztem Polski.
„Bezpośrednia geneza rozbioru, a więc ewolucja politycznej sytuacji w Europie umożliwiająca jego dokonanie, nie była przedmiotem oryginalnych badań historyków polskich. Na ogół opierali się oni na wynikach obcych prac, od siebie dodając głównie elementy pozabadawcze (od których nie stronili i obcy naukowcy) w postaci ocen moralnych i emocjonalnego angażowania się w treść przedstawianych zdarzeń” – podkreśla Michalski. Z czasem oceny moralne wysunęły się na pierwszy plan.
Podłe czasy
„Winien był cały naród, przede wszystkiem klasa rządząca, która dostatki i wygody wszystkie, mogące służyć całości, dla siebie opanowała, od pracy odwykła, swej napuszystości a zarazem lekkości pozbyć się nie mogła i której stało się jakby kodeksem politycznym: królów swych podejrzywać, obcą władzę przekładać, wyższym się przedawać, niższymi poniewierać” – pisał w wydanej w 1868 r. monografii „Ostatnie lata panowania Stanisława Augusta” Walery Kalinka.
Współtwórca krakowskiej szkoły historycznej był pierwszym wybitnym historykiem polskim od czasów Joachima Lelewela, który zdobył się na zmierzenie z zaborową traumą. W jego ocenie winni upadku państwa byli właściwie wszyscy Polacy, acz w różnym stopniu. „Zawiniło duchowieństwo, o ile przeciw żadnej z wad narodowych nie oddziaływało, owszem, podzielało niemal każdą, zarówno w życiu publicznem, jak prywatnem. Winne były domy możne: Radziwiłłów, Potockich, Krasińskich, Paców, Sułkowskich, Jabłonowskich, Branickich, które sprawę publiczną do swych kół rodzinnych ścieśniały, w życiu codziennem nie uznając ni prawa, ni rygoru; indywidualności rozhukane, z nieugaszoną ku sobie wzajemną zawiścią” – wyliczał Kalinka. Nie oszczędzał narodu ani ostatniego króla. „Winien był wreszcie i Stanisław August, który gorąco pragnął tronu dla chwały, a dostał się do niego drogą najmniej chwalebną i trzymał go się uparcie, choć mu nieraz obrzydzenie tylko i niesławę przynosił” – podkreślał.
Inni wybitni historycy epoki, skupieni przede wszystkim wokół szkoły krakowskiej, odpowiedzi na pytanie, dlaczego Polska została unicestwiona, także upatrywali w wadach Polaków. Miały one owocować ułomnościami państwa. Święcie bowiem wierzono w istnienie czegoś takiego jak charakter narodowy. Ten polski zaś był wyjątkowo skłonny do indywidualizmu, anarchii, a także wysługiwania się obcym. „Wskutek tego obraz społeczeństwa polskiego w okresie pierwszego rozbioru malowany bywał czarno -białymi farbami, wypełniały go postacie zdrajców i sprzedawczyków przeciwstawione dobrym, zacnym patriotom” – zauważał Michalski. Wskazując m.in. na dzieła innego, wybitnego przedstawiciela szkoły krakowskiej Józefa Szujskiego. Ów w „Dziejach Polski” stworzył w odniesieniu do XVIII w. poczet dobrych i odważnych przywódców, którym przeciwstawił – jak pisał – „wyrzutków społeczeństwa zaprzedanych trzem dworom”. Podobnie ukazywał przeszłość w monumentalnym dziele „Polska w czasie trzech rozbiorów 1772–1799: studia do historyi ducha i obyczaju” najpopularniejszy polski pisarz historyczny tamtych czasów Józef Ignacy Kraszewski.
W tym duchu kształcono kolejne pokolenie badaczy historii. Cieszący się zasłużoną sławą jednego z najwybitniejszych polskich historyków pierwszych dekad XX w. prof. Władysław Konopczyński w wydanej w 1918 r. monografii „Przyczyny upadku Polski” powielił ową prawidłowość. A jak wspominał prof. Michalski – ocena moralna, jako sposób analizowania rzeczywistości, była używana też do objaśniania czytelnikom meandrów politycznych XVIII-wiecznej Europy. Oprócz Polaków winą za rozbiory obarczano więc popadanie Europy w „moralną anarchię”, jaka niemożliwa była we wcześniejszych epokach. „Sprawcy podziału (Polski – red) nie wierzyli w żadne prawo publiczne i przemawiali do opinii niewierzącej w żadne prawo publiczne” – podkreślał Konopczyński.
