„Złoty pociąg” rodzi nie tylko pytanie o to, czy istnieje, a jeśli tak, to gdzie jest ukryty, ale także kto jest jego właścicielem? Czym innym bowiem jest odkrycie złotego pociągu, a czym innym jest kwestia jego prawowitej własności. Skracając ogólne wątpliwości prawne do minimum: tytuł własności w dużej mierze zależeć będzie od konkretnej zawartości pociągu. Jeżeli będą to złote sztaby, to istotna będzie możliwość identyfikacji ich pochodzenia.
Sztabki złota z XX wieku w moim przekonaniu raczej nie spełniają definicji zabytku, choć jest ona bardzo szeroka. Co innego znaleźć złote aktywa z czasów margrabiego Chodona, a co innego trafić na złoty pociąg z czasów Trzeciej Rzeszy. Ponieważ złoty pociąg, o czym wie każde dziecko, jest z grubsza niemiecki, to można założyć że może być niejaki problem z nabyciem własności złota w częściach równych przez znalazcę i właściciela nieruchomości (o czym stanowi prawo miejsca odnalezienia skarbu, w sytuacji gdy poszukiwanie właściciela skarbu jest oczywiście bezcelowe). Złoty pociąg, a raczej jego złota zawartość może zostać objęta roszczeniem windykacyjnym ze strony państwa niemieckiego. Dużo zależy od tego, jak bardzo niemieckie jest złoto z niemieckiego pociągu. W tym miejscu powoli otwiera się puszka Pandory.
Najprościej rzecz ujmując, chodzi o to, aby państwo polskie nie musiało dołożyć do znaleziska z uwagi na kumulację roszczeń wielu zainteresowanych. Zatem każda decyzja właściwych organów państwa powinna być dobrze przemyślana. Jeżeli będą dowody na to, że odnalezione złoto stanowi dorobek państwa niemieckiego nie wnikający z rabunku w czasie drugiej wojny światowej, to teoretycznie niemieckie roszczenie windykacyjne może mieć solidne podstawy. Jeżeli natomiast złoto pochodzi z konfiskat, mogą wchodzić w grę roszczenia innych uprawnionych, jeżeli indywidualne cechy złotych sztabek pozwoliłyby na identyfikację pierwotnych właścicieli.
Nie można z góry wykluczyć, że swoich roszczeń nie zgłosi Federacja Rosyjska, jeżeli dowody wskazywałyby na pochodzenie złota z terenów Rosji radzieckiej. Jeżeli natomiast złoto pochodziłoby od ofiar niemieckich obozów koncentracyjnych, można wyobrazić sobie - mniej lub bardziej uzasadnione- roszczenia ze strony organizacji w mniej lub bardziej formalny sposób powołujących się na reprezentowanie pomordowanych względnie roszczenia państw, których obywatelami były osoby pomordowane. Mnogość roszczeń, mniej lub bardziej precyzyjne dowody, możliwość wykładni prawa według różnych metod interpretacyjnych… Odkrycie złotego pociągu to zapewne marzenie wielu kancelarii prawnych.
Złóżmy jednak teoretycznie, że są niezbite dowody na to, że złoto pochodzi z normalnego dorobku państwa niemieckiego, tzn. z uczciwej pracy podatników niemieckich. Taka sytuacja zapewne otworzy na nowo dyskusję nad problem polskich roszczeń reparacyjnych.
Truizmem jest stwierdzenie, że Polska poniosła zarówno w wymiarze państwa, jak i jej obywateli gigantyczne straty osobowe i materialne w wyniku II wojny światowej. Temat reparacji wojennych określał tzw. układ poczdamski z 1945 roku, którego Polska nie była stroną. Generalnie wskazywał on, że polskie rozszerzenia będą zaspokojone za pośrednictwem ZSRR ze wschodniej części okupacyjnej Niemiec (czyli w pewnym uproszczeniu „z NRD”) i odpowiedniego majątku zagranicznego Niemiec. Na bazie tego układu ZSRR zawarł w Moskwie bratnią umowę z PRL na mocy której ZSRR miał odstąpić Polsce nawet 15% swoich roszczeń odszkodowawczych. Czy był w tym jakiś haczyk? Zgadnijcie.
Polska na mocy porozumienia moskiewskiego z 1945 r. została zobowiązana do dostarczenia ZSRR całkiem niemałych kontyngentów węgla za cenę jedenaście razy niższą od ceny rynkowej. Jak obliczano, cena płacona przez ZSRR pokrywała jednak koszty wydobycia węgla i może koszty dowozu węgla do granicy państwa. Tak zwany „węgiel reparacyjny” był rodzajem kontrybucji wojennej, jaka została nałożona na PRL.
