Polska ma jakąś strategię promocji swojej kultury? Czy robimy to tylko od wielkiego dzwonu, np. przy okazji minionej prezydencji w UE?

Strategiczne działania związane z promocją Polski prowadzi wiele podmiotów, m.in. Instytut Adama Mickiewicza, Polska Organizacja Turystyczna, Polska Agencja Inwestycji i Handlu, a także zarządzane przez MSZ Instytuty Polskie. Po to współpracujemy między ministerstwami, ale też ze sobą, by te działania były jak najbardziej efektywne i przynosiły efekt skali.

W raporcie z 2019 r. (nowszego nie ma) NIK określiła działania organów państwa na rzecz promocji kultury polskiej za granicą jako „rozproszone” i prowadzone „bez odpowiedniej koordynacji”. I dalej: „Od wielu lat brakuje dokumentu o charakterze strategicznym, który określałby cele, kierunki działania, narzędzia i mierniki pomiaru skuteczności i efektywności podejmowanych działań na rzecz promocji kultury”.

Nie jest sztuką stworzenie dokumentu, który trafi do szuflady. Sztuką jest wypracowanie mechanizmu, który będzie odporny na zmiany i pozwoli na ciągłość działań. Od 1990 r. są opracowywane wciąż kolejne strategie, które lądują w ministerialnych szufladach. Potrzebujemy systemu, dzięki któremu instytucje publiczne będą skutecznie wspierały artystów czy producentów wydarzeń. Chodzi o działania na styku gospodarki, przemysłu, kultury i sektorów kreatywnych. Ważna jest także współpraca z organizacjami pozarządowymi i sektorem prywatnym. To nie jest sprawa wyłącznie kierowanego przeze mnie ministerstwa. To zagadnienie jest o wiele szersze i dotyczy także np. Ministerstwa Spraw Zagranicznych czy Ministerstwa Aktywów Państwowych, któremu podlega Instytut Wzornictwa Przemysłowego.

Trafił pan zresztą w szczególny moment – trwają prace międzyresortowego zespołu, który zajmuje się właśnie tą tematyką. Opracowywane założenia dotyczą nie tylko kultury, są znacznie szersze. Marka Polska to bardzo wdzięczne hasło, we właściwym momencie opowie o nim rząd.

Ale co z tymi celami, kierunkami działania i miernikami pomiaru skuteczności, o których mówiła NIK? Czy cokolwiek się zmieniło?

Wykonujemy pracę u podstaw, porządkując te zagadnienia w naszych instytucjach. To pierwszy krok, którego rozwinięciem jest współpraca instytucji między sobą. Konsekwentnie powtarzam, że dyrektor nie jest królem w swojej placówce, musi działać w systemie. Proszę zwrócić uwagę, że zakresy działań niektórych instytucji nachodziły na siebie. Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny nie powinien powielać tego, co robi Polski Instytut Sztuki Filmowej, albo Instytut Teatralny dublować działania Instytutu Adama Mickiewicza, a tak się niekiedy działo. Nie mówiąc już o Instytucie Książki i Instytucie Literatury przed ich połączeniem! Pracujemy nad tym, by to się nie powtarzało. Dlatego tak ważne jest, żeby instytucje ze sobą nie rywalizowały, tylko dogadywały się i wypracowały model współpracy. W końcu chodzi o wydatkowanie publicznych pieniędzy. Kładę bardzo duży nacisk na współpracę i wymagam od dyrektorów konkretnych planów, mierzalnych mierników i strategii działania poszczególnych instytucji. Kiedy uporządkujemy się na tym poziomie, będziemy podnosić poprzeczkę wyżej.

Nie marzy się pani ponadpartyjna i wykraczająca ponad kadencję strategia promowania polskiej kultury?

Wątpię, by dało się wypracować tego rodzaju dokument z przełożeniem na rzeczywistość. Za to wiem, że dobrze zaprogramowane mechanizmy i standardy mogą wiele przetrwać.

