- Jesień w Sejmie może być gorąca, przecież zapowiada się kolejna odsłona walki o Trybunał Konstytucyjny, nie wykluczam, że PiS kolejny raz zaostrzy kurs, zacznie się wsadzanie ludzi do więzień, będzie próba zamachu na Warszawę - stwierdza Michał Kamiński w rozmowie z Magdaleną Rigamonti.
Magdalena i Maksymilian Rigamonti / Dziennik Gazeta Prawna
Dzisiaj znowu pływanie?
Hm, od dłuższego czasu. Weszło mi to w nawyk.
W hotelowym drogim basenie.
To jedyna inwestycja w siebie. Staram się codziennie pływać.
Metaforycznie też.
Też. Całe życie. Jeśli jeden dzień odpuszczę, to czuję, jakbym zrobił coś złego. Te 1,5 godziny to czas, kiedy mogę wszystko przemyśleć, poukładać.
Teraz to nie ma co układać.
Jest.
Pan jest w trudnej sytuacji.
Jestem.
Nabroił pan, nigdzie pana nie chcą.
Nic nie nabroiłem. Nie zrobiłem nic, co by usprawiedliwiało moje wyrzucenie z Platformy. Tak się stało i tyle. I nie zamierzam się z tego powodu powiesić. Zresztą moje życie tak się układa, że zazwyczaj jestem w trudnej sytuacji.
W tak trudnej chyba nigdy. Jak pan odchodził z PiS, był PJN, potem PO. Teraz już wszystkie mosty spalone.
Przecież wyrzucając mnie z PO, nie przywołano mojej żadnej konkretnej wypowiedzi, w której bym zaszkodził Platformie, ani czynu, którego bym się dopuścił. Wiem, że szukali, ale nie znaleźli. Nie mieli powodów, żeby mnie wyrzucać. Ze dwa miesiące temu miałem dobrą rozmowę z Grzegorzem Schetyną. Przyjemną nawet. Zresztą, zawsze mi się przyjemnie z nim rozmawiało, a znamy się już parę dobrych lat. Na koniec tej rozmowy on mówi: „Michał, słuchaj, ale jest jedna polityczna różnica między nami. Wiem, że ty uważasz, że nie powinniśmy skręcać w prawo, a ja sądzę, że powinniśmy, bo tam jest elektorat”. Uczciwie postawiona sprawa. A ja mam prawo mówić, co mi się nie podoba, że to jest zły kierunek i że Polska nie potrzebuje dzisiaj kolejnej prawicy. Sądziłem, że w demokratycznych partiach można się nie zgadzać z szefem. Kiedy Schetyna ogłosił publicznie, że PO skręca w prawo, wiedziałem, że to nie pomyłka, lapsus jakiś, tylko przemyślana sprawa. Błędnie przemyślana, ale na Boga, on jest prezesem partii, wygrał wybory i ma prawo nadawać kierunek tej partii.
Działał pan na szkodę partii, szkodził pan jej wizerunkowi.
To są oskarżenia bez pokrycia. Jestem posłem z przedostatniego rzędu, nie żadnym funkcyjnym, trzeba widzieć mnie we właściwych proporcjach.
Zapytał pan Schetynę, dlaczego pana usuwa.
Mam swój honor, nie jestem rozlazłą...
Kim?
Histerykiem nie jestem. Wyrzucił mnie, jego prawo. Co mam zrobić, przecież się nie oflaguję i nie będę pikietował gabinetu Schetyny, wywieszał transparentów: „Grzegorz, przywróć mnie do Platformy”.
Prawie nikt w PO pana nie lubił.
Jedni lubili, drudzy nie. Schetynę też nie wszyscy lubią.
Schetyna ma swoją frakcję wyznawców, pan nie miał. To marszałek Kidawa-Błońska o panu: „Pamiętam, co Michał mówił o Platformie, kiedy był w PiS, co nam robił. Pracowaliśmy razem, ale z dystansem. Mentalnie on był z innego świata”.
No cóż, ci wszyscy ludzie zaakceptowali mnie na listach Platformy. Nawet na listach w Lublinie mnie zaakceptowali, nie wszyscy, ale wielu. No, ale cóż, teraz jest inaczej i dalej będę robił swoje.
Czyli?
Mam jeszcze trzy lata kadencji. Będę posłem opozycyjnym.
Wobec opozycji?
