Dane zamiast intuicji
Profesor Marek Rocki przekonuje, że kluczem do nowoczesnego i skutecznego systemu kształcenia jest oparcie się na wiarygodnych danych. Od lat dostępne są zestawienia Ministerstwa Edukacji i Nauki, oparte na informacjach z ZUS-u, które pokazują losy zawodowe absolwentów wszystkich uczelni w Polsce. To ponad trzy miliony rekordów obejmujących czas poszukiwania pracy, poziom wynagrodzenia i region zatrudnienia.
– To nie są dane ankietowe, a więc nie są obciążone subiektywną oceną absolwentów. To twarde fakty – podkreśla profesor Rocki. Dzięki nim uczelnie mogą obserwować, jak ich absolwenci radzą sobie na rynku pracy i na tej podstawie modyfikować programy nauczania.
Różnice jakościowe i pułapki wolnego rynku
Choć dane są ogólnodostępne, ich właściwa interpretacja wymaga wiedzy i ostrożności. Profesor zauważa, że po deregulacji kierunków studiów (ustawa z 2011 roku) uczelnie zyskały dużą swobodę w ich tworzeniu. W efekcie pod tymi samymi nazwami kryją się bardzo różne programy i poziom kształcenia. Czasami chodzi bardziej o przyciągnięcie kandydatów chwytliwą nazwą niż o realne przygotowanie do zawodu.
– Absolwent bankowości z SGH i absolwent tego samego kierunku z innej uczelni mogą mieć diametralnie różne kompetencje – mówi profesor. Tylko 20% wszystkich absolwentów kierunków ekonomicznych kończy uczelnie ekonomiczne – reszta to m.in. politechniki i uniwersytety, co dodatkowo zwiększa rozbieżności.
Wskaźniki sukcesu i kształcenie „na zapas”
Na podstawie danych można dostrzec również pewne niepokojące zjawiska. Wiele osób kończy studia, po których trudno znaleźć dobrze płatną pracę – nie dlatego, że są źle wykształcone, ale dlatego, że rynek pracy w danej dziedzinie jest już nasycony.
– Zdarzają się przypadki, że czas poszukiwania pracy przez absolwentów przekracza rok, a wynagrodzenie jest bardzo niskie – zauważa Rocki. Oznacza to często, że absolwenci podejmują jakąkolwiek pracę, aby zdobyć ubezpieczenie i uniknąć statusu bezrobotnego.
Mobilność absolwentów i lokalne rynki pracy
Z danych wynika także, że absolwenci, którzy decydują się na podjęcie pracy poza województwem, w którym studiowali, często osiągają lepsze rezultaty zawodowe. – Metropolie oferują więcej miejsc pracy, ale trudniej się tam przebić. W mniejszych miejscowościach można szybciej stać się liderem i rozwijać własną działalność – zauważa gość audycji.
Około 30% absolwentów decyduje się na wyjazd z regionu, w którym się kształcili, co również ma istotne znaczenie przy projektowaniu polityki edukacyjnej.
Potrzeba reformy systemu
Mimo dostępności cennych danych, zdaniem profesora Rockiego brakuje systemowego podejścia ze strony państwa. Obecny sposób finansowania uczelni, oparty głównie na liczbie studentów, nie sprzyja jakości kształcenia. – Chciałoby się, by ministerstwo wspierało najlepszych, ale powstaje pytanie co ze wsparciem także tych najsłabszych – mówi profesor.
Demografia pogarsza sytuację. Coraz mniej młodych ludzi oznacza mniejszą liczbę kandydatów, co prowadzi do obniżania progów przyjęcia. – SGH jest jedną z nielicznych uczelni, która konsekwentnie stawia wysokie wymagania. Kształcimy liderów, a to wymaga selekcji już na wejściu – podkreśla Rocki.
Czy każdy musi mieć magistra?
Wreszcie pojawia się pytanie o sens masowego kształcenia na poziomie magisterskim. Rynek pracy coraz bardziej potrzebuje fachowców z wykształceniem technicznym lub zawodowym, a niekoniecznie kolejnych magistrów. Rozwój sztucznej inteligencji również wpływa na sytuację – coraz więcej prac wykonywanych przez absolwentów szkół wyższych można zautomatyzować.
– Niebieskie kołnierzyki wracają do łask – podsumowuje profesor. – A wyższe wykształcenie, choć nadal cenne, nie zawsze gwarantuje sukces.
Czas na decyzje
Na koniec rozmowy pojawia się nadzieja – że ministerstwo weźmie sobie do serca dane, które od lat ma w zasięgu ręki, i wprowadzi niezbędne zmiany. Planowana nowelizacja ustawy o szkolnictwie wyższym może być do tego okazją.