Gorliwi czytelnicy
Pod koniec XIX w. w dziełach nielicznych historyków, którzy odważyli się zmierzyć z traumą rozbiorów, zaczytywali się młodzi ludzie. W tym gronie znaleźli się zarówno twórcy Ligi Narodowej Jan Ludwik Popławski, Zygmunt Balicki i Roman Dmowski, jak i wyrastający na liderów ruchu socjalistycznego Ignacy Daszyński, Feliks Perl i Józef Piłsudski. Wspomnienie czasów upadku I RP było już dla nich nie tyle traumą, co inspiracją. Skoro chcieli zmienić świat, uznali, iż muszą zacząć od Polaków. Zaś wiedza o czasach rozbiorowych była drogowskazem wskazującym kierunek reform.
Dmowski w „Myślach nowoczesnego Polaka”, opublikowanych w 1903 r., widział przyczyny upadku Rzeczpospolitej szlacheckiej, podobnie jak historycy szkoły krakowskiej w tym, że Polacy się zdegenerowali. „W dawnej Polsce, skutkiem anomalii ustroju społecznego, a w następstwie politycznego, patriotyzm, który gdzie indziej polegał na wierności monarsze, na przywiązaniu do państwa i przejęciu się ambicjami państwowymi, zwyrodniał, ustępując miejsca nieograniczonemu przywiązaniu do swobód i przywilejów, zdolnemu szukać ich obrony u obcych przeciw własnemu państwu” – podkreślał. Zniknięcie Rzeczpospolitej i kolejne powstania mające ją wskrzesić przyniosły narodziny „patriotyzmu porozbiorowego”. Zdaniem Dmowskiego był on „raczej określeniem stanowiska względem obcych rządów niż względem własnego społeczeństwa, raczej negacją obcego panowania, niż pozytywną postacią przywiązania do własnego kraju czy narodu”. A wszystko dlatego, że Polacy pomimo traumy rozbiorów zupełnie się nie zmienili, zatem ich patriotyzm pozostawał ułomny. „Mieściła się w nim i tęsknota magnata za dawnym przywilejem i dawną anarchią, i poczucie potrzeby wolności osobistej; i aspiracje tych, co pisali na sztandarze: «za naszą i waszą wolność», a zarazem bóle i marzenia tego, który «patrzył na ojczyznę biedną, jak syn na ojca wplecionego w koło», który kochał cały naród w jego przeszłych i przyszłych pokoleniach i chciał nim «cały świat zadziwić»” – pisał Dmowski. Wplatając między swoje spostrzeżenia hasło Lelewela oraz fragmenty „Dziadów” Mickiewicza – by romantycznemu patriotyzmowi przeciwstawić nowoczesny patriotyzm narodowy. Inny niż ten zakorzeniony w historii Rzeczypospolitej szlacheckiej. Ponieważ zdaniem Dmowskiego ów był i będzie przyczyną kolejnych klęsk, podobnych do rozbiorów. „W przeciętnym patriocie siedział duch szlachcica, który wiedział, że mu odebrano wolność – chciał ją odzyskać i łączył się z innymi dlatego, że tego samego chcieli. Ojczyzna dla niego była tylko pewną sumą swobód: gdyby te swobody odzyskał, gdyby wywalczył niepodległość Polski, uważałby, że obowiązki jego względem kraju są raz na zawsze spełnione, że można na łonie wolnej ojczyzny spoczywać” – ostrzegał lider endecji.