Przede wszystkim wobec Prawa i Sprawiedliwości. Dla mnie punktem odniesienia jest zła władza, obóz złej zmiany i będę się starał mu przeciwstawić. Będę dążył do tego, żeby PiS nie rządził dłużej, niż jest to konieczne.
To kim pan teraz jest?
Michałem Kamińskim. Nieprzerwanie od 44 lat.
Politycznie kim pan jest? Ruiną?
Dość dobrze się czuję i fizycznie, i psychicznie. Nie jestem ruiną.
A politycznie?
Mówiłem już, że to kolejny zakręt. I zobaczymy, co za tym zakrętem będzie. Najpierw musimy się w tej małej grupie, w tym doborowym towarzystwie zorganizować.
Tych wyrzuconych.
Tak. Przecież Staszek Huskowski to jest legenda podziemia. A Jacek Protasiewicz jest bardzo zdolnym politykiem i na pewno jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Żaden z nas, a ja na pewno, nie zamierza robić nic, żeby Platformę osłabiać.
Sam pan przyznał, że jest opozycją przy opozycji.
Jak śmieje się jedna moja znajoma, jestem klasycznym przykładem żołnierza wyklętego.
Jeszcze kilka lat temu takiego żarciku by pan nie powtarzał.
Przeszedłem długą drogę, ewolucję ideową, którą trudno nazwać koniunkturalizmem, bo dzisiaj w Polsce jest raczej koniunktura na prawicę. Najlepszy dowód, że nawet Grzegorz Schetyna chce tam sytuować PO. Zobaczymy, bo jak to mówił Kazimierz Górski, gra się tak, jak przeciwnik pozwala. Oczywiście, lepiej być w dużym klubie parlamentarnym, ale można też być w małym kole i działać.
Jesień w Sejmie może być gorąca, przecież zapowiada się kolejna odsłona walki o Trybunał Konstytucyjny, nie wykluczam, że PiS kolejny raz zaostrzy kurs, zacznie się wsadzanie ludzi do więzień, będzie próba zamachu na Warszawę.
Pana wsadzą do więzienia?
Mnie? A za co? Raczej będą szukali innych kandydatów. U Kaczyńskiego nic nie dzieje się bez przyczyny. Działa w stalinowskim duchu, że wraz z postępami socjalizmu narasta walka klasowa. Powiedział to trochę innymi słowami 10 sierpnia.
Całkiem niedawno mu pan przyklaskiwał.
Ludzie mają prawo się zmieniać. Zresztą w PiS uchodziłem za lewe skrzydło. Pamięta pani, że to ja szedłem z Rydzykiem na udry, kiedy miałem odwagę powiedzieć, że skierował haniebne słowa pod adresem pani prezydentowej Marii Kaczyńskiej. Wiem, że nie pasowałem do zakonu PiS. Miałem jednak ten komfort, że byłem w dobrych relacjach zarówno z Lechem, jak i z Jarosławem. Zapewne uważali, że jestem użyteczny. Proszę zauważyć, że przez ostatnie prawie siedem lat nie powiedziałem żadnego złego słowa na prezydenta Kaczyńskiego. Zresztą nie miałbym czego powiedzieć. Oczywiście on miał wady, nie był święty, ale nie żałuję ani jednego momentu pracy z nim. Jednak nie powołuję się na tę spuściznę, bo uważam, że nie mam do tego prawa. Lech Kaczyński nie podzielałby tego, co teraz robię, miałby pewnie do mnie gigantyczne pretensje. Trochę mnie tylko śmieszy, że ze strony internetowej PiS wycięto fragment filmu, w którym Lech Kaczyński po wygranych wyborach prezydenckich dziękuje także mnie... Stalinowska metoda wycinania ludzi wraz z rozwojem wydarzeń.
Panie pośle, jestem prawie pewna, że gdyby teraz prezes Kaczyński rozłożył ręce i powiedział: „Misiu, chodź”, to pan by poszedł.
Nie, nie poszedłbym. Miałem już takie oferty.
Od prezesa?
Nie bezpośrednio od niego, ale od ludzi z jego bardzo bliskiego otoczenia. Proszę pamiętać, że mnie z PiS nie wyrzucono, sam z niego odszedłem na skutek takich, a nie innych przemyśleń.
Odszedł pan, bo był pan przekonany, że Jarosław Kaczyński wygra wybory prezydenckie i pan będzie miał realną władzę w PiS?