Innym się udaje. Na przykład Korea Południowa od lat konsekwentnie prowadzi program promocji swojej kultury na świecie.

Może odpowiedzią na tę potrzebę będą wyniki prac międzyresortowego zespołu, o którym wspominałam? Cele, o których Pan mówi, realizujemy też za pomocą narzędzi, które już mamy. Zbliża się Festiwal Chopinowski – love brand, marka kochana przez odbiorców – który rozbudowujemy. Pracujemy nad tym, by trafić do jak najszerszego grona odbiorców z „marką Chopin”. Niechętnie używam tego sformułowania, za Chopinem stoi coś więcej niż tylko marka i to właśnie będziemy chcieli wydobyć w naszych najbliższych działaniach.

Akurat ta marka jest już dosyć silna.

Zgoda. Nie wolno jednak dopuścić do jej osłabienia. Myślimy o tym, by traktować Chopina jako swego rodzaju wehikuł do budowania i wzmacniania pozycji, a tym samym wizerunku Polski. Będąc w Japonii, widziałam, jak wielkie poruszenie wywołuje to nazwisko i sama muzyka. Będziemy to wykorzystywać na rzecz budowania wizerunku naszego kraju.

Jacy polscy twórcy funkcjonują w świadomości cudzoziemców?

Andrzej Wajda, Magdalena Abakanowicz, coraz bardziej rozpoznawalna jest też Maria Pinińska-Bereś. Jeśli chodzi szerzej o kulturę, a nie tylko artystów – to z pewnością Maria Skłodowska-Curie. Chciałabym, żeby jej muzeum zyskało odpowiednią przestrzeń z wystawą na światowym poziomie.

Na świecie znana jako Marie Curie i uważana za Francuzkę. Co robimy, by to zmienić?

Konsekwentnie budujemy narrację o Marii Skłodowskiej-Curie. Jej historia – herstoria – ma niezwykły potencjał. Właśnie zakończyła się choćby wystawa „Polonia x Skłodowska-Curie’s Magic Lab – The Power of Migration”, która była ważną częścią programu kulturalnego EXPO 2025 w Osace. Była to odważna i ważna multidyscyplinarna instalacja przygotowana przez japońską artystkę Yuriko Sasaokę. Sama artystka mówiła zresztą, że jej celem było właśnie przełamanie obecnego w Japonii wizerunku Madame Curie na rzecz opowieści o Marii Skłodowskiej.

Co jeszcze kojarzy się z Polską?

Nowe technologie, ale też polskie gry komputerowe. To ważny sektor współpracy na styku: przemysłu, rozrywki i tzw. branży kreatywnej. Centrum Rozwoju Przemysłów Kreatywnych i Instytut Adama Mickiewicza prężnie działają na tym polu. Z mojego obszaru zainteresowań, czyli sztuk wizualnych, mogę wymienić choćby Pawła Althamera, Monikę Sosnowską, Agnieszkę Polską, Ewę Juszkiewicz czy zdobywającą coraz większą popularność Małgorzatę Mirgę-Tas. Od czasu Biennale w Wenecji w 2022 r. Mirga-Tas cieszy się sporym uznaniem. Nie wspominając już o naszych ukochanych „towarach eksportowych”, czyli Jakubie Józefie Orlińskim i Krzysztofie Warlikowskim.

Czyich ukochanych? Ministerstwa?

Polaków! Świat się nimi zachwycił, podobnie jak nasza rodzima publiczność. Mamy też artystów, którzy często bardziej są znani poza granicami kraju niż w Polsce. Hania Rani jest tego dobrym przykładem.

