Podjęte w czasie czerwcowego posiedzenia Konferencji Episkopatu Polski decyzje w sprawach komisji niezależnych ekspertów do spraw zbadania zjawiska wykorzystywania seksualnego małoletnich oraz zasad działania Katolickiej Agencji Informacyjnej (które w praktyce oznaczają pogrzebanie szans na ich sprawne funkcjonowanie) można odczytywać zarówno w kluczu wewnątrzkościelnym, jak i politycznym.

Kto dziś naprawdę rządzi w polskim Kościele?

Niektórzy kościelni hierarchowie, którzy zwłaszcza po emisji filmu „Tylko nie mów nikomu” braci Sekielskich zaczęli się poważnie obawiać konsekwencji prawno-finansowych ze strony państwa i z niepokojem przyjęli wyniki wyborów parlamentarnych z jesieni 2023 r., po ogłoszeniu wyników wyborów prezydenckich prawdopodobnie odetchnęli z ulgą. Nie chodzi tu wyłącznie o wygraną Karola Nawrockiego, ale cały zmieniający się klimat polityczny, który zdaje się sprzyjać opcji katolicko-narodowej prezentowanej przez istotną część episkopatu.

Wbrew pozorom nie rządzą nim tacy hierarchowie jak kard. Grzegorz Ryś, metropolita łódzki, abp Wojciech Polak, prymas Polski i metropolita gnieźnieński, czy abp Adrian Galbas, metropolita warszawski. Trudno wskazać prawdziwego lidera, nawet jeśli istotną rolę wciąż odgrywa oczekujący na emeryturę metropolita krakowski abp Marek Jędraszewski. Można jednak zaryzykować hipotezę, że kierunek pracom Episkopatu nadaje biskupi mainstream, którego nadrzędnym interesem jest głównie troska o sytuację materialną Kościoła. Nie jest to zresztą zaskakujące, jeśli przyjrzeć się zarówno formacji obecnych hierarchów, jak i mechanizmowi ich wyboru – większość z nich doszła do swoich stanowisk dzięki posłuszeństwu i trosce o czysto ziemski interes Kościoła.

Tyle że – także ze względu na wspomniane cechy – Kościół w Polsce rozwija się może nie w kontrze do biskupów, ale niezależnie od nich. Działania Episkopatu nie wzbudzają większego zainteresowania już nie tylko w debacie publicznej, lecz także wśród samych wiernych. Coraz częściej to biskupi muszą reagować na inicjatywy podejmowane przez świeckich, nie odwrotnie. W efekcie błędem byłoby postrzeganie Kościoła katolickiego w Polsce przez pryzmat hierarchów. Można zrozumieć, dlaczego media jeszcze relacjonują wypowiedzi poszczególnych biskupów, ale nie mówią one wiele o sytuacji wśród polskich katolików. Także funkcjonujące wciąż określenia w stylu „Kościół toruński” albo „Kościół łagiewnicki” nie mają już wiele wspólnego z rzeczywistością.

Współczesny kształt Kościoła w Polsce determinuje sekularyzacja. Wystarczy przypomnieć, że między spisami powszechnymi z lat 2011 i 2021 ubyło ponad 6,5 mln osób deklarujących się jako katolicy. Obecnie to niewiele ponad 70 proc. populacji. Spadł też odsetek osób regularnie uczęszczających na niedzielną mszę świętą. Kilkanaście lat temu było to ok. 40 proc., obecnie to już tylko niecałe 30 proc. Jedno się nie zmieniło – największą grupą polskich katolików są osoby, które deklarują się jako wierzące, ale co do zasady nie uczestniczą w życiu Kościoła poza najważniejszymi świętami. W sensie politycznym grupa ta jest mocno niejednorodna – znajdziemy w niej zarówno wyborców Lewicy, jak i Konfederacji, choć prawdopodobnie dominują zwolennicy PiS i PO. Powód jest dość banalny – wierzący niepraktykujący to raczej osoby po 40. roku życia (jeśli ktoś młodszy nie praktykuje, to częściej przestaje się po prostu deklarować jako wierzący). Kiedy myślimy lub mówimy o Kościele w Polsce, często zapominamy, że ta grupa jest najliczniejsza.

