Umowy handlowe z Indiami czy Mercosurem z dnia na dzień nie zastąpią Europie współpracy z USA. Mogą co najwyżej pomóc w ograniczaniu strat.
Indyjscy urzędnicy zarzucają Unii m.in. to, że oczekuje spełniania „irracjonalnych” standardów dotyczących rolnictwa i ochrony środowiska.
Jeszcze do niedawna o de-riskingu dyskutowało się na brukselskich korytarzach wyłącznie w kontekście Chin, od których Unia Europejska próbowała się uniezależnić. Dziś to hasło coraz częściej pada w odniesieniu do Stanów Zjednoczonych, kluczowego sojusznika i gwaranta bezpieczeństwa na Starym Kontynencie. – Mówimy oczywiście o innej formie de-riskingu. UE dąży do zmniejszenia zależności od chińskich towarów, a w przypadku USA bardziej chodzi o zabezpieczenie się w sytuacji, w której istnieją obawy, że europejskim firmom będzie coraz trudniej funkcjonować na rynku amerykańskim, bo USA stawiają na protekcjonizm – wyjaśnia DGP Alberto Rizzi z European Council on Foreign Relations (ECFR).
Dyskusję na ten temat napędzają działania Donalda Trumpa, który zdążył już nałożyć cła na stal i aluminium oraz zagrozić obłożeniem towarów z UE kolejnymi daninami. W środę ogłosił, że wprowadzi taryfy w wysokości 25 proc. na import z państw Wspólnoty, a swoją decyzję tłumaczył tym, że „UE powstała po to, aby wydymać USA”. Szczegółów nie przedstawił. Z jego wypowiedzi wynika tylko, że nowe opłaty uderzą m.in. w europejski przemysł samochodowy.
Doświadczenia Kanady i Meksyku, na których towary Trump nałożył cła, by za chwilę je wstrzymać, nakazują podchodzić z dystansem do deklaracji lokatora Białego Domu. Nie można wykluczyć, że również z Brukselą będzie chciał się dogadać.
Przygotować się na najgorsze
Amerykanie na każdym kroku wysyłają sygnały, że z państwami Starego Kontynentu jest im nie po drodze. Wystarczy przypomnieć, że Trump rozpoczął negocjacje pokojowe z Rosją, zasugerował, że to Ukraina jest odpowiedzialna za wybuch wojny, i stwierdził, że w przyszłości chciałby współpracować z Kremlem.
Wiceprezydent J.D. Vance wygłosił zaś płomienne przemówienie na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa, w którym zarzucił sojusznikom zza Atlantyku odejście od własnych wartości, stosowanie cenzury, ignorowanie wyborców i prześladowania chrześcijan. – Zagrożeniem dla Europy, które najbardziej mnie niepokoi, nie jest Rosja, nie są Chiny ani żaden inny aktor zewnętrzny. Niepokoi mnie zagrożenie od wewnątrz – oświadczył.
Jego słowa wywołały oburzenie wśród obecnych w monachijskim hotelu Bayerischer Hof polityków. – Jeśli dobrze go zrozumiałem, to porównuje warunki panujące w niektórych częściach Europy z tymi w krajach autorytarnych. To nie do przyjęcia – mówił ze sceny niemiecki minister obrony Boris Pistorius.
Komentatorzy zgodnie podkreślali zaś, że państwa Starego Kontynentu muszą się w końcu przebudzić. – Powrót prezydenta Trumpa do Białego Domu powinien być „sygnałem alarmowym” dla UE, która musi przewartościować swoją politykę handlową i nawiązać bliższe stosunki z Azją i Ameryką Łacińską – przekonywał francuski minister handlu Laurent Saint-Martin na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos, które zbiegło się w czasie z inauguracją republikanina.