Chwileczkę, odszedłem z PiS, rezygnując przy tym z bardzo zaszczytnej funkcji szefa frakcji w Parlamencie Europejskim. I odchodziłem z myślą, że może to być koniec mojej kariery politycznej. Nawet już się do tej myśli przyzwyczaiłem.
Przecież pan kalkulował.
Wtedy nie wierzyłem, że Jarosław Kaczyński będzie się w stanie zmienić, nie przypuszczałem, że zrobi to, co zrobił, czyli wystawi Andrzeja Dudę na prezydenta, a Beatę Szydło na premiera, i schowa się na czas kampanii wyborczej. Ja uważałem, i najwyraźniej Jarosław Kaczyński się ze mną zgodził, że on pod swoim szyldem wyborów nie wygra.
Ogłosił pan nawet koniec PiS i dał taki tytuł swojej książce, którą teraz można kupić na przecenach.
Wiele książek jest przecenionych, nie tylko moja. Ale nigdy nie twierdziłem, że Kaczyński nie ma zmysłu politycznego. To jest wyjątkowo zdolny polityk.
Pan by chciał być taki jak on, mieć taką władzę.
Nie. Kiedyś Lech Kaczyński powiedział o mnie: „Michał nie chce mieć władzy, on chce mieć wpływy”. I to jest bardzo trafna ocena. Ja lubię mieć wokół siebie dużo ludzi, dużo znajomych. Nigdy też nie cierpiałem na manię tytułów, może dlatego, że wcześnie zostałem posłem, w międzyczasie byłem jednym, drugim ministrem i sam się przekonałem, że to naprawdę nie o to chodzi. Wie pani, oglądałem niedawno kolejny sezon „House of Cards”. Jestem amerykanistą, więc amerykańska polityka mnie bardzo interesuje.
Ale studia skończył pan dopiero w 2008 r., w wieku 36 lat.
Prawda, trochę późno, ale skończyłem. I na Ameryce się trochę znam, mam wielu znajomych w Kongresie, wiem, jak ta polityka wygląda, i kiedy ludzie mnie pytają, czy jest tak, jak w tym serialu, to zawsze mówię, że to karykatura. Mam jednak też taką refleksję, że jest w tym filmie jedna wielka prawda: immanentną cechą wszystkich polityków jest niespełnienie. Frank Underwood przezwycięża kolejny kryzys, żeby wchodzić w kolejny kryzys.
Jak pan.
Pracowałem z wieloma politykami na najwyższych szczeblach władzy i jeśli ktoś myśli, że władza daje szczęście, to nie ma racji. To nie jest dla normalnych ludzi, bo tu jeśli się coś osiągnie, zajmie jakieś miejsce, to tego miejsca trzeba cały czas bronić.
Motyle w brzuchu pan miał, kiedy w 2005 r. Lech Kaczyński wygrywał wybory prezydenckie?
Byłem szczęśliwy. Ale to nie była euforia. Cieszyłem się, że pomogłem zwyciężyć, że się do tego zwycięstwa przyczyniłem. OK, to był jeden z najlepszych momentów w moim życiu. Brakuje mi takich momentów.
Ostatnie lata to raczej zjazd z wysokiej góry.
Takie jest życie i taka jest polityka. Mało kto może o sobie powiedzieć, że wszystko mu wychodzi. Zresztą nie znam takich ludzi. Wie pani, wyrosłem już z myślenia, że muszę być w polityce, że wszystko albo nic. Krótko, bo krótko, ale byłem poza, byłem w biznesie wiceprezesem dużej firmy PR i sobie radziłem. Widziałem tyle planów, które się nie ziściły (nie tylko moje), tyle nieoczekiwanych zwrotów akcji... Proszę sobie przypomnieć, kim był Jarosław Kaczyński, kiedy ja byłem pierwszy raz posłem, czyli w tej kadencji 1997–2001. Samotnym posłem, który chodził odbierać pieniądze w kopercie z kasy sejmowej. Dobrze pamiętam jesień 2000 r. Lech Kaczyński jest ministrem sprawiedliwości, a Tusk przegrywa wybory z Bronisławem Geremkiem w Unii Demokratycznej. Gdyby ktoś wtedy powiedział, że ci dwaj politycy – Tusk i Kaczyński – zdominują scenę polityczną na wiele lat, to ludzie by się pukali w głowę.