Skoro więc patriotyzm wywodzący się z tradycji szlacheckiej był niebezpieczny, on skupił się na nakreśleniu jego nowej odmiany, mającej gwarantować bezpieczną przyszłość. Wszystko na podstawie wniosków płynących z dzieł krakowskiej szkoły historycznej. Dotyczyły one zresztą wielu innych aspektów życia społecznego, włącznie z relacjami polsko-żydowskimi. Jak opisywał autor „Myśli nowoczesnego Polaka”, polska szlachta zablokowała rozwój miast Rzeczypospolitej i doprowadziła je do ruiny. Nie dopuszczając tak do wykształcenia się stanu mieszczańskiego, który w XVIII w. pchnął Europę Zachodnią ku nowoczesności i bogactwu.
Jednak destrukcyjne dla przyszłości państwa działania szlachty by się nie powiodły, gdyby nie Żydzi. „Tylko dzięki im, przy ich pomocy szlachta zdolna była zrujnować zupełnie miasta, pozbyć się w nich współzawodnika politycznego i zapewnić sobie do końca wyłączne, niepodzielne w Rzeczypospolitej rządy. W tem istnieniu licznej ludności żydowskiej, nie poczuwającej się do żadnej wspólności z narodem, stąd pozbawionej wszelkich aspiracyj politycznych, a dążącej jedynie do materjalnego wyzyskania kraju i jego ludności, leżało najważniejsze w końcu źródło oryginalności stosunków Polski historycznej” – twierdził Dmowski. „Dzięki żydom Polska została narodem szlacheckim do połowy XIX stulecia, a nawet dłużej, bo jest nim dziś jeszcze w pewnej mierze” – dodawał, zamierzając ów stan zmienić.
Sprzeczne interpretacje
„Najważniejszym dla Piłsudskiego problemem była kwestia niepodległości Polski – jej odzyskania oraz zabezpieczenia. Przyczyn jej utraty szukał w historii, znajdował je w słabości przedrozbiorowego państwa, w wadach narodowych, w polityce Rosji i Niemiec. Stąd wyciągał wnioski o konieczności silnego ustroju, wychowania narodu oraz ułożenia stosunków międzynarodowych tak, aby nie zagrażały Polsce” – podkreśla Władysław T. Kulesza w opracowaniu „Myśl polityczna Józefa Piłsudskiego (Teoria i praktyka)”.
Przyszłemu Naczelnikowi model patriotyzmu – nazywany przez Dmowskiego szlacheckim – bardzo odpowiadał, podobnie jak wszelkie odwołania do tradycji romantycznych. Gdy przywódca endecji uwypuklał szkodliwość mickiewiczowskich wizji, Piłsudski okazywał uwielbienie dla wierszy Słowackiego. Zupełnie inaczej postrzegał też Polaków, choć równie krytycznie. Piłsudski nie widział w nich miłośników szlacheckiej wolności, lecz bierne ofiary, które w XVIII w. okazały się niezdolne do walki w obronie państwa. Zgodnie z tym, co opisywał Władysław Konopczyński na kartach „Konfederacji barskiej”, twierdząc, iż liczący 26 tys. żołnierzy korpus rosyjski nie gromiłby tak łatwo konfederatów, gdyby miał „przeciw sobie wielką masę 200 tys. samych szabel szlacheckich, nie licząc «wypraw» chłopskich – gdyby tylko owe szlacheckie szable chciały naraz wyskoczyć z pochew” – podkreślał Konopczyński.
Ale nie chciały i Polacy nie okazali wówczas niezbędnego hartu ducha, podobnie jak ich król Stanisław August Poniatowski. Potem było równie źle. „Podczas zaborów naród posłuszny zaborcy wyrzekał się niepodległości, czego wyrazem była samotność legionów” – opisuje Kulesza, ukazując interpretację rozbiorów i ich konsekwencji, jaką wysnuwał Piłsudski. „Stąd wyprowadzał dwa wnioski: o konieczności zbudowania ustroju, który by asekurował jego słabość oraz o potrzebie wychowania narodu, przebudowy jego psychiki. Negatywna ocena narodu polskiego towarzyszyła Piłsudskiemu całe życie” – podkreśla Kulesza. Marszałek po prostu nie potrafił Polakom wybaczyć, że marnie walczyli w obronie niepodległości i niewiele lepiej podczas powstań. Zatem marzył o stworzeniu państwa, które ochroniłoby niewydarzony naród przed sąsiadami oraz nim samym, a następnie uczyniło go lepszym. Dmowski pragnął takiego wychowania narodu, aby zbudował lepsze od Rzeczypospolitej szlacheckiej państwo.