Załóżmy, że zagraniczny odbiorca zachwycił się naszym artystą, którego zobaczył choćby na Biennale. Zaczyna zastanawiać się nad przyjazdem do Polski, żeby poznać go lepiej. I co? Nie mamy stałej wystawy poświęconej np. Magdalenie Abakanowicz…

To prawda, ale Muzeum Narodowe we Wrocławiu posiada obszerną kolekcję jej dzieł, które są pokazywane na wystawie stałej w Pawilonie Czterech Kopuł we Wrocławiu. W Warszawie czy Poznaniu są też jej realizacje w przestrzeniach publicznych. Dla promocji polskiej kultury za granicą ważne jest to, by dzieła polskich twórców były pokazywane na świecie, również na wystawach zbiorowych i w nowych kontekstach. Szczególnie tych postaci, które do tej pory nie należały do światowego kanonu. Mówię choćby o wypromowanej staraniem polskich kuratorów i instytucji twórczości Aliny Szapocznikow albo cieszącej się wzrastającym uznaniem Marii Pinińskiej-Bereś. Jej monograficzna wystawa, najpierw zaprezentowana we Wrocławiu, odbywa dziś tournée po Europie – była w Lipsku, Hadze, a już niebawem zawita do Lucerny i Rzymu. Takie konkretne działania, a nie ogólna strategia, są sposobem na promocję Polski za granicą. Nie chcę być ministrem, który przyjedzie i zapowie, że ma „powstać film narodowy”. Wtedy powstaną co najwyżej takie dzieła jak komiks Jacka Świdzińskiego „Powstanie – film narodowy”, który zbudował świetną, ale jednak prześmiewczą opowieść graficzną, a po zapowiadanym wielkim filmie patriotycznym z hollywoodzką obsadą pozostały jedynie buńczuczne zapowiedzi.

Nie chodzi o gigantomanię, ale o przyciągnięcie turystów za pomocą dużych wystaw. Zagraniczne miasta tak robią.

Wydarzeniem o skali międzynarodowej było otwarcie Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, najpierw budynku, który tylko w weekend otwarcia odwiedziło ponad 50 tys. osób, a potem wystawy kolekcji. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przez lata w ramach programu „Kolekcja” wspierało budowanie zbiorów MSN, podobnie jak innych placówek zajmujących się sztuką współczesną. Oczywiście w ramach programu nie stać nas na kupienie Picassa o muzealnej wartości, ale możemy na bieżąco wychwytywać to, co jest aktualnie ciekawe i cenione także na świecie, włączając to do naszych kolekcji. I dzięki temu uczestniczyć w budowie nowego kanonu sztuki, a nie powielać te już nieaktualne i budowane w innym kontekście i innym świecie hierarchie. A to olbrzymie i cudowne zamieszanie, które miało miejsce przy okazji otwarcia MSN, z recenzjami w światowej prasie, potwierdziło jego międzynarodową pozycję, a przede wszystkim to, że polska kultura się liczy!

Zamieszanie nie wynikało przypadkiem z kontrowersyjnej bryły MSN?

Kontrowersje szybko się dewaluują. Na świecie MSN jest wysoko ceniony. Na otwarciu „4 x Wystawy Niestałej” prezentującej kolekcję MSN spotkałam mnóstwo kuratorów z najważniejszych światowych instytucji kultury. To właśnie we współpracy z tymi instytucjami musimy budować świadomość polskiej sztuki na świecie. Nie chodzi przecież o wykupienie sali w jakiejś przestrzeni targowej w Brukseli lub w Paryżu i zorganizowanie tam wystawy, której nikt nie będzie oglądał, albo koncertu, na który nikt nie kupi biletów. Chodzi o partnerską wystawę w dobrej przestrzeni, np. Palais des Beaux Arts w Brukseli (BOZAR), współorganizowaną przez dobrą instytucję, która zadba o to, by wystawa trafiła do publiczności. Zawsze chodzi o zrównoważone i uzupełniające się działania.

Przypominam sobie niesławny jacht Polskiej Fundacji Narodowej. Czy tego rodzaju inicjatywy podlegają ewaluacji?

To smutne, ale do tej pory nie zawsze tak było. Teraz wszystkie projekty PFN są przedmiotem audytów i kontroli. Dążę do tego, by kompleksowe ewaluacje kulturalnych programów prowadziło Narodowe Obserwatorium Kultury uruchomione w kwietniu w ramach Narodowego Centrum Kultury. W ministerstwie jesteśmy teraz w trakcie śródrocznej ewaluacji programów ministra, które zreformowaliśmy w ubiegłym roku.