Paryż od dawna dążył do poluzowania relacji z Waszyngtonem, forsując koncepcję autonomii strategicznej. Słowa Saint-Martina można by więc potraktować z dystansem, gdyby nie to, że podobnych głosów na kontynencie jest dziś dużo więcej. Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen w swoim wystąpieniu w Davos mówiła, że „musimy szukać nowych możliwości, gdziekolwiek się pojawią”. – Europa jest gotowa na zmiany – zapewniła. O tym, że w gabinetach przy Rue de la Loi doszło do zwrotu w myśleniu o sojuszach, świadczy też to, że w swojej przemowie von der Leyen wspomniała w pierwszej kolejności o państwach Afryki, Chinach i Indiach. Stany Zjednoczone wymieniła na końcu.
Europejczycy rozumieją, że problem jest większy niż Trump. Nasi rozmówcy sugerują, że silne relacje, które dotychczas łączyły USA i Europę, mogą zamienić się w luźne koleżeństwo. Aslak Berg z Center for European Reform przekonuje DGP, że UE „musi się przygotować na najgorsze”. – Administracja Joego Bidena kontynuowała wiele polityk, które Trump wprowadził w pierwszej kadencji. Należy zakładać, że niepewność w stosunkach z USA będzie się utrzymywać. Nawet jeśli za cztery lata nowy prezydent zdecyduje się na obniżkę ceł – twierdzi Berg. Jego zdaniem nie jest wykluczone, że USA wycofają się ze swoich zobowiązań wynikających z przynależności do Światowej Organizacji Handlu, więc nie można liczyć, że będą napędzać europejski eksport. – Trzeba znaleźć inne rynki – dodaje ekspert.
Indie, nowy sojusznik
Symbolicznym początkiem nowej ery miała być dwudniowa wizyta w Indiach, którą w towarzystwie 21 komisarzy odbyła w tym tygodniu von der Leyen. Choć urzędnicy KE podkreślają, że na wzmocnieniu współpracy z piątą gospodarką świata zależy im od dłuższego czasu, to przyznają, że relacje z Narendrą Modim uważają teraz za swój „strategiczny priorytet”. Celem Komisji jest zwłaszcza ożywienie negocjacji w sprawie umowy o wolnym handlu. We wstępnej wersji komunikatu po spotkaniach w Indiach, do której dotarł portal Politico, czytamy: „pogłębienie stosunków dwustronnych jest odpowiedzią na zmieniającą się dynamikę globalnego krajobrazu geopolitycznego i wspólny interes w promowaniu stabilności, bezpieczeństwa gospodarczego oraz zrównoważonego wzrostu”.
Bruksela chce współpracować z Nowym Delhi m.in. w zakresie badań nad recyklingiem baterii do samochodów elektrycznych. Obie strony planują też połączyć siły w rozwoju sztucznej inteligencji, półprzewodników i telekomunikacji.
Z szacunków Międzynarodowego Funduszu Walutowego wynika, że PKB Indii w 2024 r. zwiększyło się o ok. 7 proc. W tym samym okresie Chiny odnotowały wzrost na poziomie 5 proc., a Stany Zjednoczone 2,8 proc. Wśród ekspertów słychać głosy, że Indie to dziś Chiny sprzed 30 lat.
Rozmowy z Nowym Delhi nie są łatwe. Negocjacje w sprawie umowy o wolnym handlu rozpoczęły się już w 2007 r., zostały wstrzymane w 2013 r. i wznowione po ośmiu latach w maju 2021 r. Padały optymistyczne deklaracje, że porozumienie uda się sfinalizować przed wyborami, które odbyły się w Indiach i krajach UE w 2024 r. Jednak od tego czasu nie zanotowano większych postępów. Indyjscy urzędnicy zarzucają Unii m.in., że oczekuje spełniania „irracjonalnych” standardów dotyczących rolnictwa i ochrony środowiska.
W pierwszej kadencji na fotelu szefowej KE von der Leyen starała się uzależniać zawieranie umów handlowych od przestrzegania praw człowieka czy działań na rzecz klimatu, co niekoniecznie podobało się jej partnerom. Z tych powodów w grudniu 2023 r. odwołano podróż przedstawicieli Komisji do Brazylii, podczas której planowano sfinalizować umowę o wolnym handlu z Mercosurem. Bezpośrednią przyczyną był brak zgody Argentyny na ograniczenie wylesiania.
