Jakie będą efekty przepisów nakazujących, by polskie radia grały dużo więcej polskich piosenek? Wszystkich nie da się dzisiaj przewidzieć, jeden jest natomiast pewien – odpływ słuchaczy do platform streamingowych i podcastów. Nie jestem tylko pewien, czy posłowi Markowi Suskiemu (PiS) rzeczywiście o to chodzi.

Wbrew informacjom, które ukazały się po piątkowej konferencji pana posła, ogólny limit nie ma być zwiększony do 80 proc., tylko do 50 proc. czasu w skali miesiąca. Innymi słowy, w ciągu miesiąca każda rozgłośnia musiałaby co najmniej połowę czasu, w którym lecą piosenki przeznaczać na polski repertuar. Dzisiaj limit ten wynosi 33 proc.
To jednak dopiero początek, bo zgodnie z projektem 80 proc. czasu przeznaczanego na emisję polskich piosenek musiałoby przypadać na godz. 5–24. Dzisiaj jest to 60 proc. Zostaje więc 5 nocnych godzin, w których można skomasować pozostałe 40 proc. To właśnie dlatego w nocy dużo częściej można usłyszeć krajowych wykonawców. Teraz miałoby się to radykalnie zmienić. Na zagranicznych artystów dużo łatwiej byłoby trafić między północą a godz. 5 rano.
Warto tu wyjaśnić, że zarówno obecne, jak i planowane limity nie dotyczą ogólnie czasu antenowego tylko tego, w którym są nadawane utwory słowno-muzyczne. Mówiąc wprost – piosenki. Odliczamy więc zarówno serwisy informacyjne, programy publicystyczne oraz muzykę instrumentalną. Połowę z pozostałego czasu radia musiałyby przeznaczać na emisję polskich piosenek, z czego zdecydowaną większość w dzień.
Pomysł nie jest nowy. Rok temu, przy okazji projektu ustawy o podatku reklamowym próbowano podwyższyć limit polskiego repertuaru do 49 proc., co ciekawe, pozostawiając przepis mówiący o tym, że 60 proc. tego czasu ma przypadać na godz. 5–24. Spotkało się to wówczas z bardzo krytyczną reakcją środowisk radiowych podkreślających, że odbije się to na słuchaczach, którzy chcą słuchać zagranicznych wykonawców. Ostatecznie pomysł obumarł, ale teraz wrócił w dużo radykalniejszej formie.
Uzasadnieniem dla jego wprowadzenia ma być pandemia, która m.in. przez zmniejszoną liczbę koncertów szczególnie odbiła się na branży muzycznej. Przedstawiając propozycje, poseł Marek Suski mówił, że w tym rozwiązaniu nie ma niczego szczególnego, podobne obowiązują w większości krajów UE. „Nie widzę powodów, żeby zagraniczni twórcy akurat w Polsce mieli specjalne przywileje” – napisał na Twitterze. O ile rzeczywiście limity przewiduje wiele państw, to już dzisiaj polskie są jednymi z najostrzejszych w UE. Według radiowców jedynie francuskie prawo wymaga puszczania 40 proc. krajowego repertuaru, a więc i tak dużo mniej, niż zakłada najnowszy projekt.
Nie da się zmusić ludzi, by słuchali tego, co zamarzy się ustawodawcy. Nie w sytuacji, gdy mają do wyboru platformy streamingowe, radia internetowe (których ustawa nie obejmuje) czy liczne podcasty. W praktyce więc, choć mogłoby wydawać się, że projekt służy promocji rodzimej twórczości, efekt może być odwrotny od zamierzonego. Zamiast włączać radio słuchacze coraz częściej będą wybierać usługi internetowe, dostosowując je do własnych upodobań. A polskiej muzyce paradoksalnie coraz trudniej będzie się przebić do masowego odbiorcy. ©℗