Wieloma tymi zwrotami pan zawiadywał, to jest pana żywioł, panu chodzi o granie w politykę, a nie o dobro Polski.
Nie lubię tych górnolotnych sformułowań, no ale sorry, ja uważam jednak, że wiele razy udowodniłem, iż dobro Polski to jest dla mnie podstawowa motywacja do uczestniczenia w polityce.
A nie ego?
Ego też, bo do polityki nie idą raczej ludzie nieśmiali i skromni.
Pan ma ogromne.
Bez żartów. Raczej jestem workiem pełnym wad.
To, rozumiem, tekst na użytek publiczny.
Staram się być szczery.
Sądziłam, że spotkam dziś człowieka pełnego refleksji, zadumanego nad sobą, a siedzi przede mną butny, pewny siebie facet, który uważa, że jest w porządku, tylko cały świat jest nie w porządku.
Wie pani, w tym biznesie, czyli w polityce, trzeba cały czas pedałować. Jak na rowerze. Trudno na nim stać, bo się człowiek przewraca. Staram się do życia podchodzić w prosty sposób: trzeba być sobą, trzeba wierzyć w to, co się robi.
Zdanie jak z amerykańskich poradników.
Staram się z panią szczerze rozmawiać, narażając się na zarzut, że jestem butny i pewny siebie. Ale tak naprawdę ja wcale nie jestem pewny siebie. Zastanawiam się nad sobą, nad tym, co spowodowało, że poszedłem do polityki. Zadaję sobie pytania o sens. Przechodzę okres wzmożonej refleksji. Zobaczymy, jakie wyciągnę wnioski. Nie jestem cyborgiem, tylko człowiekiem wbrew pozorom dość wrażliwym. Wie pani, zauważyłem, że jest jedna taka prawidłowość: bardzo często ludzie, którzy idą do polityki – myślę teraz o facetach – to mężczyźni, którzy wychowywali się bez ojca.
Pan też.
Też. I to miało na mnie duży wpływ.
Dlatego musi pan cały czas udowadniać, że się nadaje?
Raczej chodzi o to, żeby być w grupie, żeby mieć poczucie, że się jest akceptowanym. Wielu moich znajomych nie wierzyło, że z tym pływaniem mi się uda, że schudnę, zmienię się. A się udało.
Udowodnił pan.
Mam taką konstrukcję, że muszę. Moi rodzice się rozwiedli, kiedy miałem niespełna cztery lata. Potem pierwszy raz zobaczyłem ojca dopiero jako szesnastolatek, w 1988 r. Pojechałem do niego, mama wpadła w panikę, że ja tam zostanę. Nie zostałem. Ale chyba wtedy zrozumiałem, jak mi tego ojca brakowało. Szczególnie wtedy, kiedy graliśmy z chłopakami w piłkę. Wszyscy mieli ojców, tylko nie ja. A z matką o piłce trudno się gada. I wiem, że to dzieciństwo bez ojca sprawiło, że teraz jeżeli wiem, że jestem częścią jakiejś drużyny, w której panują kumpelskie relacje, i mogę się czuć potrzebny, to jest mi dobrze.
Czyli teraz raczej dół.
No, dół. Ale muszę się trzymać. I naprawdę mam mnóstwo refleksji na temat tego, co zrobiłem, a czego nie, i co mnie dalej czeka. Jestem niestety w głupim wieku, bo kiedy się ma 44 lata, to trudno zaczynać coś od nowa. A z drugiej strony myślę: a może pieprznąć to wszystko?
Smutno się zrobiło. Chociaż tak naprawdę nie wiem, czy pan mną nie manipuluje.
Po co miałbym manipulować?
Po to, żeby wzbudzić współczucie. Na grach i manipulacjach polega pana praca.
Naprawdę człowiek musi dorosnąć do własnej legendy. Znam wielu dziennikarzy i zapewniam panią, że nie rozmawialiby ze mną, gdyby czuli, że nimi manipuluję.
Rozmawiają, bo wiedzą, że będą mieli newsy od pana.
Nie znajdzie pani dziennikarza, którego bym wpuścił w maliny, którym manipulowałem, w sensie, podawałem nieprawdziwe informacje. Nie znajdzie pani nikogo w dziennikarstwie, kogo bym oszukał.
A w polityce?
