W pamięci narodów, które utraciły niepodległość, najtrwalsze ślady pozostawiają heroiczne zrywy. Z czasem sprawy takie jak krach gospodarczy, utrata gromadzonego przez pokolenia majątku i zmarnowane szanse na rozwój schodzą na dalszy plan. Mimo że trudno wymazać poczucie upokorzenia związane z byciem traktowanym jako obywatel drugiej kategorii. 230 lat temu doświadczyli tego mieszkańcy ostatnich wolnych ziem Rzeczpospolitej.
Początek długiej agonii
Kiedy wiosną 1792 r. wojska rosyjskie najechały na Polskę, żeby przekreślić reformy konstytucji 3 maja, Stanisławowi Augustowi Poniatowskiemu starczyło odwagi na dwa miesiące. Pod koniec lipca postanowił skapitulować, licząc, że dzięki temu przetrwa na tronie i udobrucha rozgniewaną carycę Katarzynę II. Ale nawet przystąpienie do zdrajców z konfederacji targowickiej nic nie dało. Władczyni Rosji, w porozumieniu z królem Prus Fryderykiem Wilhelmem II, zdecydowała się na kolejny rozbiór Polski. Zażądała od Stanisława Augusta zwołania sejmu, którego zadaniem miało być dopełnienie formalności. Posłowie zebrali się w Grodnie pod bacznym okiem rosyjskich wojsk i ambasadora gen. Jakoba Sieversa. Od 17 czerwca do 23 listopada 1793 r. Sejm przyjął wszystkie narzucone przez Katarzynę II prawa. Pomimo utraty większości ziem, anulowania reform i stałej obecności rosyjskich żołnierzy polski król i polskie elity wciąż nie dopuszczali do siebie myśli o końcu państwa. „Wszyscy przywódcy traktowali (…) uchwały grodzieńskie jako tymczasowe, wyrażając nadzieję, że następny sejm – zwołany w bardziej sprzyjających okolicznościach – położy kres deformacjom i złoży władzę w ręce ludzi lepiej rozumiejących interes kraju” – pisze w opracowaniu „Sejm grodzieński 1793 r. jako forum konfliktów ideowych” Henryk Olszewski. „W szczególności grupa skupiona wokół Stanisława Augusta liczyła na to, że poprawne stosunki z Rosją pozwolą Rzeczypospolitej (...) odzyskać utraconą suwerenność” – dodaje.
Tymczasem kraj pogrążał się w chaosie. Jeszcze przed ostatnim sejmem grodzieńskim zbankrutowały najważniejsze spółki. Jako pierwsza upadłość ogłosiła założona przez Antoniego Protazego Potockiego, zwanego Protem, Kompania Handlu Czarnomorskiego. „W 1784 r. z portu chersońskiego wyszło pięć statków Kompanii naładowanych zbożem: «Polska», «Podole», «Ukraina», «Jampol» i «Św. Prot», które dotarły do zagranicznych portów, tj. Aleksandrii, Marsylii i Bajonny. Zgoda Rosji na używanie jej bandery na statkach handlowych Kompanii Czarnomorskiej otworzyła drogę towarom polskim przez Morze Czarne i cieśniny” – relacjonuje w artykule „Z dziejów polskiego handlu na pobrzeżu Morza Czarnego w końcu XVIII w.” Marek Mądzik. Kompania wyrosła na jedną z największych spółek handlowych w Europie Środkowo-Wschodniej. Drogę do ekspansji utorował jej Kanał Ogiński, który w 1783 r. połączył dorzecza Niemna z Dnieprem, umożliwiając transport zbóż i innych produktów rolnych z Rzeczpospolitej do portu w Chersoniu. Po zajęciu Gdańska przez Prusy stał się on nową bramą na świat. Drugi rozbiór spowodował, że spanikowani udziałowcy zaczęli wycofywać pieniądze ze spółki Prota Potockiego. Wyceniany wówczas na 40 mln zł majątek nie wystarczał na pokrycie wszystkich zobowiązań. „Wierzyciele truchleją, bladość ich twarz ogarnia. Gdzie moja praca? Moje oszczędności? Cały mój dochód z procentu! – Zguba moja, żony, mych dzieci – Z czegóż tu żyć?” – pisał Antoni Magier na kartach swojego pamiętnika „Estetyka miasta stołecznego Warszawy”. Zaraz po Kompanii Handlu Czarnomorskiego upadł bank Teppera.
