Za „Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku” (Czarne, Wołowiec 2020), brawurową reporterską historię o odkrywaniu – a może: wybieraniu sobie – własnej tożsamości, Zbigniew Rokita dostał nagrodę Nike. Zasłużenie. W „Odrzanii” (Znak, Kraków 2023), „włóczęgowskim poemacie reporterskim”, postanowił swoje obserwacje uogólnić, powołując do życia tytułową krainę, położoną na ziemiach należących przed 1945 r. do Niemiec, i szukając tego, co ją różni od, by tak rzec, Polski kontynentalnej. Teza była tam postawiona mocno i dość kontrowersyjnie, ale Rokita dotknął czegoś ważnego – że polska tożsamość ma liczbę mnogą, że są to raczej tożsamości. I że w takiej Zielonej Górze, Szczecinie czy we Wrocławiu (o Katowicach nawet nie wspominając) roszczenia centralnej Polski do budowania jednolitej narracji i monolitycznej pamięci są odbierane jako rodzaj uzurpatorskiej przemocy symbolicznej, nawet nie polonizacja, lecz „wiślanizacja”. Teraz, w „Aglo”, Rokita wraca na Górny Śląsk. Wraca tramwajem.
Linia tramwajowa numer 7, którą Rokita krąży po śląskiej aglomeracji, po tytułowym Aglo, łączy katowickie Zawodzie z Bytomiem trasą przez Chorzów i Świętochłowice. Przejazd trwa rozkładowo około 75 minut. Obecnie tramwaj jeździ objazdem, bo w Chorzowie wyłączono z użytkowania kluczową, przebiegającą nad tamtejszym rynkiem, estakadę w ciągu drogi krajowej nr 79.
Kręgosłup aglomeracji
Zarazem jednak, wsiadając na Zawodziu do siódemki, Rokita wkracza w przestrzeń mitu. Jest nie tylko zwykłym podróżnym (w każdym razie nie przestaje nim być), lecz także „śląskonautą”. Zostajemy o tym niezwłocznie poinformowani już na samym początku: „Siódemka, królowa śląskich banek, przecina na pół mój własny kosmos. Jadę teraz tramwajem numer 7, zanurzam się w swoją Aglomerację, w stolicę mojego świata, mojej domowiny. (...) Trasa Siódemki to kręgosłup Aglomeracji, to najważniejsza śląska linia, to najśląszcza ze wszystkich śląskich linii”.
Aby czytelnika upewnić, że będzie musiał „Aglo” czytać na dwa sposoby, jako współczesny zaangażowany reportaż i jako wyprawę badawczą w świat śląskiej zaświatowej kosmologii, Rokita zaczyna od Erwina Sówki (1936–2021), wybitnego malarza, surrealisty-prymitywisty, śląskiego mistyka, który wszelako nie spędził życia w artystowskich salonach i galeriach, lecz przepracował długie dekady w kopalni, malować zaczął w przykopalnianym klubie, a mieszkał na 11. piętrze w bloku z wielkiej płyty. „W tym, co uchodziło za śląską brzydotę, odnalazł piękno, powtarzał, że kopalniane i hutnicze zanieczyszczenia są dla Śląska makijażem, który ten nosi dumnie niczym szykowna kobieta” – pisze Rokita o estetyce Sówki, podkreślając, że owo przyziemne désintéressement światem oficjalnego obiegu sztuki i prestiżu było także gestem śląskiej niezależności. „Malując w swojej pracowni, wpadał w trans, miał wizje, medytował, zmieniał się w medium, przekaźnik. Odmalowywał to, co dyktowały mu zaświaty, po czym, gdy skończył robotę, szedł do drugiego pokoju, siadał obok kochanej Irmy, nalewał sobie piwa i włączał telewizor. Albo jechał na laubę na Janowie. Zaświadczał sobą, że dla Ślązaka odniesienie sukcesu nie musi oznaczać automatycznej polonizacji, że Ślązacy mają i zawsze mieli swoje elity”.
Śląsk się emancypuje
O tym również mówi „Aglo” – o śląskim projekcie emancypacyjnym, który obecnie wchodzi w kluczową fazę. „Przemierzam Aglomerację, bo nie chcę niczego uronić z rozgrywającej się tu rewolucji górnośląskiej” – deklaruje Rokita i dodaje:
„Śląsk nieoczekiwanie stał się jednym z tych niewielu miejsc, gdzie teraźniejszość jest ciekawsza od przeszłości”.
Na czym polega ta rewolucja? Na tym, mówiąc w wielkim skrócie, że śląska tożsamość staje się realną kontrpropozycją względem tożsamości polskiej, definiowanej w kategoriach nacjonalistycznych. Może zresztą nie tyle kontrpropozycją, ile zaczynem: pomysłem na całkiem inną konstrukcję tożsamościowej samoświadomości przeciętnego mieszkańca Polski. Polski, która z przyczyn politycznych, gospodarczych i demograficznych w sposób nieunikniony – raczej słabo do tego przygotowana – przestanie być narodowym monolitem. „Śląska mniejszość samym swoim istnieniem zadaje polskiej większości bluźniercze pytania o to, jakim państwem ma być Polska, a relacje śląsko-polskie są dla Polaków dobrą rozgrzewką przed ponownym, po 80 latach, staniem się społeczeństwem wielonarodowym. Część Ślązaków chce zaproponować Polsce nową umowę społeczną, lecz śląska reformacja wciąż zderza się z polską kontrreformacją, a Polacy nie chcą reaktywować Rzeczpospolitej Obojga Narodów, tym razem nie z Litwinami, a ze Ślązakami” – pisze autor, który ma ogromną łatwość chwytliwego, metaforycznego konceptualizowania swoich myśli. Do tej retorycznej sprawności trzeba się przyzwyczaić, zrozumieć, że to część stylu.
