Upublicznienie najnowszego projektu amerykańsko-ukraińskiej umowy przez Kijów w drodze kontrolowanego przecieku (kilku polityków i ekspertów zaczęło o nim pisać równolegle) zbiegło się w czasie z ogłoszonym przez Władimira Putina pomysłem odebrania suwerenności politycznej poprzez przekazanie ONZ kontroli nad Ukrainą. Obie idee są równie absurdalne. Zmieniła się sama logika umowy. Uzgodniona wcześniej wersja była porozumieniem ramowym, niewymagającym ratyfikacji, i uwzględniała większość ukraińskich wątpliwości, ale po kłótni w Białym Domu została uznana przez Waszyngton za niebyłą.

Projekt, który według „Jewropejśkiej prawdy” Amerykanie przysłali 23 marca, liczy 58 stron drobnym drukiem, wygląda jak umowa korporacyjna. Prawnicy, którzy pisali projekt, zapomnieli nawet o konieczności ratyfikacji umowy przez ukraiński parlament. Umowa opisuje sposób funkcjonowania Amerykańsko-Ukraińskiego Inwestycyjnego Funduszu Odbudowy i Rozwoju. Kontrolę nad nim sprawowałaby pięcioosobowa rada, której trzech członków stanowiliby Amerykanie, a dwóch – zatwierdzeni przez amerykańską administrację Ukraińcy. Ukraina nie mogłaby się sama wycofać z funduszu, chyba że za zgodą Waszyngtonu, co jest fundamentalnie sprzeczne z samą ideą zawierania umów międzynarodowych. Spory rozstrzygałby sąd w Nowym Jorku. Nawet podatki fundusz miałby płacić w USA.

USA–Ukraina: pomoc zamienia się w dług

Kijów wnosiłby do funduszu 50 proc. dochodów z prywatnego i państwowego wydobycia wszystkich kopalin, sprzedaży licencji na ich wydobycie, a także z funkcjonowania bliżej niesprecyzowanej infrastruktury. Wkładem amerykańskim miałoby być wstecznie 150 mld dol. pomocy udzielonej – wydawałoby się bezzwrotnie – przez USA w czasach Joego Bidena. Ukraińcy swoimi wkładami mieliby ją spłacać – z odsetkami, bo „dług” rósłby im co roku o 4 proc. To Amerykanie decydowaliby przy tym, czy i w co mieliby reinwestować kapitał funduszu. Ukraina nie miałaby przy tym prawa ściągać inwestycji spoza USA, czyli także z Europy, o ile Amerykanie wcześniej nie odrzucili propozycji wspólnego biznesu. Nawet w takim przypadku zresztą oferta dla partnerów z państw trzecich nie mogłaby być korzystniejsza od tej przedstawionej Amerykanom. Tego, że przekreśliłoby to ideę integracji z Unią Europejską, nie trzeba dodawać.

USA–Ukraina: Trumpowi się spieszy

Ba, projekt zawiera furtkę do zakazania sprzedaży Europejczykom wydobywanych surowców. Taki zakaz dotyczyłby gospodarek uznanych przez amerykańską administrację za strategicznych konkurentów. Biorąc pod uwagę słowa prezydenta Stanów Zjednoczonych o tym, jakoby UE powstała tylko po to, by zaszkodzić Ameryce (Trump ujął to przy tym w wulgarny sposób), nie da się wykluczyć, że w pewnym momencie takim strategicznym konkurentem stalibyśmy się również my. Trump twierdzi, że porozumienie powinno zostać podpisane w tym tygodniu. Ukraina będzie musiała znów znaleźć sposób, by wyperswadować trumpistom pomysł odebrania jej suwerenności i przekształcenia w coś na kształt Wolnego Państwa Konga z początku XX w., tyle że bez niewolnictwa. Poprzednio się udało i pierwszy projekt, przywieziony przez sekretarza handlu Scotta Bessenta, był kilka razy pisany od zera, aż przyjął akceptowalną formę. Teraz może to być trudniejsze. ©℗