Rzeczpospolita po równi pochyłej
„Stworzył nie bank, a kartel finansowy, bowiem banki jego zięciów, Karola Szulca i Augusta Arndta, funkcjonowały jako subsydiarne wobec firmy-matki” – pisze o Piotrze Karolu Tepperze Aleksander Bocheński w monografii „Przemysł polski w dawnych wiekach”. Gdy najpotężniejszy bankier w Warszawie ogłosił niewypłacalność, ludzie rzucili się na swoje oszczędności w mniejszych bankach. „W ciągu następnych trzech miesięcy upadłość ogłosiło siedem domów bankowych: Teppera, Prota Potockiego, Szulca, Kabryta, Tyszkiewicza, Heyzlera i Kluga” – wylicza w „Słowniku historycznym bankowości polskiej do 1939 roku” Wojciech Morawski. „Polska finansjera mieszczańska, która w ciągu kilkunastu lat potrafiła osiągać pozycję najzamożniejszych ludzi w kraju, została złamana, i to raz na zawsze” – dodaje Bocheński.
Krach był tak szokujący, że podczas sejmu rozbiorowego w Grodnie we wrześ niu 1793 r. powołano specjalną komisję pod przewodnictwem biskupa chełmskiego Wojciecha Skarszewskiego, która miała się zająć likwidacją zobowiązań upadłych instytucji. W praktyce jej działalność ograniczała się do katalogowania strat. Lista wierzycieli obejmowała najbardziej wpływowe osoby w państwie, w tym ministrów gabinetu Stanisława Augusta. Biskup Skarszewski oszacował, że bezpowrotnie przepadło ok. 10 mln zł oszczędności. „Aż do rozrzewnienia dziękuję opatrzności, żem wiosek nie przedał, bo i ja byłbym wlazł w to powietrze bankowe” – napisał na początku 1794 r. w liście do żony Józef Wybicki. Przyszły autor „Mazurka Dąbrowskiego” wykazał się przezornością, ale nawet on odczuł skutki kryzysu na własnej skórze. Po bankach seryjnie upadały manufaktury i huty, a za nimi poszły gospodarstwa ziemskie. „Teraz przecież choć rok bieda, kalkuluję jednak, że dobra pójdą w górę” – pocieszał siebie i małżonkę Wybicki.
Ale było coraz gorzej. Zgodnie z postanowieniami Sejmu w Grodnie w lutym 1794 r. Rosjanie przystąpili do redukcji liczebności polskiego wojska z 36 tys. do 17 tys. Zwalnianych ze służby żołnierzy zamierzano wcielić do wojsk carskich i pruskich. Uderzało to w plany spiskowców, którzy już od roku przygotowywali powstanie. Aby nie dopuścić do rozwiązania 1 Wielkopolskiej Brygady Kawalerii Narodowej, jej dowódca gen. Antoni Madaliński nocą 12 marca 1794 r. wymaszerował z Ostrołęki, rozbijając po drodze pruskie oddziały. 12 dni później gen. Tadeusz Kościuszko ogłosił na krakowskim rynku początek insurekcji. 4 listopada 1794 r., po klęsce powstańców pod Maciejowicami, gen. Aleksander Suworow pozwolił swoim podkomendnym dokonać rzezi mieszkańców Pragi. Zamordowanie kilkunastu tysięcy cywilów uzmysłowiło pogubionym przywódcom powstania, że najwyższa pora skapitulować. Gdy Kościuszko trafił do rosyjskiej niewoli, nikt nie był go w stanie zastąpić. „Hura! Warszawa nasza” – napisał w bardzo lakonicznym liście do carycy gen. Suworow. „Hura! Feldmarszałku Suworow” – cieszyła się Katarzyna II. Wybuch insurekcji skłonił cesarzową do refleksji: czy warto zatrzymywać się w pół kroku, czy może lepiej dokończyć całkowitą likwidację Rzeczpospolitej?
