Jego życie nie było szczególnie ciekawe, bo przecież pozbawione dramatycznych albo spektakularnych wydarzeń. Fascynujące rzeczy działy się jednak w jego głowie. Staraliśmy się do niej wejść i zabrać ze sobą widza. Mam nadzieję, że oglądaniu „Franza” towarzyszy pragnienie zatopienia się w oczach aktora, który grał Kafkę, przeniknięcia jego duszy.
Zwykle w filmach biograficznych chodzi o wybór informacji o bohaterze i ich udramatyzowanie. W przypadku Kafki wydało mi się to zupełnie nieodpowiednie. Jego opisy świata były niedokończone, a o dramatach, jak choćby o samobójstwie w „Wyroku”, autor wspomina jakby mimochodem. Oryginalna wersja filmu nosi tytuł „Franz”, a nie jak wersja polska „Franz Kafka”. Dokonałam tego wyboru świadomie – nie oferuję widzom ostatecznej i doskonałej interpretacji życia Kafki, wyruszam za to w poszukiwanie człowieka.
Jaki był Franz Kafka?
Po latach komunizmu, kiedy Kafka funkcjonował niemal wyłącznie w kręgu intelektualistów i nosił łatkę „zboczonego pisarza”, wraz z nastaniem kapitalizmu Czechom udało się zrobić z niego markę. Okazało się, że to świetny interes, a turyści przyjeżdżają masowo, by dotknąć okruchów jego życia. Podejrzewam, że 80 proc. z nich nie przeczytało nigdy ani słowa napisanego przez Kafkę. Nie ma to jednak żadnego znaczenia. Chodzi bowiem o coś zupełnie innego – kontakt z wielkością. Wyczuwam w tym posmak religijności. Czy to nie paradoks, że zamknięty w sobie i stroniący od tłumów pisarz stał się dziś ich maskotką? Nie chodzi o wyśmianie tego zjawiska, ale o jego uchwycenie.
Nie. „W poszukiwaniu straconego czasu” to rodzaj zaszyfrowanej autobiografii. Natomiast Kafka zostawił po sobie całą masę listów, dzienników. Moim celem nie było odkrywanie szokującej prawdy o nim, ale pokazanie tego, co kryło się za jego innością. Większość świadectw o Kafce, np. Maxa Broda albo Mileny Jesenskiej, jest zgodna.
Rzeczywista Milena jest szalenie ciekawa. Kafka był zaledwie epizodem w jej życiu, który niestety przesłonił jej życiorys. Milena Jesenská, poza tym, że była świetną dziennikarką, to była również bardzo żywą postacią w lewicowych ruchach przed II wojną światową, a potem w ruchu oporu. Podczas wojny trafiła do obozu w Ravensbrück, gdzie zmarła. Czytałam zbiory jej artykułów, które świadczą o tym, że była wybitną dziennikarką. To postać, która zasługuje na osobny film. W naszej świadomości funkcjonuje jednak jako tajemnicza kochanka czy też ukochana Franza, do której namiętnie pisał.
To, co mówi w filmie przewodniczka, to po trosze wymądrzanie się (do którego należy podchodzić z ironią), a po trosze prawda. Na pewno Kafka wolał wirtualne formy kontaktu. Pisanie listów było dla niego prostsze, niż utrzymywanie znajomości w realu. Zwłaszcza w relacji z kobietami. Pod pewnymi względami przypomina to sposób funkcjonowania przedstawicieli pokolenia Z. Czy to go czyni podobnym do nich? Do pewnego stopnia – tak. Studiując relacje o nim, odniosłam wrażenie, że dziś zdiagnozowano by go jako osobę neuróżnorodną. Wtedy nazywano go zaś ponurakiem, dziwakiem, odludkiem.
Taki był mój cel. Chciałam, by stał się widzom tak bliski jak mnie. Po raz pierwszy zetknęłam się z nim, kiedy miałam 14 lat. Przeczytałam najpierw jego powieści i opowiadania, a później listy i fragmenty dzienników. Poczułam wówczas nie tylko zaciekawienie, lecz także czułość. Miałam ochotę się nim zaopiekować.
