W rozmowie z Gazetą Prawną generał Stanisław Koziej przekonuje, dlaczego Polska nie powinna odpuszczać zaangażowania w działania „koalicji chętnych”, która zapewnić na Ukrainie bezpieczeństwo. Wskazuje na drogi, którymi powinien pójść nasz kraj.
Tak mogą wyglądać gwarancje dla Ukrainy
Wojciech Kubik: Po spotkaniu w Białym Domu wiele mówi się o gwarancjach bezpieczeństwa dla Ukrainy. Jak Pana generała zdaniem takie gwarancje realnie mogłyby wyglądać?
Gen. Stanisław Koziej: - Poza wszystkimi innymi wymiarami, czyli ekonomicznym, dyplomatycznym i politycznym, najważniejszym elementem tych gwarancji będzie wymiar militarny. Z tego, co na dziś można wnioskować, to w zasadzie pewne są dwa elementy tego militarnego wymiaru: powietrzny i morski. To znaczy, gwarantowanie przez siły międzynarodowe bezpiecznego nieba nad Ukrainą, a więc obrona przeciwrakietowa, lotnictwo myśliwskie. I drugie, to zapewnienie swobody żeglugi na Morzu Czarnym. Te dwa wymiary są najłatwiejsze do zorganizowania i chyba do uzgodnienia z Rosjanami, bo trzeba mieć świadomość, że wszystkie strony muszą te ustalenia zaakceptować. Natomiast wymiar lądowy zapewniany byłby przez potężnie wzmocnioną armię ukraińską.
Ale wydaje się, że to nie jest maksimum, a nawet nie optimum tego, co powinno być zrealizowane. Aby zwiększyć gwarancje bezpieczeństwa potrzebny byłby na terenie Ukrainy międzynarodowy kontyngent lądowy. I tutaj zaczynają się już o wiele większe schody, także jeśli chodzi o zgodę Rosji. Ona już dziś zastrzega, że żadni żołnierze państw NATO nie mogą się pojawić na Ukrainie, nie mówiąc już w ogóle o tym, aby to była operacja pod flagą Sojuszu. Ale moim zdaniem w negocjacjach z Putinem trzeba na początek kłaść na stole wariant maksimum, aby w razie czego można było negocjować.
Miejsce Polski na Ukrainie
W tych rozmowach powinno znaleźć się miejsce dla Polski?
Polska jest członkiem tej koalicji chętnych i ma szczególną rolę do odegrania, niezależnie od tego, czy to będzie operacja pełnowymiarowa, czy tylko powietrzno-morska. To właśnie my jesteśmy, nawet dla operacji powietrznej, naturalną bazą wyjściową, chociażby do zapewnienia wsparcia logistycznego. To jest nasza główna strategiczna rola, którą powinniśmy oferować i mam nadzieję, że to robimy, w ramach rozmów tej koalicji.
Europa przeznaczyć ma na zakup uzbrojenia dla Ukrainy 100 mld dolarów i wydatek ten na Zachodzie reklamowany jest jako wielkie wsparcie. Czy Polska powinna też do swego rachunku pomocy dla Ukrainy dołączyć koszty działania huba logistycznego, którym zarządzamy od 3,5 roku?
Nie ulega wątpliwości, że zapewnianie logistyki też kosztuje i chyba na poziomie dyplomacji informujemy o tym sojuszników. W czasie negocjacji siada się przy stole i każda strona przedstawia, ile kosztować będzie ją jej wkład i mam nadzieję, że te sprawy są przedstawiane, aby zachować właściwą proporcję udziału każdego członka tej koalicji, stosownie do jego interesów, i jego możliwości.
Polska popełniła błąd?
Polska klasa polityczna zapewnia, że nasze wojsko nie pojedzie na Ukrainę, choć coraz częściej słychać zastrzeżenie, iż „na chwilę obecną”. Czyżby oznaczało to pozostawienie furtki do ewentualnego wysłania naszych wojskowych do Kijowa?
I to trzeba podkreślać, bo moim zdaniem na samym początku naszej narracji o polskim udziale w koalicji chętnych był błąd komunikacyjny. Publicznie komunikowaliśmy tylko to, że na Ukrainę nie pojedzie żaden nasz żołnierz i w opinii publicznej powstało takie wrażenie, że Polska w ogóle nie jest chętna do pomocy, ani nie jest w koalicji chętnych. Dobrze, że teraz ta komunikacja się prostuje. Wicepremier Sikorski ostatnio jasno powiedział, że jesteśmy członkiem tej koalicji, jesteśmy głównym hubem logistycznym dla tej operacji. A na końcu można dodać, że nie przewidujemy naszego lądowego udziału, ale nie możemy wykluczyć, że w przyszłości pojawi się jakaś potrzeba, szansa, możliwość wysłania tam także naszych żołnierzy. Na przykład oficerów do sztabu, techników, aby obserwowali, jak sprawia się nasz sprzęt, czy zwiadowców. Nie można populistycznie krzyczeć, że nie wysyłamy żadnego żołnierza i kropka. Powstaje wtedy wrażenie, jakby Polska nie była w ogóle zainteresowana tymi gwarancjami bezpieczeństwa, a to przecież nieprawda.
Jednym z żądań Rosji jest oddanie umocnionych terenów wokół Kramatorska i Słowiańska. Jeśli do tego by doszło, to czy Polska powinna w jakiś sposób zaangażować się w budowę nowych umocnień na Ukrainie?
Na przyszłość można rozważać różne scenariusze, ale dziś ja nie mogą sobie wyobrazić takiego, w którym Ukraina godzi się na oddanie regionu najważniejszego dla bezpieczeństwa własnego państwa. Oddanie go za darmo, to nie tylko wysłanie iluś milionów ludzi pod dalszą okupację, ale też danie Rosji za darmo doskonałej podstawy wyjściowej do ewentualnej trzeciej wojny z Ukrainą, gdyby kiedyś jej się tego zachciało. Ale gdyby on był zrealizowany, to Ukraina musiałaby zacząć budować umocnienia poza Donbasem i nie wyobrażam sobie, abyśmy jej w tym nie pomagali.
Można zarobić także na ukraińskim pokoju
Powinniśmy tam być, aby czegoś się nauczyć, czy aby zarobić?
Z jednej strony moglibyśmy się czegoś nauczyć, ale też na czymś zarobić. Nie ukrywajmy tego, że przecież te wszystkie pieniądze, które idą na bezpieczeństwo Ukrainy, to ktoś konsumuje. A konsumuje ten, kto tam jest i uczestniczy w pracach, a jak go nie ma, to nie ma z tego nic. Dlatego musimy uczestniczyć w jak najszerszym froncie wspierania Ukrainy, jej odbudowie, bo pomijając względy strategiczne tam jest także szansa rozwojowa. Abyśmy znowu nie zostali z pustymi rękoma, tak jak zostaliśmy, angażując się w Iraku. Tam włożyliśmy wielki wysiłek, włącznie z życiem polskich żołnierzy, a nie mamy z tego nic. Nie możemy powtórzyć tego błędu.