„Aglo” jest w istocie – przynajmniej w sporej części – zbiorem artykułów, które już się ukazały w prasie lub w sieci. Tekstom tym towarzyszą fragmenty sztuk teatralnych Rokity, wystawianych regularnie na scenach Śląska i Zagłębia. Innymi słowy, nie są to rzeczy nowe. Ale jednak w „Aglo” tworzą spójną, przemyślaną całość. Albo więc Rokita jest mistrzem kompozycji, albo jego pisanie po prostu jest koherentne, a jego cel – niezmienny. Ów cel to poszukiwanie wspólnoty i wyznaczanie granic jej terytorium.
Przemierzam Aglomerację, bo nie chcę niczego uronić z rozgrywającej się tu rewolucji górnośląskiej. Śląsk nieoczekiwanie stał się jednym z tych niewielu miejsc, gdzie teraźniejszość jest ciekawsza od przeszłości – pisze Rokita
Podgryzanie wspólnoty
Ludzie są różni. Jedni najlepiej czują się w przestrzeni prywatnej, stroniąc od wszelkich ludzkich zgromadzeń, tych realnych i tych wyobrażonych. Inni wręcz przeciwnie – chcą przynależeć, pragną mówić i myśleć o sobie w kategoriach grupy (albo wielu grup). Rokita należy do tego drugiego rodzaju i już przez to wydaje mi się fascynujący jako narrator (bo jest tak bardzo inny ode mnie). On się zresztą tą swoją wymarzoną wspólnotą nie przykrywa niczym ciepłą pierzyną, lecz pozostaje ciekawski, może nawet wścibski, a także bezczelny w tym, jak się sam demaskuje, jak się rozpycha, jak analizuje, jak podgryza ten zbiorowy byt od wewnątrz, choćby w świetnym tekście o kibicowaniu drużynom piłkarskim z niższych lig („Fusbalozofia”).
„Przyjeżdżam tu, bo jestem kibicem, a jestem kibicem, bo szukam swojego plemienia. Moje życie to ciągłe rozpady wspólnot, a ja wspólnoty potrzebuję. (...) Ja w emocjach, drę się w trybunę: »Kto wygra mecz?«. Ale trybuna nie chce moich okrzyków, ignoruje mnie. Odpowiada mi jedynie kilkuletnie dziecko z dołu, ale odpowiada pięknie: »Śląsk!«. Tak, na stadionie Śląsk wydarza się najbardziej i również dlatego tu przychodzę. (...) Tu też najsilniejsza jest śląskonostalgia, tu najlepiej widać nasze śląskie buksowanie między poczuciem niższości i wyższości, kompleksem i megalomanią”.
„Aglo” na deser szykuje zresztą niespodziankę. Najpierw bada sposoby, w jakie śląskość jest romantyzowana, idealizowana, mitologizowana, by potem wziąć się do dekonstrukcji tych przekonań. „Ten, kto nie dekonstruuje, niczego nie skonstruuje”. Ta dekonstrukcja nie jest więc, co ważne, aktem niszczycielskim; stoi za nią założenie, że dojrzałość wspólnoty można ocenić po jej gotowości do odpowiadania na kłopotliwe pytania. Choćby o to, czy na froncie wojny hybrydowej między Rosją a Europą śląskie aspiracje nie zostaną wykorzystane przez Kreml jako broń. Przykład Katalonii, w której ruch na rzecz uniezależnienia się od Hiszpanii działał – i pewnie nadal działa – w jakiejś mierze pod rosyjskim patronatem, może być tu niepokojący.
Rokita umiejętnie przemyca w swojej książce szczepionkę na nacjonalizm – śląski nacjonalizm, któremu w konfrontacji z nacjonalizmem polskim grozi zatracenie trzeźwości umysłu i ostrości spojrzenia. Ta szczepionka to tekst „Oskarżam” (ułożony na wzór słynnego „J’accuse” Emila Zoli). „Wstydzę się swoich odruchów i dlatego oskarżam śląskich nacjonalistów, a więc i siebie, że za często jesteśmy śląskimi nacjonalistami, a za rzadko śląskimi patriotami” – pisze autor i zaczyna drążyć, podważając rozmaite stereotypowe przekonania na temat narodu, etniczności, języka i pamięci. Właściwie to dopiero po lekturze „Oskarżam” ujawnia się klarownie zamiar, jaki postanowił zrealizować Rokita za pomocą „Aglo” – otóż „Aglo”, przy pełnej świadomości obciążenia w postaci historycznego rachunku win i krzywd, jest wezwaniem do stworzenia wspólnoty inkluzywnej: postnarodowej i postetnicznej. Ten postulat autor kieruje nie tylko do Ślązaków, ostatecznie napisał swoją książkę po polsku i wydał ją w Krakowie. Warto się skonfrontować, bo przyszłość już tu jest. ©Ⓟ