Wraz z nastaniem Trumpa Bruksela zaczęła łagodzić swoje wymogi. – Nie sądzę, aby UE całkowicie porzuciła swoje wartości, ale zakładam, że będzie teraz bardziej pragmatyczna i elastyczna – mówi Rizzi z ECFR. Pierwsze efekty nowego podejścia już widać: w ostatnich miesiącach UE zawarła trzy umowy handlowe. Na początku grudnia 2024 r., po 25 latach od rozpoczęcia negocjacji, osiągnęła porozumienie z Mercosurem. Dwa tygodnie później zawarła umowę ze Szwajcarią i wzmocniła porozumienia handlowe z Meksykiem. Po 13 latach Unia wznowiła też rozmowy o wolnym handlu z Malezją.
Udobruchać Trumpa
Sęk w tym, że według naszych rozmówców nowe umowy nie są wystarczające. Stany Zjednoczone to w końcu największy partner handlowy UE – w 2023 r. odpowiadały za jedną piątą unijnego eksportu i to tam płynie najwięcej europejskiego kapitału. „Łączna wartość inwestycji USA w Unii Europejskiej jest czterokrotnie wyższa niż w Azji i regionie Pacyfiku, podczas gdy bezpośrednie inwestycje zagraniczne Unii w Stanach Zjednoczonych są ok. 10 razy wyższe niż jej łączne inwestycje w Indiach i Chinach” – czytamy w analizie Center for Strategic and International Studies.
Aslak Berg tłumaczy, że z dnia na dzień Europejczycy nie zastąpią współpracy z USA umową z Mercosurem czy Indiami. – Mimo to dążenie do dywersyfikacji relacji handlowych może w długim okresie pomóc w ograniczeniu strat wynikających z zawirowań w relacjach z Amerykanami – mówi.
Bruksela próbuje więc jednocześnie zawalczyć o utrzymanie stabilnych relacji z Waszyngtonem. Z jednej strony europejscy urzędnicy prężą muskuły, przekonując, że działania Trumpa nie pozostaną bez odpowiedzi. Mogą np. znowu obłożyć cłami amerykańskie towary, takie jak whisky, motocykle Harley-Davidson i sok żurawinowy. Taka była odpowiedź UE na taryfy, którymi Trump objął stal i aluminium w 2018 r. (zniesiono je za administracji Bidena).
Z drugiej strony przedstawiciele Unii wysyłają sygnały, że są gotowi do rozmów z amerykańską administracją. Komisarz ds. handlu Maroš Šefčovič powiedział niedawno, że UE mogłaby rozważyć dużą umowę z USA, obejmującą m.in. kwestie regulacji technologii czy sprawy niezwiązane bezpośrednio z handlem, jak np. zwiększenie przez państwa członkowskie wydatków na obronę. – Wiem, że prezydent Trump jest wielkim specem od dobijania targów – stwierdził w połowie lutego na spotkaniu zorganizowanym przez American Enterprise Institute centroprawicowy think tank z siedzibą w Waszyngtonie.
Pytanie, czy w negocjacjach z Amerykanami Europejczycy będą potrafili mówić jednym głosem. Niedawne rozbieżności między Paryżem a Berlinem w kwestii tego, jak zareagować na cła, to kolejna sytuacja ukazująca wewnętrzne podziały na kontynencie. Uzależnione od eksportu Niemcy były dużo bardziej skłonne do ustępstw. Liczyły, że w ten sposób uda się uniknąć większych napięć, które mogłyby popchnąć administrację USA do wprowadzenia ceł na import samochodów i części samochodowych. Z kolei Paryż przyjął ostrzejszą linię, stwierdzając, że UE nie będzie miała innego wyjścia, jak rozpocząć wojnę handlową z USA.
To o tyle ważne, że – jak zauważa ośrodek Chatham House – „perspektywy sukcesu w przyszłych rozmowach transatlantyckich będą uzależnione również od tego, czy UE porozumie się we własnym gronie”. ©Ⓟ