Bardzo suty posiłek
„Stłumienie powstania, jakie wybuchło w Polsce pod wodzą Tadeusza Kościuszki, i ostateczny rozbiór resztek królestwa stały się okazją do obsypania zwycięzców nagrodami” – pisze Michaił Heller w „Historii Imperium Rosyjskiego”. Wszechpotężnym w schyłkowej Rzeczpospolitej rodom magnackim rosyjskie władze szybko przetrąciły karki. „Chcąc podkreślić znaczenie wydarzenia, Katarzyna ofiarowała najbardziej zasłużonym 120 tys. «dusz» chłopskich. Najwięcej, bo 13 tys., otrzymał Płaton Zubow (ówczesny kochanek cesarzowej – red.), feldmarszałkom Suworowowi i Rumiancewowi przypadło w udziale po 7 tys., inni otrzymali mniej” – wylicza Heller. Ciekawie w tej sytuacji zachował się gen. Iwan Fersen, który odmówił przyjęcia majątku skonfiskowanego Tadeuszowi Czackiemu. Uznał takie wzbogacenie się za rzecz niegodną oficera. Inni nie mieli skrupułów. Konsekwencje upadku Rzeczpospolitej odczuły nie tylko elity, lecz także chłopi. Pochodzący z Rosji nowi właściciele ponaddwukrotnie podnieśli wymiar pańszczyzny.
O swój udział w łupie zaczął się twardo upominać Wiedeń, który został pominięty przez Berlin i Petersburg podczas drugiego rozbioru. Cesarz Franciszek II Habsburg wymusił na Katarzynie II gwarantujący mu rekompensatę traktat. Pruski król Fryderyk Wilhelm II nie zamierzał przyglądać się temu bezczynnie i wyszedł z własnymi roszczeniami. Jesienią trzy mocarstwa zawarły kompromis, który zaowocował podpisanym w Petersburgu 24 października 1795 r. traktatem. Tym razem nikomu nie chciało się już zwoływać polskiego sejmu, by zaakceptował postanowienia. Skoro Rzeczpospolita ulegała całkowitej likwidacji, od strony prawnej nie miało to sensu. W traktacie trzeciego rozbioru władcy postanowili: „ustalić z większą dokładnością granice, które powinny oddzielać odnośne trzy mocarstwa sąsiadujące z Polską, po całkowitym podziale tej ostatniej”. Austria otrzymała ziemie o najmniejszej powierzchni – 47 tys. km kwadratowych – ale zyskała Kraków 1,5 mln nowych poddanych. Rosja wykroiła sobie ziemie o powierzchni 120 tys. km kwadratowych po wschodniej stronie Niemna i Bugu, zamieszkiwane przez 1,2 mln osób. Prusom przypadło 48 tys. km kwadratowych w północnej Polsce do linii Niemna wraz z bogatą Wielkopolską i Mazowszem. Fryderyk Wilhelm II zyskał cały milion nowych poddanych.
Masa upadłościowa
Choć państwo już nie istniało, to wciąż miało ono króla. Na początku 1795 r. na polecenie Katarzyny II książę Nikołaj Repin pod eskortą wojska przewiózł Stanisława Augusta z Warszawy do Grodna. Polski władca nie stawiał oporu – nawet wówczas, gdy caryca zażądała podpisania aktu abdykacji. Repin podyktował jego treść 25 listopada 1795 r. „Nie mając w chwili objęcia tronu na uwadze żadnego innego zaszczytu ani zamiaru jak tylko ten, by stać się pożytecznym dla ojczyzny, powzięliśmy zamysł opuszczenia jej w tych okolicznościach wierząc, iż przez nasze odsunięcie się możemy przyczynić się do uszczęśliwienia naszych współrodaków lub przynajmniej do pomniejszenia ich nieszczęść” – oświadczył Poniatowski. Abdykację złożył „na ręce Jej Wysokości Cesarzowej Rosji bez przymusu i z tą samą prawością, jaką kierowaliśmy się w całym naszym życiu”. W zamian otrzymał gwarancję, że mocarstwa rozbiorowe spłacą długi, z których finansował swój rozrzutny styl życia. Wynosiły one aż 40 mln zł – więcej niż kapitał wszystkich warszawskich banków. Katarzyna II zagwarantowała swojemu dawnemu kochankowi roczną pensję w wysokości 200 tys. dukatów. Król stracił koronę i honor, ale zabezpieczył się na starość. Jego rachunki stały się w kolejnych latach sporym zmartwieniem dla zaborców. Stanisław August zaciągał kredyty w największych bankach na Starym Kontynencie, mimo że stale zalegał z płatnościami. Rosja, Austria i Prusy utworzyły więc „Komisję wspólną Najjaśniejszych trzech dworów do uregulowania długów Najjaśniejszego Króla Stanisława Augusta i byłej Rzeczypospolitej Polskiej”, której członkowie zajęli się zadłużeniem Poniatowskiego i roszczeniami jego wierzycieli. W maju 1797 r. komisja zamknęła się na Zamku Królewskim w Warszawie, by dokładnie przejrzeć papiery. Ze zgrozą odkryto, że długi byłego króla sięgały w rzeczywistości 65 mln zł. Zapadła decyzja o podziale zobowiązań między mocarstwa. „Na Rosję i Prusy wypadało do spłaty po 26 905 487 zł i 11 gr, na Austrię zaś 11 348 914 zł i 17 gr. Nie ulega atoli wątpliwości, że sumy te były większe” – odnotowują w artykule „Aktualności długów Stanisława Augusta” Józef Stojanowski i Józef Siemiński. Do tego doszło jeszcze opiewające na 102 mln zł żądania zapłaty, które wierzyciele wystawili na skarb Rzeczpospolitej. Stanisław August mógł tylko bezradnie rozłożyć ręce i dalej wieść spokojne życie w Pałacu Marmurowym w Petersburgu. Zmarł 12 lutego 1798 r. po wypiciu rano filiżanki bulionu. Jego osobisty lekarz Jan Boeckler orzekł, że przyczyną była „apopleksja”. Podejrzewano jednak, że w rzeczywistości zgon nastąpił w wyniku otrucia.