Konsekwencje różnych wniosków
Tak oto dwaj kluczowi dla kształtu II RP politycy, a następnie spadkobiercy ich programów, z opisu czasów rozbiorowych wyciągnęli kluczowy wniosek, iż Polaków należy zmienić. W tym upatrując receptę na przetrwanie państwa. Jako że endecja rządziła krótko, Dmowski postawił na edukację młodzieży. Pod jego egidą budowano organizacje, mające wychować pokolenie nowoczesnych patriotów. Gdy Piłsudski przejął w maju 1926 r. pełnię władzy i rządził coraz bardziej autorytarnie, postawił na dyscyplinę. Państwo wychowywało patriotów nakazami, ale też odwołując się do tych epizodów z przeszłości, na których można było oprzeć narodową dumę. Jedną z konsekwencji rozbiorowej traum stał się szybki koniec demokracji w II RP. Wolność jednostki i danie jej swobody wyboru odrzucała sanacja. Zdaniem jej przywódców – Polacy zamieniliby te przywileje w anarchię. Ale wychowani na ideach Dmowskiego członkowie Młodzieży Wszechpolskiej, z której potem wyrosły różne odłamy ONR, podobnie nie chcieli demokracji. Nadmiar swobody osłabiał siłę i spoistość narodu, tak skłonnego do samowoli. Najpierw musiał się on przekształcić.
Im dłużej istniała II Rzeczpospolita, a zagrożenia zewnętrzne się potęgowały, tym mocniejsza była niechęć do dania ludziom wolności. Elity sanacyjne i narodowcy byli w tym zadziwiająco zgodni. Tak przecież nakazywały wnioski płynące z czasów rozbiorowych. Uwierzono też, że jeśli uniknie się starych błędów i Polska nie będzie zanarchizowaną republiką, wówczas obroni niepodległość. Kłopot polegał na tym, że wszystko, w co wierzono, oparto na bardzo powierzchownej wiedzy. Skupiona na Polakach i ich rzekomo wrodzonych cechach narodowych historiografia prezentowała niepełny obraz XVIII w. Szukając win przodków, przegapiano ważne okoliczności, które sprawiły, że Rzeczpospolita szlachecka, trafiwszy na równię pochyłą, staczała się po niej nieuchronnie. Odpowiedzialnością za bezradność państwa obarczając przede wszystkim mieszkańców, co było tylko po części prawdą. Nie dostrzegano, że kraj, który przegapił zmianę układu sił na Starym Kontynencie i nie potrafił w kluczowym momencie zawierać korzystnych dla siebie sojuszy, wypadł z gry. To, na czym polegało konkurowanie mocarstw i zdobywanie przez nie korzyści oraz stref wpływów, relacjonowano powierzchownie albo pomijano.
W dwudziestoleciu międzywojennym jedynie Piłsudski starał się to dostrzec i przełożyć na politykę zagraniczną. Inni dokonywali analiz, używając ocen moralnych i szafując takimi pojęciami jak „przyjaźń” lub „zdrada”. Nie zauważano, że w XVIII w. Europa była pełna upadających państw. Chwiało się Imperium Otomańskie, na zawsze utraciła mocarstwowość Szwecja, pogrążała się w nędzy niegdyś potężna Hiszpania. Jednak każde z tych państw wciąż uczestniczyło w grze mocarstw i pozostawało zdolne do zawierania sojuszy. Dlatego, gdy jakaś potęga usiłowała zagarnąć dla siebie w całości ich ziemie i zasoby, wówczas inne mocarstwa rozpoczynały grę o to, aby to uniemożliwić. Tak zapobiegając nadmiernemu wzmocnieniu się konkurenta. Zdolność do prowadzenia racjonalnej polityki zagranicznej ocaliła wszystkie z wymienionych państw. Rzeczpospolita utraciła ją już pod koniec XVII w., stając się kompletnie osamotnionym bytem, i już jej nie odzyskała. Zauważenie tego przykryła jednak wiara, że kluczem do przyszłości jest przede wszystkim zmiana charakteru Polaków. ©Ⓟ