Od kilku miesięcy widać wysyp nowych treści religijnych w polskim internecie. Generowanych przez AI. Co ciekawe, stoją za nimi podmioty z Azji i Ameryki Południowej, choć systematycznie zmieniają formalnie swoją lokalizację na Polskę

Drugą grupę stanowią katolicy tradycyjni. Mniej lub bardziej regularnie uczestniczą w praktykach religijnych, są przywiązani do okołokościelnych tradycji, ale jednocześnie przejawiają sceptycyzm wobec religijnego aktywizmu wszelakiej maści. Mają dystans zarówno do Rodziny Radia Maryja, jak i bardziej nowinkarskich, charyzmatycznych spotkań pokroju „Jezus na stadionie”. Osoby z tej grupy nie żyją życiem Kościoła, ledwo znają nazwisko swojego proboszcza, raczej nie śledzą mediów katolickich (choć są wyjątki), a w swoich postawach społeczno-politycznych kierują się innymi przesłankami niż przynależność do Kościoła. Ot, jeśli w parafii jest festyn, to zabiorą na niego wnuki, przystroją okno na procesję Bożego Ciała. Mam wrażenie, że choć ta grupa wciąż jest dość liczna, to jednak jej udział systematycznie maleje. W dyskusjach o polskim Kościele zapomina się o niej równie często jak o wierzących niepraktykujących.

Biskupi stracili władzę, bo nikt ich już nie słucha

Trudno powiedzieć, jaki odsetek z tych 70 proc. deklarujących się jako katolicy należy do opisanych powyżej grup niezaangażowanych, ale (choćby na podstawie oficjalnej frekwencji na niedzielnych mszach) sądzę, że to zdecydowana większość. Pozostałe grupy są w gruncie rzeczy zdecydowanie mniej liczne lub wręcz niszowe, ale to właśnie one decydują zarówno o wizerunku polskiego Kościoła, jak i kierunku, w którym będzie podążać.

Pierwszą z nich są „parafialni aktywiści”. Reprezentują ją głównie starsze kobiety o bardziej konserwatywnych poglądach, które angażują się w życie lokalnych wspólnot. Sprzątają kościół, są członkami róż różańcowych i innych wspólnot, działają w parafialnym Caritasie, nierzadko tworzą rodziny Radia Maryja i Telewizji Trwam. Z perspektywy ogólnokrajowej mogłoby się mylnie wydawać, że osoby takie nie mają specjalnie wpływu na życie Kościoła. To bowiem właśnie ta grupa utrzymuje finansowo funkcjonowanie parafii (choćby poprzez zamawianie intencji mszalnych) oraz wielu mediów katolickich (z badań wiemy, że ich odbiorcami są głównie kobiety w wieku 50+, i dotyczy to nawet katolickich portali tworzonych dla młodszych użytkowników). Co prawda parafialni aktywiści nie kontestują jawnie pozycji proboszczów, ale żaden lokalny duchowny nie pójdzie na wojnę z parafialnymi aktywist(k)ami, bo wie, że nawet w sensie ekonomicznym to strategia samobójcza. Poza tym, jeśli ktoś ma napisać donos do biskupa, to nie będzie to żaden zajadły ateista, lecz właśnie „zatroskani” parafialni aktywiści. Wpływ tej grupy w skali mikro jest o wiele większy niż o. Tadeusza Rydzyka w skali ogólnopolskiej, bo jego pozycja jest dziś radykalnie słabsza niż jeszcze kilkanaście lat temu. Głównie dlatego, że nie udało mu się skutecznie zaistnieć w internecie, a to właśnie on zmienił oblicze Kościoła w Polsce.

Drugą kategorią wśród zaangażowanych katolików są właśnie „aktywiści internetowi”. To dziś chyba najpoważniejsza siła w polskim Kościele i środowisko mocno niejednorodne. Do jego opisu może posłużyć wskazanie kluczowych twórców, wokół których gromadzą się fani. Fenomenem jest o. Adam Szustak, dominikanin prowadzący na Youtube dobijający do 1 mln subskrybentów kanał „Langusta na palmie”. Wśród jego fanów znaleźć można z pewnością przedstawicieli różnych „frakcji”, ale gdybym miał szukać jednej reprezentatywnej, byliby to „duchowi kolekcjonerzy”. Są to osoby, które nie tylko pochłaniają różne treści religijne, lecz także jeżdżą na różnego rodzaju rekolekcje, modlitwy uwielbienia itp. To, co je wyróżnia, to optymistyczne podejście do wiary i szeroko rozumianego życia duchowego.