Niewygodne symbole Rzeczpospolitej
W czerwcu 1794 r., gdy jeszcze trwała insurekcja kościuszkowska, pruskie wojska wkroczyły do Krakowa. Wojskowy komendant gen. Leopold von Rüts, który objął rządy w mieście, wysłał do Berlina prośbę o instrukcję, co ma zrobić ze skarbami na Wawelu. Długo nie otrzymywał jasnej odpowiedzi.
Fryderyk Wilhelm II po cichu liczył, że dawna stolica Królestwa Polskiego znajdzie się w granicach Prus. Gdy stało się inaczej, wezwał do siebie namiestnika Prus Południowych Ludwika Antoniego von Hoyma, by powierzyć mu tajną misję: dowody chwalebnej historii i dawnej świetności Rzeczpospolitej mają zniknąć z Wawelu. „W raporcie z Krakowa 8 października 1795 r. Rüts powiadomił króla, iż «polskie insygnia koronne 4 października (...) odesłano do Wrocławia ministrowi stanu hr. Hoymowi». Wspomniał przy tym o uprzednim pokonaniu dużych trudności, związanych z usunięciem «sześciu drzwi okutych żelazem i zaopatrzonych w kunsztowne zamki». Dopiero wtedy «rozbito żelazne szkatuły, w których przechowywano» regalia” – pisze w opracowaniu „Echa przewłaszczenia oraz zniszczenia insygniów koronnych Rzeczpospolitej w świetle tradycji i źródeł” Juliusz Willaume. Nocą 3 października eskortowani przez pruskich żołnierzy włamywacze dostali się do wawelskiego skarbca. Wedle sporządzonego kilka lat wcześniej inwentarza znajdowała się tam wysadzana szlachetnymi kamieniami i perłami złota korona Chrobrego. Obok niej przyozdobione diamentami i rubinami cztery berła koronacyjne, a także szczerbiec Bolesława Chrobrego. Skarbiec obejmował wiele innych drogocennych przedmiotów: korony monarchów i ich małżonek, biżuterię, zbroje i oręż. Były nawet dwa miecze, które Wielki Mistrz Zakonu Krzyżackiego Ulryk von Jungingen przesłał królowi Władysławowi Jagielle przed bitwą pod Grunwaldem.
Ostatecznie precjoza Królestwa Polskiego trafiły do skarbca królów Prus w Berlinie. „Po klęsce Prus pod Jeną i Auerstedt, w której Fryderyk Wilhelm III dojrzał Nemezis dziejową za rozbiory Polski, dwór pruski razem ze skarbcem szukał schronienia w Królewcu” – pisze Juliusz Willaume. Zwycięski cesarz Napoleon wkrótce utworzył z ziem zaboru pruskiego Księstwo Warszawskie. Dało ono Polakom nadzieję na odbudowę Rzeczpospolitej.
Król Prus obawiał się, że Polacy się kiedyś upomną o swoją własność. Na początku 1809 r. nakazał więc pozbyć się zbiorów – łącznie z metalowymi mieczami. „Zabytki te zgodnie z rozkazem królewskim, przekazanym w piśmie tajnego ministra skarbu Altensteina do skarbnika Zenkera z Królewca 17 marca 1809 r., zostały «w tajemnicy» oddane na złom i przetopienie” – odnotował Juliusz Willaume. Proces likwidacji I Rzeczpospolitej można było uznać za zakończony. ©Ⓟ