Piketty (razem z Gastonem Nievasem) przygląda się w niej głębszym przyczynom nierówności ekonomicznych w skali globalnej. Znajduje je (co dość oczywiste) w minionych 250 latach, zwłaszcza w czasie tzw. pierwszej globalizacji będącej mieszanką intensyfikacji wyzysku kolonialnego oraz eksplozji handlu na niespotykaną wcześniej skalę, czyli w latach 1800–1914.

Bilans handlowy Europy i reszty świata skrywa niespodziankę

Przez cały XIX w. kraje takie jak Wielka Brytania, Francja, Holandia i Niemcy miały w relacjach ze swoimi koloniami ogromny deficyt wymiany w szczycie (w latach 80. XIX w.) sięgający nawet 4 proc. całego światowego PKB. Tajemnica jest jednak dość prosta do wyjaśnienia. W owych czasach kolonie służyły przecież jako zasobnik surowców nieprzetworzonych: zbóż, bawełny, minerałów. Północ potrzebowała ich do produkowania towarów przetworzonych, które nie trafiały jednak potem na rynki Południa. A to dlatego, że mieszkańcy kolonii byli (z wyjątkiem wąskiej elity) zbyt biedni, by móc je kupować.

Jednocześnie Północ miała mnóstwo sposobów na odbijanie sobie (i to z olbrzymią nawiązką) strat poniesionych na ujemnym bilansie, np. kompletną dominację w transporcie (głównie morskim, czyli frachcie), dotkliwe daniny nakładane na kraje podbite (choćby kontrybucja od Chin po wojnach opiumowych) czy wreszcie to, że większość zysków z eksportu surowców z kolonii i tak trafiała w ręce kompradorskich elit kolonii, które natychmiast transferowały je (w różnej formie) z powrotem do Londynu czy Paryża. Efekt był taki, że przez cały okres pierwszej globalizacji zyski akumulowały się właśnie na Północy, utwierdzając jej przewagę nad resztą świata.

Jak wyglądałby dalszy rozwój świata, gdyby nie było kolonializmu?

Na koniec Piketty i Nievas przeprowadzili symulację. Sprawdzili, jak mógłby wyglądać dalszy rozwój świata, gdyby w latach 1800–1914 wymiana handlowa odbywała się bez tych mechanizmów kolonialnej opresji. Co by było, gdyby kapitały ze sprzedaży surowców pozostały w Azji, Afryce czy Ameryce Łacińskiej i pozwoliły tamtejszym rządom na inwestycje w rozwój społeczny oraz gospodarczy? Wyszło, że po dwóch wiekach – czyli w naszych czasach – potencjały gospodarcze Południa i Północy zaczęłyby się do siebie zbliżać. Konwergencja nie byłaby oczywiście pełna. Najbogatsi (Ameryka Północna i Europa) nadal wyprzedzaliby Afrykę Subsaharyjską czy Azję Centralną, ale Amerykę Łacińską czy Azję Południowo-Wschodnią już niekoniecznie.

Może Piketty wyliczyłby nam reparacje?

Piketty i Nievas radzą, by krajom Południa wynagradzać doznane krzywdy na różne sposoby. Dobrze mieści się w głównym nurcie akceptowalnego dla zachodniego establishmentu „dyskursu dekolonizacyjnego”. A ja się zastanawiam, co by było, gdyby Piketty domyślał ten swój argument do końca i wyliczył realne koszty rabunkowego wyzysku, którego polska gospodarka doświadczyła ze strony niemieckiego sąsiada. I to nie kiedyś tam, dawno temu, tylko przed zaledwie 80 laty. A potem, żeby napisał pracę „Dlaczego Warszawa ma rację w sprawie reparacji?” z podtytułem „Jak niemiecka agresja na Polskę w 1939 r. doprowadziła do dzisiejszych różnic w potencjale gospodarczym pomiędzy sąsiadami w środku Europy?”. Ciekawe, jakie by były reakcje… ©Ⓟ

Autor jest zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Solidarność” oraz publicystą wydawanego przez NBP „Obserwatora Finansowego”