Nie uważam, że muszę robić filmy o wszystkim, co mnie interesuje. Opowiedzenie o Kafce wydawało się niemożliwym zadaniem. Moje poprzednie filmy biograficzne zostały nakręcone w klasyczny sposób. Musiało minąć kilkadziesiąt lat, żebym poczuła się wystarczająco niezależna od wymagań rynku i wolna artystycznie, by móc pozwolić sobie na zupełnie inny rodzaj opowiadania o życiu sławnego człowieka. „Franz” to swego rodzaju eksperyment twórczy.
Co jest kluczem do zrozumienia Kafki?
Do niektórych spraw Kafka podchodził szalenie literalnie. Było to dla niego zupełnie oczywiste i nie rozumiał, że inni nie podzielają jego podejścia. Sytuacja z filmu wydarzyła się naprawdę. Żebrak prosi młodego Franza o jedną koronę. Ten wręcza mu monetę dwukoronową i prosi biedaka o wydanie reszty, skoro ten chciał tylko jedną koronę. To wzbudza sprzeciw żebraka i wywiązuje się kłótnia. Każdy inny pewnie machnąłby ręką, ale nie Kafka. Tak właśnie odbierał świat – dosłownie. Ludzie tego nie rozumieli i patrzyli na niego jak na wariata.
Zdecydowanie tak. To, jak wiele napisano na jego temat, przytłacza. Można by wymieniać: Kafka i kobiety, Kafka i ojciec, Kafka i kino... Razem z Tomkiem Naumiukiem (autorem zdjęć – red.) chcieliśmy wygrzebać Franza spod warstwy klisz, przez które się na niego patrzy. Zrezygnowaliśmy z poetyki, która się z nim kojarzy – zwykle jest ciemność, czerń i biel, skulony albo pełzający po podłodze mężczyzna. Nasz Kafka jest skąpany w słońcu.
Myślę, że zarówno fascynował, jak i przerażał. Czasami uważał, że system jest na tyle absurdalny, że aż śmieszny. Czytaniu fragmentów „Procesu” przez Kafkę towarzyszy śmiech jego przyjaciół. Chciałam pokazać, że intelektualiści tamtego okresu, prognozując nadejście czarnej dziury, która zetrze na miazgę wszystko, co znają, nie płakali i nie upadali na kolana. Mieli wręcz swego rodzaju satysfakcję, tworząc dystopijne utwory. Może liczyli na to, że uda im się czemuś zapobiec? Może nie wierzyli do końca w to, że ich wizje się sprawdzą? Powojenna popularność Kafki wynika stąd, że zaczęto w nim widzieć proroka czasów pogardy i komór gazowych. Współcześni literaci i filmowcy, pokazując nieuchronną katastrofę, też często używają humoru. Mam wrażenie, że wizjonerów w pewnym sensie fascynuje wizja katastroficznego końca.
Nie chciałam go do tego redukować. Jestem przeciwniczką patrzenia na człowieka przez pryzmat zaledwie jednej sprawy. Tożsamość Kafki była płynna, składała się z wielu różnych tożsamości.
Do pewnego stopnia mu się to udało. Był naprawdę świetnym urzędnikiem, wynalazcą wielu usprawnień w maszynie biurokratycznej. Nie postrzegał swojej pracy jako bezcelowej, naprawdę szczerze wierzył w to, co robił. Ubolewał jedynie nad tym, że przez to ma mniej czasu na pisanie, na literaturę. Charakterystyczną cechą jego osobowości był momentami wręcz groteskowy podziw dla przełożonych oraz – oczywiście – poddaństwo wobec ojca. W sprawach prywatnych wychodziło mu gorzej. Mieszczańskie normy nakazywały zawrzeć małżeństwo i płodzić dzieci. Jak wiadomo, Kafce średnio to wychodziło. Dopiero choroba okazała się dla niego wybawieniem. Stworzyła mu możliwość ucieczki od nierozwiązywalnych problemów.
