Prof. Krzysztof Zeman, ostatni rektor i absolwent Wojskowej Akademii Medycznej, Lekarz Naczelny ds. Pediatrii Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi, łódzki konsultant wojewódzki ds. immunologii klinicznej: Szczerze mówiąc liczyłem na reaktywację WAM i szkoda, że się opóźnia, ale powstanie Wojsk Medycznych nie wyklucza przywrócenia Akademii. Na razie wiemy tyle, co z komunikatów prasowych MON – że Dowództwo Wojsk Medycznych będzie miało siedzibę w Krakowie, gdzie mieści się 5 Wojskowy Szpital Kliniczny z Polikliniką. Ale umiejscowienie dowództwa w Krakowie nie musi oznaczać, że lekarze wojskowi szkoleni będą właśnie tam. Za Łodzią przemawia wiele czynników, choćby fakt, że to tutaj mieści się Wojskowe Centrum Kształcenia Medycznego oraz od Kolegium Wojskowo-Lekarskie Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.
Reaktywacja WAM się opóźnia, a lekarzy w wojsku jest za mało
Pod koniec lat 90. uznano, że wojsko nie jest tak potrzebne, a wraz z nim lekarze wojskowi w takiej liczbie. Likwidacja WAM była ogromną stratą nie tylko dla wojska, ale dla nauki, jaką jest medycyna pola walki czy medycyna katastrof. Oczywiście, powstał Wydział Wojskowo-Lekarski na Uniwersytecie Medycznym w Łodzi, gdzie nadal kształcono medyków na potrzeby wojska, ale zniknął jedyna taka uczelnia w Europie i – jak go nazywano – najprzystojniejszy kampus na kontynencie, bo przez długie lata na WAM przyjmowano wyłącznie mężczyzn. Likwidacja WAM wiązała się z utratą unikalnej infrastruktury do ćwiczeń dla lekarzy wojskowych. Staraliśmy się ją ratować, ale wiele się po prostu zmarnowało. Jeśli nie było uczelni i perspektyw dla lekarzy wojskowych, kandydaci na lekarzy przestali się garnąć do wojska.
Pamiętam, że gdy sam zdawałem na WAM, wiedziałem o niej tylko, że jest niezwykle prestiżowa i trudno się na nią dostać. Na miejscu zrozumiałem dlaczego. Na WAM chodziło się w mundurze i obowiązywała hierarchia, salutowało się nie tylko wykładowcom i przełożonym, młodsze roczniki salutowały starszym . Nie wypadało być nieprzygotowanym, nie przystoiły pewne zachowania. To była kuźnia elit. Nauka też była na najwyższym poziomie. No i też szkolono tu ludzi, którzy chcieli być jednocześnie lekarzami i żołnierzami, gotowymi na pewne poświęcenia.
Chętnych zawsze było wielu, choć ich liczbę trudno było przyrównać do ogółu zdających na akademie medyczne ze względu na to, że przez większość czasu przyjmowano samych mężczyzn, ale chętnych zawsze było dużo. Również na studia wojskowo-lekarskie było sporo kandydatów. Wprawdzie na początku wydział oferował tylko 60 miejsc, ale szybko zaczęło ich przybywać i obecnie jest około 200. Problemem jest to, ile osób te studia kończy i jak ich zatrzymać w wojsku. Z każdym studentem, który kończy Kolegium Wojskowo-Lekarskie i zdaje u mnie egzamin z pediatrii, rozmawiam o tym, jak widzi swoją przyszłość. Stąd wiem, że wielu z nich wciąż widzi swoje miejsce w tej dość oryginalnej formacji, jednak trzeba umieć ich do tego zachęcić.
Co zniechęca lekarzy do wojska
Od lat nie jestem już w wojsku i nie znam dzisiejszych realiów, ale jak zwykle prawda leży gdzieś pośrodku. Myślę, że wszystko zależy od człowieka, tego, jakie ma ambicje i tego, co ktoś mu obiecał na początku drogi. Co ciekawe, najmniej problemów mają kobiety w mundurach, bo są niezwykle zdeterminowane i od początku wiedzą, do czego dążą. Myślę, że kluczowe jest teraz, by stworzono absolwentom możliwość zrobienia wymarzonej specjalizacji, ale takiej, której potrzebuje wojsko. Są specjalności, które w armii zawsze będą przydatne, np. chirurgia czy medycyna ratunkowa. Jeśli więc ktoś chce być chirurgiem czy medykiem ratunkowym, to nie tylko znajdzie miejsce w wojsku, ale zostanie naprawdę dobrze wyszkolony, również pod kątem udzielania pomocy rannym żołnierzom. Wiem, że jeśli chcemy przyciągnąć ludzi do nowego pionu medycyny wojskowej, musimy stworzyć takie warunki, aby lekarzom w przyszłym życiu wojskowo-lekarskim było naprawdę dobrze i by konieczność wymogów dyspozycyjnych, ukierunkowania się na to, co wykonują, była jasno określona. Chętni się znajdą, bo takich przecież jest wielu na świecie.
Oczywiście, że lekarzy, którzy są w dyspozycji wojska i w każdej chwili mogą zostać zmobilizowano , należy za to odpowiednio wynagradzać. Jednak zwracam uwagę, że nawet w wojsku można zarobić równie dobrze, co w publicznej ochronie zdrowia. Po pracy wielu lekarzy wojskowych pracuje też w gabinetach prywatnych. Jednak nie czarujmy się, lekarzem wojskowym nie można być na „pół gwizdka”. Ale też osoby, które wybierają tę ścieżkę kariery, wiedzą, z czym się ona wiąże. Jest się lekarzem, ale też żołnierzem.
Lekarz musi być przygotowany na wojskowe realia
Koncepcja Wydziału Wojskowo-Lekarskiego zakładała, by prócz stypendystów Ministerstwa Obrony Narodowej kształcić na nim także cywilów, którzy byliby w rezerwie i mogliby zostać powołani na wypadek zagrożenia wojennego. Chodziło o to, by ci cywile na etapie przeddyplomowym odebrali podobne wykształcenie jak lekarze wojskowi, bo medycyna wojskowa to nie tylko wiedza o specyficznych ranach, zakażeniach czy chorobach pola walki, ale też znajomość struktur, hierarchii wojskowej, logistyki. To też przyzwyczajenie do widoków czy warunków pracy, których nie spotyka się w cywilnej służbie zdrowia.
Ale też warunkami pola walki. Jasne jest, że lekarz operuje w miejscu chronionym i raczej dba się, by operując nie musiał uchylać się przed kulami, ale szpital polowy nie przypomina tego zwykłego. Dlatego lekarze wojskowi ćwiczą procedury w warunkach, gdy gaśnie światło, a namiot czy szpital polowy wypełnia się dymem. Oswajają się też z dźwiękami pola walki. Ale przede wszystkim są trenowani przez lekarzy i ratowników wojskowych z doświadczeniem na misjach, którzy – oczywiście w celach szkoleniowych - pokazują im, często naprawdę drastyczne, zdjęcia i opisują warunki panujące na wojnie. W każdym razie wierzę, że podczas szkolenia wykładowcy starają się ich jak najlepiej przygotować. Mam nadzieję, że nowe warunki kształcenia i późniejszego wykonywania zawodu będą jak najlepsze i zachęcą przyszłych lekarzy do wstąpienia do wojska.