Są takie kanały jak Teobańkologia (625 tys. subskrybentów) i Kecharitomene (170 tys. subskrybentów), prowadzone przez ks. Teodora Sawielewicza oraz ks. Dominika Chmielewskiego, założyciela Wojowników Maryi. Te dwa kanały trafiają do podobnego rodzaju odbiorców, czyli „katolików walczących”, choć ks. Sawielewicz gromadzi raczej kobiety, a ks. Chmielewski – mężczyzn. Obaj mocno odwołują się do tradycyjnych formatów modlitewnych i bazują na motywie zagrożeń duchowych i konieczności walki ze złem. Zwolennicy tego nurtu wydają się bardziej podatni na polityczne zaangażowanie od „duchowych kolekcjonerów”, czego przykładem są choćby wspomniani Wojownicy Maryi. Należy dodać, że w nurcie „katolicyzmu walczącego” (w sekcji modlitewnej) mamy również kanały prowadzone przez świeckich – tu dobrym przykładem będzie „Ku Bogu” prowadzony przez Igora Nadolskiego (350 tys. subskrybentów).

W tym kontekście warto wspomnieć inne świeckie środowisko, które również odwołuje się do nurtu „katolicyzmu walczącego” w wydaniu modlitewnym, ale z silnym komponentem narodowym. Mowa o Fundacji Solo Dios Basta, która w ostatnich latach organizowała takie ogólnopolskie akcje jak „Wielka Pokuta” (2016), „Różaniec do granic” (2017), „Polska pod Krzyżem” (2019), „Różaniec do granic nieba” (2020) czy „Adoracja bez granic” (2022). Fundacja na swojej stronie internetowej wprost odwołuje się nie tylko do „promocji kultury chrześcijańskiej, działalności na rzecz Nowej Ewangelizacji”, ale także „kreowania i popularyzowania pozytywnego wizerunku Polski w kraju i za granicą, wzmacniania jej międzynarodowego prestiżu oraz upowszechniania wartości narodowych i religijnych”. Jeśli gdzieś szukać emocji, do których w swojej polityce odwołuje się Grzegorz Braun, to właśnie wśród owoców przedsięwzięć podejmowanych przez Solo Dios Basta.

Innym ważnym środowiskiem, mieszczącym się w podobnym nurcie, jest Polonia Christiana z portalem Pch24.pl (330 tys. subskrybentów), wywodząca się ze Stowarzyszenia Kultury Chrześcijańskiej im. ks. Piotra Skargi. W przeciwieństwie jednak do poprzednich inicjatyw, które mają głównie charakter modlitewny (w postaci codziennych internetowych „live’ów” albo wielkich, jednorazowych akcji), Pch24.pl skupia się głównie na działalności publicystycznej i apologetycznej. Środowisko to jest dobrą ilustracją przesuwania się (zwłaszcza od czasów pandemii COVID-19) katolickiej debaty w prawą stronę. Portal, który jeszcze kilka lat temu zaklasyfikowano by jako skrajnie konserwatywny, dziś można uznać za mainstream katolickiego internetu.

Internet zmienił wszystko: parafie, media, wspólnoty

Zjawisko to ma trzy istotne konsekwencje. Po pierwsze, środowiska jeszcze bardziej niszowe, takie jak choćby reprezentujący nurt zwolenników tradycyjnej, przedsoborowej liturgii magazyn „Christianitas”, prezentują swoje treści właśnie na portalu Pch24 (przed pandemią taki mariaż wydawał się dość egzotyczny). Po drugie, skoro jest popyt na takie treści, pojawiają się nowe, podobne kanały, prowadzone również przez świeckich. Można wspomnieć choćby o takich inicjatywach jak „Trudno być katolikiem” Macieja i Anny Świerzyńskich (245 tys. subskrybentów), „Marek Miśko, Czuwaj!” (155 tys. subskrybentów) czy „Sprawki okiem katolika” Dawida Mysiora (115 tys. subskrybentów). Po trzecie wreszcie, środowiska bardziej progresywne albo znalazły się na lewym marginesie katolickiej debaty, albo wypadły poza nią i dziś kwestionowana jest nawet ich katolickość.

Papierkiem lakmusowym prawowierności był stosunek do papieża Franciszka i jego pontyfikatu – przychylność wiązała się automatycznie z ustawieniem się po mocno po lewej stronie, a entuzjazm skazywał na los dysydenta. Sztandarowym przykładem stał się w ostatnim czasie Tomasz Terlikowski. Co istotne, część liberalnych środowisk odeszła z Kościoła (lub została z niego wypchnięta – tu punkt widzenia zależy od perspektywy), tym samym ułatwiając przesunięcie katolickiego okna Overtona w bardziej konserwatywną stronę.