Nie było nigdy tak, że mówiłem coś innego, a robiłem coś innego. Myślę, że płacę cenę za to, że mówię, co myślę. W PiS było tak, że kropla się przelała, poszedłem do telewizji i powiedziałem, co sądzę na temat tej partii. Teraz jest trochę inaczej, bo ja nie chciałem się dać wyrzucić z PO, nie chciałem z niej odchodzić. To jest dla mnie niekomfortowa sytuacja, ale nie jest to też najgorsza rzecz, jaka może człowieka w życiu spotkać. Nawet gdybym miał za trzy lata wypaść z polityki.
Już kilka lat temu pan groził, że pan odchodzi z polityki.
Chciałem przestać być już europosłem, choć zdawałem sobie sprawę, że to jest duży zjazd finansowy. Myślałem o tym, żeby wrócić do polskiej polityki, kandydować na senatora może, były też myśli o karierze dyplomatycznej. No, ale zadzwonił telefon, Paweł Graś powiedział, że jeśli chcę wejść do PO, to dostaję trudny okręg. „Przetrzyj się tam, powalcz” – mówił.
Po co pan był potrzebny Tuskowi?
Niech pani jego zapyta. To nie był mój pomysł. W wielu trudnych sytuacjach się sprawdziłem, od tego jestem. Graś mówił: „Mandatu europosła pewnie nie będzie, ale będzie nam łatwiej przyjąć cię do Platformy”. I poszedłem na tę Lubelszczyznę, na ciężki bój. Zdobyłem tam ponad połowę głosów PO. Później pani premier Kopacz zaproponowała, bym z nią pracował w czasie kampanii.
Wierzył pan w nią?
Cały czas wierzę. Widziałem wcześniej z bliska wielu premierów w pracy i powiem szczerze, że w niej jest niesłychana rzetelność.
Zamach stanu w PO z Ewą Kopacz pan szykuje?
Niczego nie szykuję.
Knujecie?
Nic nie knujemy. Jak Boga kocham, nie knujemy. Nie mam zamiaru się bawić w jakieś frakcyjne rozgrywki, bo szkoda na to czasu. Ewa Kopacz jest lojalnym członkiem PO.
Przecież ręki sobie ze Schetyną nie podają.
Ja nic o tym nie wiem.
Błagam.
Zwłaszcza nie jest moją rolą podsycanie konfliktu. Nie zajmuję się plotkami. Ewa jest Platformie potrzebna. Tyle.
Ale nie zgadza się z poglądami Schetyny.
PO jest na tyle ważną instytucją życia publicznego, że jak człowieka z niej nie wyrzucają, to on w niej powinien być. Jeszcze raz mówię, gdyby Schetyna mnie nie wyrzucił, to sam bym nie odchodził. W tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz.
Schetyna to pana wróg.
Moim wrogiem są ci, którzy chcą niedobrze dla Polski, czyli obecna władza. Schetyny nie postrzegam w kategoriach wroga, no na Boga świętego. Zobaczymy, co ten zwrot w prawo przyniesie. Nie jest teraz moim priorytetem myślenie o Platformie i o tym, jak zaszkodzić Schetynie. I to nie jest żadna kokieteria, manipulacja czy pic na wodę, bo to droga donikąd.
Kiedyś palił pan za sobą mosty, a teraz słyszę, że jest pan bardziej dyplomatyczny.
Już mówiłem, że się nad sobą zastanawiam, zmieniam się. Pewnie jak się przekracza czterdziestkę, to się inaczej patrzy na świat. Tym bardziej że ja doskonale pamiętam, co było 20 lat temu, i mam też poczucie, że te 20 lat bardzo szybko mi upłynęły. Za kolejne 20 przekroczę sześćdziesiątkę.
Jak Jarosław Kaczyński, czyli wszystko przed panem.
Proszę nie żartować. Zmieniam się. I jeśli nie będzie dla mnie miejsca w polityce, to mam dwie ręce, mam głowę, z głodu mam nadzieję nie umrę. Trzeba znać proporcję. Zresztą uważam, że bardzo dużo od życia dostałem. W wieku 25 lat zostałem posłem, 11 lat byłem w europarlamencie, zjeździłem pół świata. Teraz tych podróży najbardziej mi brak.
Są wakacje, można jechać.
Zapewniliśmy dzieciom wakacje. Na wspólne już nie starczyło.
Przecież pan ma ponad 10 tys. zł poselskiej pensji.
Brutto. Broń Boże nie narzekam na zarobki, ale kiedyś miałem pensję europarlamentarzysty i to była zupełnie inna skala. Teraz żona nie pracuje, mamy dwoje dzieci, ratę za dom. Zresztą żona ma pretensję, że wróciłem do polityki wtedy, w 2014 r. Miałem dobrą robotę, zrezygnowałem z niej... Z drugiej strony mam poczucie, że na Anię mogę zawsze liczyć. Ona jest po prostu dla mnie bardzo ważna. Przepraszam, muszę wziąć pigułkę. Zaraz będę pływać, a to takie tabletki na energię. Kolega mi polecił. Żadna chemia. Głównie zioła. Czuję, że to działa. Potrafię pływać dwie godziny bez przerwy. Mam poczucie, że to pływanie autentycznie mnie zmieniło. Zawsze miałem problem z nadwagą, teraz nie mam.
Od dzieciństwa?
Prawie. W liceum się zaczęło. Jednak któregoś dnia przestałem się ważyć, wyeliminowałem piwo i zacząłem pływać.
Już słyszałam o tym piwie.
Bardzo lubiłem je pić.
Z alkoholu pan nie zrezygnował.
Nie. Ale mam zasadę, że w Sejmie nie tykam alkoholu, żeby nikt się nie przyczepił.
Zdarzało się panu i koledzy politycy mówią, że czuć od pana alkohol w pracy.
To są mity, bo przysięgam pani, że w Sejmie mam żelazną zasadę. Poza tym, kiedy się pracuję z Ewą Kopacz, która jest bardzo wrażliwa na punkcie alkoholu, to naprawdę nie można pić. Pamiętam, jak jeden z ważnych polityków PO przyleciał do pani premier i mówi: „Misiek chodzi pijany po Sejmie”, a ona: „Jak to pijany, przecież on cały dzień jest ze mną”. Na tego typu sugestię mogę tylko powiedzieć: proszę przyjść do Sejmu i mnie zobaczyć. Ja nie mówię, że w ogóle nie piję, ale z całą pewnością to nie jest problem. Poza tym bym tak nie chudł, nie byłbym w tak dobrej formie. Dobra, nie będę już o tym mówił, bo zaraz będę opowiadał, że zmieniły mi się nawyki żywieniowe, że lepiej mi się żyje... To jest gadanie, jakbym był jakimś pieprzonym celebrytą.
Trochę pan jest.
Musiałem sobie kupić nowe ubrania, nowe garnitury, no a w tej sytuacji materialnej, w której jestem, trzeba być trochę bardziej oszczędnym.
Pana ludzie lubią?
Wielu mnie bardzo nie lubi. Wielu mówi, że jestem dużo fajniejszy na żywo niż medialnie. I to jest dla mnie spory problem wizerunkowy. Opowiem coś pani. Umierał mój dziadek, byłem przy nim w szpitalu. Tracił przytomność, a ja się zwyczajnie popłakałem. Pielęgniarka to zauważyła i mówi: „Ojej, to pan też ma ludzkie uczucia”. Zabolało mnie to wtedy, walnęło.
Sam pan ten wizerunek budował.
Szyto mi buty, no ale OK, budowałem. Długi ten wywiad będzie.
Nie wiem tylko, czy chociaż w jedno słowo mogę panu wierzyć.
Błagam. Niebezpiecznie zbliżamy się do momentu, w którym zaczyna mnie pani obrażać. Rozmawiam z panią szczerze, nic nie ściemniam. Zresztą, czego się pani ode mnie spodziewała, że powiem, że chcę rozwalić Platformę? Nie chcę, przysięgam. Dopiero byłbym kretynem. W następnych wyborach albo PiS sprzątnie wszystko, albo będzie jedna duża lista całej zjednoczonej opozycji. Innego wyjścia nie ma.
Pamiętam, jak jeden z ważnych polityków PO przyleciał do pani premier i mówi: „Misiek chodzi pijany po Sejmie”, a ona: „Jak to pijany, przecież on cały dzień jest ze mną”. Na tego typu sugestię mogę tylko powiedzieć: proszę przyjść do Sejmu i mnie zobaczyć. Ja nie mówię, że w ogóle nie piję, ale z całą pewnością to nie jest problem. Poza tym bym tak nie chudł, nie byłbym w tak dobrej formie