Jakie są jej wyniki?

Dostrzeżenie wagi zmian, jakie wprowadziliśmy. Może to nie zabrzmi szczególnie atrakcyjnie, ale ważnym osiągnięciem, zwłaszcza dla artystów i organizatorów, było rozstrzygnięcie programów ministra w terminie. A do tej pory wcale nie było to regułą. Decyzje ogłaszane były w maju lub czerwcu, więc wiele imprez nie załapywało się na finansowanie lub musiało kredytować działania z ryzykiem nieotrzymania pozytywnej decyzji. Wprowadziliśmy osobny tryb dofinansowania dla projektów wysokobudżetowych, tak by duże festiwale nie „zjadały” budżetu programów i nie eliminowały mniejszych, lokalnych inicjatyw. Ale są też rzeczy do poprawy i nad nimi pracujemy.

W kwietniu „Rzeczpospolita” pisała o tym, że korzystając ze specjalnej rezerwy, wsparła pani komercyjny Warsaw Gallery Weekend. Nie dostały pieniędzy inne, wyżej oceniane w konkursie inicjatywy podmiotów publicznych. Skąd ta decyzja?

Nie możemy ograniczać wsparcia do wydarzeń organizowanych wyłącznie przez instytucje publiczne. Warsaw Gallery Weekend to inicjatywa komercyjnych galerii sztuki, które sprowadzają do Polski wielu zagranicznych turystów. To właśnie dzięki tego rodzaju wydarzeniom nasza sztuka i artyści zyskują międzynarodową rozpoznawalność. To jeden z ważnych sposobów promowania polskiej kultury. Uważam, że nie powinniśmy stawiać w opozycji przedsięwzięć prywatnych i publicznych, lecz raczej transparentnie i umiejętnie je wspierać. Tak by w pewnej harmonii wspólnie grały na ten sam system – artystów i odbiorców. W przypadku gospodarki jest naturalne, że właściwe ministerstwa tworzą rozwiązania wspierające przedsiębiorców, np. targi inwestycyjne. Ta dyskusja toczy się tylko w odniesieniu do kultury.

Wróćmy do działań promocyjnych. Jak wiele dużych wystaw promujących polskich artystów robimy rocznie w Europie i na świecie? Czy dzieje się to w znaczących instytucjach? Kto to ogląda?

W tej chwili w Osace trwa pierwsza w historii prezentacja sztuki Młodej Polski. To bardzo duża wystawa. Pawilon Polski na Biennale w Wenecji ogląda za każdym razem 300–600 tys. widzów, czyli sporo. W 2024 r. wystawę rzeźb m.in. Abakanowicz w norweskim Stavanger zobaczyło 15 tys. widzów. Z końcem czerwca zakończyliśmy program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej. Za granicą odbyło się 217 wydarzeń, które przyciągnęły prawie 352 tys. widzów. W realizację programu, zarówno zagranicznego, jak i krajowego, zaangażowanych było 480 instytucji, partnerów i NGO, w tym najważniejsze instytucje kultury w Europie. I ponad 3 tys. artystów i artystek. Liczby są ważne, ale bardziej koncentrujemy się na tworzeniu siatki połączeń. Chodzi o to, by artysta pokazany w jednym miejscu zaczął następnie krążyć po świecie. To udało się w przypadku choćby Małgorzaty Mirgi-Tas albo Jakuba Józefa Orlińskiego.

Co dla jego promocji zrobiło ministerstwo? Zdaje się, że Orliński wypromował się sam.