Tymczasem budowanie realnego socjalizmu w NRD było dla Niemców wschodnich traumatycznym przeżyciem. W Berlinie wybuchły nawet zamieszki w sierpniu 1953 roku. ZSRR szybko wykazał ich bezcelowość przy użyciu czołgów. Aby uspokoić nastroje w NRD, ZSRR ogłosił zakończenie poboru reparacji „z Niemiec”. Aby uniknąć wszelkich wątpliwości, trzeba stwierdzić, że ZSRR pobierał reperację z NRD, a nie z RFN. W istocie rzeczy RFN nie była uznawana przez blok sowiecki.
Co to oznaczało dla ówczesnej Polski? Deklaracja ZSRR o zaniechaniu pobierania reparacji „z Niemiec” (czyli z NRD) oznaczała, że Polska traci swojego pośrednika w pobieraniu reparacji z NRD. Niemniej należy pamiętać że reparacje w polskim przypadku były zespolone z kontrybucją w postaci przymusowych dostaw węgla. Ówczesny rząd PRL z pewnością miał świadomość, że towarzysze radzieccy bardzo poważnie traktują składane przez siebie deklaracje. Zatem błyskawiczne oświadczenie rządu PRL z 23 sierpnia 1953 roku o zrzeczeniu się roszczeń wobec Niemiec było lustrzanym odbiciem oświadczenia towarzyszy radzieckich. Z tamtej perspektywy zrzeczenie się reparacji było o tyle sukcesem, że nie trzeba było dalej kontynuować skrajnie deficytowych dostaw węgla do ZSRR . W uchwale „prezydium rządu” PRL wyrażono zatem słuszną wdzięczność towarzyszom radzieckim za zwolnienie z obowiązku dostaw tak taniego węgla. Sama sprawa na „prezydium rządu” zajęła 45 minut, a z kolei na posiedzeniu rządu zrzeczono się reparacji w półgodziny. Ponieważ w roku 1953 średnia temperatura lata wynosiła 18,6 stopni Celsjusza, to tego niezwykłego pośpiechu w procedowaniu raczej nie można wytłumaczyć letnim skwarem. Co ciekawe, protokoły posiedzeń nie zawierają żadnych głosów w dyskusji, żadnych głosów odrębnych i rzecz jasna żadnych głosów sprzeciwu. Prezydium rządu i rząd podejmowały uchwały jednogłośnie, bez niezdrowego mącenia.
Istotną uwagą prawną jest to, że oświadczenie państwa złożone w mało swobodny sposób ma – upraszczając zawiłości prawnicze - zerową skuteczność prawną. Niektórzy prawnicy użyliby tu terminu „nieważność bezwzględna”. Dodatkowo można zaznaczyć, że w sprawach będących materią umów międzynarodowych według Konstytucji PRL właściwa była nie tyle rada ministrów, która podejmowała uchwałę 23 sierpnia 1953 roku, ale rada państwa. To oczywiście głupi argument, bo wszystko wskazuje na to, że wynik głosowania na forum rady państwa byłby kubek w kubek jak wynik głosowania na forum rady ministrów. Jak bowiem wówczas mawiano: lepszy biały chleb nad Morzem Czarnym niż czarny chleb nad Morzem Białym.
Oprócz uchwały rady ministrów z 23 sierpnia 1953 roku pochodzącej w zasadzie z okresu apogeum zależności PRL od bratniego ZSRR (interwencja na Węgrzech i w Czechosłowacji miała miejsce wówczas jak reżim już nieco zelżał) nie ma żadnego zrzeczenia się polskich roszczeń reparacyjnych względem NRD. Tym bardziej państwo polskie nigdy nie zrzekło się roszczeń względem RFN, czyli obecnego państwa niemieckiego.
Jeszcze dwie krótkie kwestie. Państwo satelickie, jakim była PRL, miało zdolność do ukształtowania spraw granicznych z Niemcami (NRD i RFN), bo akurat w tych tematach działało zgodnie ze swoim interesem i bez przymusu ze strony ZSRR. Ponadto czym innym są reparacje wojenne, a czym innym była kwestia kompensat terytorialnych dla Polski w zamian za korektę granic na wschodzie. Decyzja w tej sprawie zapadła na forum tzw. mocarstw sojuszniczych, co ma znaczenie wobec bezwarunkowej kapitulacji Trzeciej Rzeszy, i została potwierdzona w dokumentach zjednoczeniowych państwa niemieckiego.
Zatem teoretycznie polskie władze powinny przygotować sobie strategię na wypadek co się stanie, jeżeli zostanie odnaleziony złoty pociąg ze złotą zawartością jednoznacznie wskazującą na pochodzenie złota z uczciwej pracy niemieckiego podatnika, a państwo niemieckie podniesie roszczeń o jego zwrot? Czy nie będzie to dobra okazja do powrotu do tematu reparacji. Czy niemieckie złoto - gdyby się nim okazało być - nie powinno zostać przeznaczone np. na sfinansowanie kosztów uzbrojenia obronnego wschodniej flanki NATO? Warto przypomnieć, że w historii wypłaty reperacji przez Niemcy był precedens dostarczenia wojennego sprzętu obronnego zamiast pieniędzy.