To też zresztą jeden z powodów, dla których „progresywny” kard. Grzegorz Ryś, który odgrywa ważną rolę w strukturach Kościoła Powszechnego (choćby poprzez pracę w watykańskiej dykasterii ds. biskupów), nie jest twarzą polskiego Kościoła. W Polsce spotyka się on bowiem raczej z niezrozumieniem, a nawet jawną krytyką, czego dobitnym przykładem była reakcja na jego list duszpasterski w sprawie imigrantów i sytuacji na granicy. Choć jego tezy były zbieżne z późniejszym orędziem papieża Leona XIV, nawet ze strony polskiego duchowieństwa dało się słyszeć wyraźne niezadowolenie z argumentacji zaprezentowanej przez łódzkiego metropolitę. Nie trzeba dodawać, że równie mocną krytykę zafundowano kardynałowi choćby na łamach portalu Pch24.pl.

Powyższa mapa polskiego katolicyzmu jest umowna i nie oddaje w pełni złożoności i napięć, które występują w samym Kościele. Nie mam jednak wątpliwości, że jednym z głównych czynników determinujących jego przemiany był internet – niemal całkowicie zignorowany przez hierarchów. Proces ten przyśpieszył w trakcie pandemii, kiedy przez pewien czas wierni byli niemal całkowicie skazani na korzystanie z tej formy aktywności duszpasterskiej (i którzy w jakiejś części już do parafii nie powrócili). W efekcie ton polskiemu katolicyzmowi nadają bardziej o. Adam Szustak, ks. Dominik Chmielewski czy nawet Grzegorz Braun, a także mnóstwo mniej lub bardziej anonimowych twórców, którzy przebijają się z coraz bardziej magicznym podejściem do chrześcijaństwa (vide cudowne medaliki, cudowne modlitwy itp.).

To jednak dopiero początek rewolucji. Od kilku miesięcy widać wysyp nowych treści religijnych w polskim internecie. Generowanych przez AI. Co ciekawe, stoją za nimi podmioty z Azji i Ameryki Południowej, choć systematycznie zmieniają formalnie swoją lokalizację na Polskę. Nie mają one jednak na celu ewangelizacji, ale budowanie zasięgów i zarabianie na nich. W tym sensie aktualni użytkownicy kanałów katolickich youtuberów mogą stać się rezerwuarem odbiorców nowych kanałów, które będą już kompletnie poza kontrolą hierarchii. Nikt tak naprawdę nie wie, jaka wizja religijności będzie w ten sposób sprzedawana. Już to wystarczy, by nie tylko w Episkopacie zapaliła się lampka ostrzegawcza. Jak bowiem pokazuje historia, religia może być bardzo użytecznym narzędziem promowania niebezpiecznych ideologii politycznych. W efekcie „AI-tyzacja” katolickiego internetu w Polsce może stanowić wyzwanie także dla władz publicznych.

Jeśli idzie o perspektywę stricte kościelną, kontynuacja obecnych zjawisk będzie prowadzić do narastających różnic pomiędzy promowaną przez Stolicę Apostolską wizją chrześcijaństwa a polskim katolicyzmem z silną nutą narodową. Tu zresztą, o czym już kilkukrotnie pisałem, da się zauważyć paralelę z Kościołem w USA, który również pod wpływem trumpizmu odpływa od ortodoksji rozumianej jako łączność z „linią” urzędującego papieża. To bardzo poważne wyzwanie dla biskupów. Jak celnie zauważył na jednym z portali społecznościowych Robert Winnicki, komentując wspomniany list pasterski kard. Grzegorza Rysia, „jeśli Kościół nie będzie z narodem, to naród się od takiego Kościoła odwróci”.

Wydaje się, że zmiana polityczna, którą rozpoczęła wygrana Karola Nawrockiego, a która prawdopodobnie dopełni się w następnych wyborach parlamentarnych, będzie stanowić zachętę przynajmniej dla części hierarchów, by pójść mocniej w stronę konserwatywno-tradycjonalistyczno-narodową. Inny kierunek stanowi bowiem spore ryzyko dla społecznej, a co za tym idzie i materialnej pozycji Kościoła w Polsce. Pytanie, jak na taką strategię będzie patrzeć Stolica Apostolska. Może być i tak, że za sprawą treści generowanych przez AI na zlecenie nieznanych podmiotów polscy katolicy odpłyną jeszcze bardziej w konserwatywną stronę, bo taki jest dziś dominujący przekaz nowych kanałów generujących zasięgi. Jedno nie ulega dla mnie wątpliwości – warto się temu procesowi bacznie przyglądać, bo będzie mieć on konsekwencje nie tylko dla samego Kościoła, ale także państwa i szeroko rozumianego świata polityki. ©Ⓟ

Autor jest publicystą, doktorem nauk ekonomicznych, adiunktem w Katedrze Stosunków Międzynarodowych UEK, członkiem Polskiej Sieci Ekonomii i ekspertem Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego