Odpowiedź na to pytanie nie jest zero-jedynkowa. Bez wątpienia Putin naprawdę sporo ugrał w wymiarze wizerunkowym: zdjęcia z Donaldem Trumpem na czerwonym dywanie, wspólny przejazd limuzyną, wiele przyjaznych gestów ze strony Waszyngtonu. Co jest dość zaskakujące, bo mówimy przecież o dyktatorze ściganym za zbrodnie wojenne przez Międzynarodowy Trybunał Karny. Takie nobilitowanie Putina zapewne ośmieli innych przywódców, którzy dotąd byli przychylni Rosji, ale mieli obawy przed goszczeniem u siebie jej prezydenta. A teraz, gdy zobaczą migawki z Anchorage, stwierdzą, że Rosja przestaje być izolowana na Zachodzie i wraca do kręgu najważniejszych światowych graczy. Propagandowy majstersztyk.
Co do przegranej Unii Europejskiej to w mojej opinii jest dużo za wcześnie na taką ocenę. Spotkanie na Alasce mogło przybrać daleko gorszy scenariusz, w którym dokonałby się podział Ukrainy ponad głowami Europejczyków i oczywiście samego Kijowa. Ze skąpych informacji przekazanych po szczycie wynika, że nic takiego nie miało miejsca, a delegacje nie podpisały żadnej umowy. Nieco więcej o przebiegu negocjacji powinniśmy się dowiedzieć w poniedziałek po rozmowie Trumpa z Wołodymyrem Zełenskim.
Nieco przewrotnie można stwierdzić, że nietęga mina Trumpa podczas briefingu jest dla Europy pozytywnym sygnałem. Dyplomatyczne zaklęcia o „konstruktywnym dialogu” nie zaciemnią faktu, że w Białym Domu nastroje są dalekie od zadowolenia. Same negocjacje trwały krócej, niż zapowiadano, z agendy wypadła wymiana zdań w cztery oczy, a na końcu dziennikarzom nie pozwolono zadawać pytań.
Taka sekwencja zdarzeń pozwala sądzić, że Amerykanie nie zgodzili się na maksymalistyczne żądania Rosjan w kontekście terytorialnym, co z kolei zablokowało dyskusję o powrocie do business as usual. A na tym mocno zależało Putinowi, bo nie jest tajemnicą, że sankcje dotkliwie odbijają się na rosyjskiej gospodarce. Gospodarz z pewnością żałował, że nie udało mu się dopiąć zawieszenia broni i przybliżyć się do pokojowego Nobla, ale z naszej perspektywy to dobrze, że nie doszło do kupczenia ukraińskimi miastami i wsiami.
Tuż przed 15 sierpnia Trump konsultował się z państwami europejskimi i wydaje się, że w jakiejś części zaczął podzielać naszą optykę. W ostatnich godzinach przed szczytem Unia Europejska i jej partnerzy, w tym Wielka Brytania, usztywnili swoje stanowisko, podkreślając, że rosyjska agresja z 2022 roku stwarza zagrożenie dla bezpieczeństwa całego kontynentu, a Ukraina walczy nie tylko za siebie i musi uczestniczyć w ustaleniach pokojowych. Moim zdaniem Trump dostrzega to w większym stopniu niż kiedyś, gdy był gotowy zaakceptować duże koncesje terytorialne na korzyść Rosji.
Unia nie mogła być obecna na Alasce, bo Kreml postrzega ją jako stronę podżegającą i kompletnie nieneutralną. Zostawiając to z boku, zauważmy, że Wspólnota, choć często mało elastyczna i targana wewnętrznymi sporami, odgrywa w kontekście wojny jedną z kluczowych ról, bezpośrednio pomagając Ukrainie i lobbując za amerykańskim wsparciem.
W tym drugim przypadku chodzi nie tylko o aktywność dyplomatyczną, ale również zwiększanie własnych zdolności wojskowych. Poprzez intensywniejsze zbrojenia będziemy w stanie pokazać Waszyngtonowi, że jesteśmy poważnym partnerem, z którym należy się liczyć. Z tym że to niezwykle długi proces, a my przez wiele lat jechaliśmy na plecach Amerykanów jako pasażer na gapę. I dlatego to oni wciąż mają asa w rękawie w postaci ewentualnego wycofania swoich wojsk ze Starego Kontynentu. Europejczycy są tego absolutnie świadomi, stąd pewnie taki, a nie inny kształt umowy handlowej UE-USA. Gdyby nie różnice w potencjale militarnym, Europa pertraktowałaby wysokości ceł bardziej asertywnie, a tak, co zrozumiałe, musiała kalkulować.
UE idzie na ustępstwa, ponieważ we współpracy z USA jeszcze silniej liczy się teraz czysta transakcyjność, a nie wartości i wzniosłe idee. W pewnym sensie ta nieprzewidywalność amerykańskiego przywódcy jest w dłuższej perspektywie dla nas korzystna, bo mobilizuje Europę do większej samodzielności, co miejmy nadzieję, przełoży się na bardziej partnerskie relacje, np. w ramach NATO.
*Jolanta Szymańska jest koordynatorką programu Unia Europejska w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. Doktor nauk politycznych (Uniwersytet Warszawski, 2012), stypendystka programu Erasmus na Uniwersytecie Narodowym im. Kapodistriasa w Atenach. Wykładowca na Uniwersytecie Warszawskim (2012-2021) i w Krajowej Szkole Administracji Publicznej (2019-2021). Autorka licznych publikacji naukowych dot. systemu politycznego oraz polityki migracyjnej UE.