Armia przymierza się, by powołać do życia Uniwersytet Bezpieczeństwa Narodowego. Nowa placówka uniwersytecka powstać ma na bazie istniejącej od 2016 r. Akademii Sztuki Wojennej, której oferta dotychczas skierowana była głównie do wojskowych. Propozycje kształcenia w nowej placówce zapowiadają się ciekawie, ale w ocenie eksperta, istnieje obawa, że świetnie wykształceni ludzie nie znajdą pracy na miarę ich możliwości.
Wojskowy uniwersytet to szansa dla pasjonatów?
Wojciech Kubik: - Jak ocenia Pan pomysł stworzenia pod patronatem wojska Uniwersytetu Bezpieczeństwa Narodowego, który kształcić miałby kadry w wielu nowych dziedzinach. Polska potrzebuje jeszcze więcej fachowców po szeroko pojętym bezpieczeństwie publicznym?
Grzegorz Małecki, ekspert ds. bezpieczeństwa publicznego, były szef Agencji Wywiadu: - Być może taki uniwersytet w Polsce jest potrzebny, ale umówmy się, że w Polsce mamy dużo uczelni, które mają podobne, może nie tak wyszukane i nowoczesne, kierunki nauczania. Ale zasadnicze pytanie jest takie, kto będzie tam kształcony. Jeśli po prostu zwiększymy liczbę młodych osób, które idą tam po maturze i szykują się do pracy w takich zawodach, to stworzymy, potrzebną skądinąd armię ludzi, którzy powinni wspierać system zarządzania obroną i bezpieczeństwem. Natomiast praktyka jest taka, że absolwenci tych uczelni najczęściej nie trafiają do wymarzonego miejsca pracy. Są najczęściej sfrustrowani, bo niespecjalnie uwzględnia się takie przygotowanie w wojsku, czy służbach. Tworzy się miraże służby, natomiast praktyka jest taka, że nie uwzględnia się tych kwalifikacji.
Skoro twierdzi Pan, że po tak popularnych od pewnego czasu kierunkach studiów nie ma pracy w zawodzie, to gdzie tkwi błąd?
Ja uważam, że w Polsce piętą achillesową w systemie bezpieczeństwa i obronności jest to, że zaplecze polityczno-administracyjne jest tworzone przez ludzi nieprzygotowanych do takiego działania. I to właśnie na tym szczeblu powinni być zatrudniani ludzie o takim, specjalistycznym profilu wykształcenia. A nie są. Podstawowy problem jest taki, że urzędnicy, politycy, czy administracja przy zatrudnianiu na fachowe stanowiska najczęściej kierują się w ostatnich dekadach kwestią zaufania, a wykształcenie jest drugorzędne.
I efekt jest taki, że w nadzorze nie ma ludzi, którzy byliby do tego przygotowani, czerpali z tego satysfakcję, a nie są tam z przymusu. Brakuje wykształconych osób, patrzących szerzej, czyli z perspektywy państwa, by zarządzać całym systemem. W polskim rozumieniu zarządzanie oznacza ręczne starowanie, a tu chodzi o to, że politycy i urzędnicy nie mają robić za żołnierzy, tylko mają z żołnierzami współpracować.
Taka kadra powinna stanowić elitę państwa
To jakie widzi Pan lekarstwo na to, aby tak specjalistycznie wykształceni ludzie trafiali tam, gdzie skorzysta zarówno państwo, jak i oni sami?
Posiadanie takiej uczelni nie jest złym pomysłem, ale to musi być element szerszego projektu. Musi on określać, kto ma być podmiotem działań takiej uczelni i co z tym kimś ma się później robić. To jest trochę tak, jak z koncepcją budowy Krajowej Szkoły Administracji Publicznej. Ona zakładała, że wykształceni tam ludzie mają stanowić wyspecjalizowany aparat państwa, elitę, która ma mieć zapewnione zatrudnienie, prestiż. I ta szkoła będzie miała sens, jeśli będzie przewidziany dalszy krok. Teraz na rynku tworzy się ludzi, którzy mają aspiracje i apetyty, a później są oni sfrustrowani, bo nie ma dla nich przewidzianych etatów na miarę ich kwalifikacji. A zakładamy, że one będą wysokie.
Ale to wojsko robi krok w kierunku jakby szerszego spojrzenia na bezpieczeństwo państwa. To chyba dobrze, że ktoś o tym pomyślał?
Jeżeli takim uniwersytetem zajmować ma się wojsko, to mówić szczerze, średnio to widzę, bo chodzi o to, aby nie militaryzować kwestii bezpieczeństwa. Ono obejmuje znacznie szersze sfery, niż tylko wojsko. Dlatego od wielu lat apeluję, aby utworzyć strukturę w zakresie uprawnień, jakie posiada minister koordynator służb specjalnych. Jestem autorem rozporządzenia, które 10 lat temu minister Kamiński wdrożył w życie, a Siemoniak kontynuuje. W nim jest wsadzona taka furtka, że minister koordynator powinien być twórcą ośrodka naukowo-dydaktycznego, który stanowiłby taki hub, kontaktujący środowiska służb, wojska, administracji oraz biznesu.
Bo pamiętajmy, że we wszystkich mądrych krajach kwalifikacje takich ludzi, którzy przeszli przez pracę w służbach, administracji, czy wojsku wykorzystywane są też przez biznes. Jak przychodzą nowe rządy, to ci ludzi są wymieniani i oni nie powinni lądować na bruku, ale dalej powinni mieć możliwość funkcjonowania. I tam mogłaby trwać debata naukowa, ale z perspektywy państwa, a nie poszczególnych jego sektorów.