Co do tego chyba nikt nie miał wątpliwości: Ursula von der Leyen już w pierwszych słowach swojej przemowy do europarlamentarzystów zapewniła o niezachwianym wsparciu Unii Europejskiej dla Ukrainy, w której musi zapanować sprawiedliwy pokój. Ogłosiła też, że Wspólnota udzieli rządowi w Kijowie pożyczki, którą nasz sąsiad spłaci uzyskanymi od Rosji reparacjami. Niektórzy potraktowali to jako zawoalowaną zapowiedź wykorzystania zamrożonych rosyjskich aktywów w celu finansowego wsparcia Ukrainy. Szefowa Komisji Europejskiej odniosła się również do przekroczenia polskiej przestrzeni powietrznej przez kilkanaście rosyjskich dronów w nocy z wtorku na środę. Oprócz słów solidarności Niemka poinformowała też o toczących się pracach nad dziewiętnastym pakietem sankcji na Kreml.

W trwającym ponad godzinę corocznym przemówieniu o stanie Unii Europejskiej von der Leyen zahaczyła o wiele tematów, które – zgodnie ze znanym unijnym podziałem – omawiała dość pobieżnie i dyplomatycznie, w przeciwieństwie do europosłów mogących pozwolić sobie na mniej kurtuazji i okrągłych słów. Obie strony zgadzają się na najbardziej podstawowym poziomie: geopolityczne otoczenie, w którym znalazła się Wspólnota (rosyjska agresja na Ukrainę, wygrana Donalda Trumpa w USA, rosnąca potęga Chin), jak i gospodarcze trudności trawiące Wspólnotę od wewnątrz wymagają stanowczych działań. W przeciwnym wypadku znajdziemy się na (jeszcze bardziej) bocznym torze w światowej grze mocarstw.

Diabeł tkwi oczywiście w szczegółach, ponieważ każdy inaczej definiuje wspomnianą stanowczość. Von der Leyen sporo miejsca poświęciła katastrofalnej sytuacji w głodującej Strefie Gazy. Mimo że zdaniem eurodeputowanych wysunięte przez nią propozycje zawieszenia części handlowej układu stowarzyszeniowego z Izraelem i nałożenia sankcji na radykałów z rządu Benjamina Netanjahu oraz osadników z Zachodniego Brzegu to zbyt mało w obliczu dziesiątków tysięcy zabitych cywilów, można jednak uznać to zobowiązanie za pewien rodzaj przełomu. Dotychczas kierunki polityki UE wobec Izraela wytyczała przede wszystkim szefowa unijnej dyplomacji Kaja Kallas, a więc „jedynie” zastępczyni von der Leyen. Oczywiście na te i dalej idące ruchy zgodę muszą wyrazić państwa członkowskie, co, jak zdążyliśmy się przekonać, jest mało prawdopodobne.

Umowę handlową z USA Niemka określiła jako „najlepszą z możliwych do wyboru opcji”, w której Europa zapisała korzystne dla niej wyjątki. Zaznaczyła przy tym, że UE nie podda się dyktatowi Waszyngtonu w kwestii regulacji platform cyfrowych. Europosłów te zapewnienia jednak nie przekonują. Jeden z nich stwierdził w tym kontekście, że choć porozumienie jest dla Unii niekorzystne, to tak naprawdę nie było innego wyjścia, ponieważ w czasie negocjacji stawek celnych amerykański przywódca groził całkowitym odpuszczeniem przez Waszyngton kwestii ukraińskiej.

Równie, a może i jeszcze ciekawsza była dyskusja po wystąpieniu szefowej KE, uwidoczniła bowiem głębokie podziały między współpracującymi ze sobą demokratycznymi formacjami zasiadającymi w Parlamencie Europejskim. O podkopywanie antypopulistycznego sojuszu wzajemnie oskarżali się szef Europejskiej Partii Ludowej Manfred Weber, liderka Postępowego Sojuszu Socjalistów i Demokratów Iratxe García Pérez oraz współprzewodniczący Zielonych – Wolnego Sojuszu Europejskiego Bas Eickhout. Ta awantura być może była nawet celniejszym podsumowaniem stanu UE niż oracja von der Leyen.