Myślę, że Kafka trafnie przewidział to, czego dziś doświadczamy. Żałuję, że wycięłam z filmu scenę, w której Franz mówi, że przecież przez cały czas szuka człowieka. Myślę, że dopóki nie zostaniemy zlikwidowani przez sztuczną inteligencję, do czego prędko nie dojdzie, to nawet w niej będziemy doszukiwać się człowieka.
Wszędzie. Może jest nieco trudniej niż kiedyś, ale wciąż można znaleźć człowieka. Smuci mnie jedynie to, że ludzie coraz rzadziej widzą w sobie nawzajem ludzi. Nie ideologie, nie poglądy polityczne, ale po prostu ludzi.
Samotność artysty
Nie wiem właściwie, dlaczego to powiedziałam i co to miało znaczyć. Myślę, że naturalną cechą egzystencji człowieka jest to, że jest samotny. To uczucie bywa przykrywane relacjami z rodziną, bliskimi, stałymi związkami, ale powraca w momencie śmierci. Nawet jeśli przez całe życie próbujemy je zepchnąć na bok.
Pamiętam, że kiedy znalazłam się na nieoczekiwanej i niechcianej emigracji we Francji, po wybuchu stanu wojennego, czułam się bardzo samotna. Byłam przerażona rzeczywistością, której nie ogarniałam, językiem, w którym nie mówiłam; brakiem środków do życia i dzieckiem, za które byłam odpowiedzialna. Przeczytałam wtedy jakiś tekst Miłosza na temat emigracji. Nie jestem pewna, czy on o tym napisał, czy sama wysnułam taki wniosek, ale dotarło do mnie, że sytuacja emigranta, samotnego i ogołoconego z części tożsamości, jest najprawdziwszą sytuacją człowieka. W rzeczywistości dotyczy to każdego z nas. Wszyscy jesteśmy samotni. Nawet jeśli twierdzimy, że jest inaczej.
Wtedy w Paryżu to do mnie dotarło. Choć może było to już na studiach w Pradze, a może jeszcze w dzieciństwie? Być może dlatego Kafka był mi od zawsze tak bliski. Nie mieszczę się w żadnej z silnie zakreślonych tożsamości – narodowych, religijnych albo ideowych. Nie potrafię się w nich rozpuścić. To implikuje samotność, ale zarazem pozwala dostrzegać wyraźne kontury świata, który jest obok.
Przeważa ten drugi wariant. Nie chodzi już tylko o polaryzację, lecz o zamykanie się wewnątrz swojej grupy, bańki. Dziś należy eliminować z niej każdego, kto myśli, działa albo czuje inaczej, bo każda inność jest zagrożeniem. Odmienność staje się szansą, by zbudować swoją tożsamość na zasadzie kontry wobec niej. Przepis jest prosty. Wystarczy wybrać kozła ofiarnego: Żyda, Palestyńczyka, migranta, Ukraińca albo przedstawiciela społeczności LGBTQ+. Nie ma znaczenia kogo, ważne, by antagonizować.
Kim są bohaterowie filmów Agnieszki Holland?
Tak. Według mnie to jeden z celów sztuki. Strumyków jest wiele, a każdy z nich powoli drąży skałę. Pociesza mnie świadomość, że po każdej ciemności, po każdym czasie pogardy, następował postęp. Dziś do katalogu podmiotów prawa dopisuje się już nie tylko kolejne grupy ludzi, lecz także zwierzęta. Coraz częściej mówi się o ich podmiotowości i przysługujących im prawach.
Coraz bardziej, prawda? Jednym z fundamentów zachodniej demokracji liberalnej było skodyfikowane prawo, które miało wspierać rozwój i wolność człowieka. Tymczasem dziś realizuje się jedna z wizji Kafki – prawo staje się arbitralne i zaczyna służyć czyimś nie do końca jasnym interesom. Jak to, że w majestacie prawa traktuje się imigrantów jak podludzi, miałoby służyć dobrostanowi innych? Nie wiadomo. Jednocześnie mało kto chce brać odpowiedzialność za te decyzje. Obarcza się nią system. To jest bardzo groźne. Niestety, wraca do nas wiele z tego, co działo się w latach 30. XX w. Czytając dziś „Proces”, młodzi ludzie mogą znaleźć w nim wiele ze współczesnych zagrożeń.
Nie, bo jesteśmy też przyzwyczajeni do długich seriali. Niestety „Proces” i „Zamek” są trudno przekładalne na język narracji audiowizualnej. Choć moją i Laco Adamika adaptację „Procesu” dla Teatru Telewizji uważam za udaną. Nie twierdzę, że Kafka to literatura dla każdego. Jej siłą jest jednak to, że promieniuje, staje się inspiracją dla innych twórców. O wielu sytuacjach z książek albo scenach z filmów mówi się, że są kafkowskie. Czytanie książek zainspirowanych choćby estetyką Kafki może skłonić do zadawania ważnych pytań.
Głównie książki związane z nowym projektem, o którym nie chcę jeszcze mówić. Zdarza mi się niekiedy odczuwać literaturę bardzo mocno. Muszę jednak ze wstydem przyznać, że odkąd jestem wciąż podpięta do internetu, mam znacznie mniej czasu na czytanie dla przyjemności. Za dużo się dzieje, zewsząd docierają do mnie wiadomości, od których nie potrafię się odciąć. Może jeszcze kiedyś będzie mnie stać na to, by spędzić rok wyłącznie wśród papierowych lektur.
Kryteria Amerykańskiej Akademii Filmowej w odniesieniu do tej kategorii mocno się przez lata zmieniły. Bez koprodukcji trudno zrobić duży film, konieczna jest więc współpraca między narodowa. Decydująca w wyborze krajowego reprezentanta jest narodowa tożsamość twórców. Kiedy Czechy zgłaszały „Szarlatana”, Akademia musiała wyrazić na to specjalną zgodę. W przypadku „Kafki” jego główni twórcy, czyli reżyserka, operator i kompozytorzy, są Polakami. To zabawne, że kwestia „narodowości” mojego filmu prowokuje tyle pytań. Jego bohater też przecież wcale nie miał prostej przynależności narodowej. Był czeskim Żydem, który mówi po niemiecku. Po I wojnie światowej stał się obywatelem Czechosłowacji, ale ani Czesi, ani Słowacy nie uważali go za swojego.
Muszę panu powiedzieć, że mój poprzedni film, „Zielona granica”, choć dział się w Polsce i był po polsku, to i tak został uznany przez niektórych za antypolski. Związana z tym nagonka rozpętana przez poprzednią władzę trwa do dziś i jest podsycana również przez obecnie rządzących.
Przejawia się to głównie w sieci; pod każdą niemal informacją o mnie, np. na temat mojego nowego filmu, pojawia się mnóstwo nienawistnych, agresywnych wpisów. Dostaję też pogróżki, powszechnie się lży mnie i moich przodków, podaje mnóstwo fake newsów, odmawia prawa do polskości… Czytuję to rzadko, ale kiedy widzę, że wpis nie jest dziełem bota albo fanatyka, tylko skutkiem uprzedzeń i niewiedzy, odpowiadam i wyjaśniam. Czasem daje to efekt. Dla równowagi muszę powiedzieć, że w realu spotykam się bardzo często z wyrazami sympatii, podziwu i wsparcia. W takim żyjemy świecie…
Nie sądzę, może na nominację, choć nie będzie łatwo. Najważniejsze to zaistnieć w świadomości osób, które wybierają krótką listę kandydatów. To z niej liczniejsi członkowie Akademii dokonują później wyboru. Kluczem do sukcesu nie jest więc tyle sam film, ile jego potencjał promocyjny, tu mamy pewne atuty, ale konkurencja jest ogromna.
Jednym z fundamentów zachodniej demokracji liberalnej było skodyfikowane prawo, które miało wspierać rozwój i wolność człowieka. Tymczasem dziś realizuje się jedna z wizji Kafki – prawo staje się arbitralne i zaczyna służyć czyimś nie do końca jasnym interesom.