My korzystamy z popularności artysty, a on dostaje dzięki nam przestrzeń do prezentowania swojej twórczości szerokiemu gronu odbiorców, np. w ramach występów w trakcie polskiej prezydencji w UE. Zyskuje na tym każdy. 24 czerwca, podczas finału polskiej prezydencji, w Brukseli odbyła się światowa premiera utworu „Unity” napisanego specjalnie na tę okazję przez Aleksandra Dębicza. Wykonał go Jakub Józef Orliński wraz z wybitnymi polskimi instrumentalistami.

Po co przyjeżdża się do Polski? Z powodu oferty kulturowej czy raczej dlatego, że jest taniej?

Polska jest bardzo interesująca na wielu poziomach. Coraz więcej obcokrajowców wybiera nasz kraj jako miejsce do życia. Turystycznie również przyciągamy. Właśnie uruchomiliśmy kampanię „Odwiedź kulturę na wakacjach”, której elementem jest wyszukiwarka wydarzeń kulturalnych na stronie ministerstwa. Oferta kulturalna Polski jest niezwykle bogata i atrakcyjna. Wiedział Pan, że mamy 17 wpisów na liście światowego dziedzictwa UNESCO? Wszyscy znamy Kopalnię soli w Wieliczce, a niewiele osób wie o Parku Mużakowskim. Spójrzmy na jeden z naszych sztandarowych obiektów turystycznych, czyli Zamek Królewski na Wawelu. Zainteresowanie jest tak duże, że dyrekcja zastanawia się, jak rozgęścić tłum turystów. Kraków jest oczywiście w ogóle zjawiskiem samym w sobie.

W Krakowie mamy „Damę z gronostajem” – obraz wcale nie gorszy niż „Mona Lisa”…

Nawet lepszy!

Ale to „Monę Lisę” zna każdy.

Wydaje mi się, że „Dama z gronostajem” jest bardzo dobrze znana na świecie. Mówiąc szczerze, nie chciałabym mieć w Muzeum Czartoryskich w Krakowie takich tłumów jak w Luwrze.

Dlaczego?

Nadmiar potrafi być utrapieniem. Barcelona i Wenecja mają już wręcz zakaz reklamowania się wśród turystów. Ich liczba zaburza życie tych miast.

Nam to chyba jednak jeszcze nie grozi…

Krakowianie by się z panem nie zgodzili.

W 2019 r. Olga Tokarczuk dostała literackiego Nobla. Wykorzystaliśmy to jako szansę do promocji polskiej literatury?

Powiedzmy sobie szczerze, że w tamtym czasie nie wykorzystaliśmy potencjału Olgi Tokarczuk w promocji Polski. Kiedy kultura i jej promocja jest narzędziem w rękach polityków, którzy walczą z poglądami i nie wierzą w wolność słowa, nie wychodzi z tego nic dobrego dla Polski.

Pytam o konkretne działania. Znów powołam się na Koreę Południową. Polski Instytut Książki wydaje na wsparcie tłumaczeń kilkukrotnie mniej niż jego koreański odpowiednik. Tam promocja literatury idzie też w parze z reklamowaniem muzyki, filmu…

Ten koreański boom rzeczywiście istnieje, ale czy to oznacza, że musimy być naśladowcami? Przekładanie rozwiązań z innych krajów jeden do jednego nie zawsze działa. Instytut Książki wspiera tłumaczenia, promuje polskie książki na festiwalach. Nie przekonuje mnie pomysł łączenia promocji literatury, muzyki i filmu – to jednak zupełnie inne dziedziny z własną specyfiką. Nie widzę też sensu w porównywaniu się z Koreą. Bądźmy pierwszą Polską, nie drugą Koreą.

Ile na promocję polskiej kultury przeznacza rocznie MKiDN?

W 2023 r. zorganizowaliśmy i dofinansowaliśmy 373 przedsięwzięć kulturalnych z udziałem Polski za granicą. W 2024 r. – 404. W 2025 r. planujemy zorganizowanie 1032. Wartość tych projektów to odpowiednio 69.595.031 zł, 73.067.437 zł, a planowana na 2025 r. – 118.141.000 zł.

Czy ten koszt się zwraca?

Każda złotówka zainwestowana w polską kulturę zwraca się wielokrotnie. Pod względem ekonomicznym, prestiżowym, artystycznym i tożsamościowym. Pamiętajmy też o efekcie skali, ale też tym, że wartość prac artystycznych i artystów może wzrastać z każdym rokiem.

Dublujące swoje kompetencje instytucje zostaną scalone?

Nie wszystko da się odgórnie i siłowo scalić. Chodzi o działania synergiczne.

Co to konkretnie znaczy?

To proste: współpraca, nie rywalizacja. Idziemy, mamy wspólny cel i tym celem nie jest zadowolenie naszego ego, tylko gra na Polskę.

Od dawna mówi się, że instytuty polskie ulokowane w ponad 20 krajach powinny trafić pod nadzór MKiDN (dziś zarządza nimi MSZ). Co pani o tym sądzi?

Nie widzę takiej potrzeby. Instytut Adama Mickiewicza współpracuje z Instytutami Polskimi. MKiDN współpracuje z MSZ – wspólnie wybieraliśmy dyrektorów tych instytutów.

Polityka personalna ministerstwa bywa krytykowana. Wątpliwości wzbudziły odwołanie dyrektora Muzeum Historii Polski przed upływem kadencji albo dziwna zmiana na stanowisku dyrektorki Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej? Nie zdarza się pani korzystać z kruczków prawnych?

Nie. Zmiana na stanowisku dyrektora MHP była konieczna, podyktowana przeformułowaniem działalności tego muzeum. Przypomnę, że jego wystawa stała będzie kosztować ponad 600 mln zł. To nie może być instytucja tylko dla historyków, musi być służebna wobec całego społeczeństwa. Z nowym dyrektorem pracujemy nad włączeniem w narrację muzeum kontekstu socjologicznego, a nie tylko stricte historycznego. Natomiast jeżeli chodzi o zmiany w PiSF, to odbył się zgodny z przepisami konkurs. Wsłuchaliśmy się w głos środowiska filmowego: poszerzyliśmy skład komisji o przedstawicieli branży i sprawiliśmy, że cała procedura jest bardziej transparentna i dostosowana do aktualnych realiów tego rynku. Nagłówki gazet pt. „Kto będzie rządził w PISF?” itp. świadczą o tym, że wciąż mamy w głowach tę folwarczną mentalność: dyrektor to ktoś, kto rządzi. Mnie zależy, żebyśmy myśleli o dyrektorze jak o sprawnym menadżerze, który zadba by instytucja służyła dobru a) środowiska artystycznego, b) społeczeństwa, c) Polski.

W Teatrze Wielkim i Teatrze Narodowym odwołała pani wieloletnich dyrektorów. Podobne zmiany nie zaszły natomiast we współprowadzonym przez resort MSN, którego dyrektorka urzęduje równie długo.

Dyrektorzy w TWON i Teatrze Narodowym nie zostali odwołani – ich kadencje dobiegły końca. Ministerstwo prowadzi MSN razem z m.st. Warszawą od tego roku. Dyrektorka kontynuuje rozpoczętą wcześniej kadencję. Od momentu objęcia stanowiska staram się, by w instytucjach kultury były prowadzone regularne konkursy. Jeśli wieloletni dyrektor się sprawdza – to niech wystartuje w konkursie i odnowi swój mandat. Tak się stało chociażby w Muzeum Narodowym we Wrocławiu czy na Wawelu.

W Teatrze Wielkim i Teatrze Narodowym dyrektorzy urzędowali od ponad 20 lat. Miałam świadomość, że zmiana mogła wiązać się z lękiem o przyszłość zespołów tych instytucji. Zadbałam więc o uwzględnienie głosu tych środowisk w wyborach nowych dyrektorów, czyli zarówno Jana Klaty, jak również Borisa Kudlički.

Zmiany czekają też rząd. Jest pani spokojna o swoje stanowisko?

Tak, jestem spokojna. Cokolwiek się stanie, przyjmę to ze spokojem. ©Ⓟ