Wczoraj w Warszawie podpisano umowę, na którą polscy wojskowi czekali od dawna. Do stolicy przybył przedstawiciel południowokoreańskiej firmy zbrojeniowej Hanwha Aerospace, by zawrzeć porozumienie z polską WB Electronics. Jego efektem jest powołanie spółki, która w Polsce rozpocznie produkcję amunicji rakietowej. Tym samym to prywatna spółka, a nie państwowa Polska Grupa Zbrojeniowa, wygrała wyścig o dostarczenie armii pocisków CGR-080, których ta potrzebować będzie dużo.

Polska produkcja dla naszej armii

O skali zapotrzebowania na nową amunicję świadczą proste liczby. Rozbudowując nasze wojska rakietowe, MON w ciągu ostatnich lat zakupiło aż 290 koreańskich wyrzutni Chunmoo (polskie oznaczenie – Homar-K). Pierwszych 218 zakontraktowano już pod koniec 2022 r., a dwa lata później nowa władza nabyła kolejne 72 sztuki za łączną kwotę około 5 mld dol.

– Każda z nich ma potencjał mniej więcej dwóch HIMARS-ów. Można powiedzieć, że to są smoki pod względem tego, ile one potrzebują rakiet, gdyż każda wyrzutnia może odpalić 12 rakiet – mówi Mariusz Cielma, redaktor naczelny „Nowej Techniki Wojskowej”.

A to oznacza, że w przypadku konfliktu, chcąc oddać jedną salwę ze wszystkich zakupionych wyrzutni Homar-K, trzeba zużyć aż 3480 rakiet. Tymczasem wojna na Ukrainie, w trakcie której obrońcy masowo używali amerykańskich HIMARS-ów, pokazała, że rakiety takie są na wagę złota. Podpisana we wtorek umowa zakłada, że już za 3 lata to Polska stanie się ich producentem i nie będzie musiała oglądać się na docierające z zagranicy zaopatrzenie.

– To jest jedyny krok, który powinien być rozważany, ponieważ to, co nas może docelowo wykończyć przy dozbrajaniu armii, to właśnie kupowanie pocisków – mówi DGP generał Bogusław Pacek.

Ryzykowne zakupy z zagranicy

Artyleria rakietowa była jednym z filarów ogłoszonego po wybuchu wojny na Ukrainie programu dozbrajania Wojska Polskiego. Najpierw głośno zrobiło się o chęci nabycia od Amerykanów całej masy wyrzutni HIMARS, a w międzyczasie zaczęto też rozmowy z Koreańczykami. We wrześniu 2023 r. MON podpisało co prawda z amerykańskim koncernem Lockheed Martin umowę ramową na dostawę 486 HIMARS-ów, ale do dziś nie wypełniono jej przepisami wykonawczymi. W obecnej sytuacji geopolitycznej wiele wskazuje na to, że raczej szybko do tego nie dojdzie, a nasza armia skupi się głównie na dopieszczaniu artylerii rakietowej pochodzącej z Korei Południowej i przenoszeniu jak największej ilości produkcji do Polski.

– Samo kupowanie jest nieco ryzykowne, gdyż w nowych warunkach geopolitycznych jej użycie może być w różny sposób blokowane, więc produkcja w tych sektorach jest wręcz strategiczną koniecznością – uważa generał Stanisław Koziej, były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego.

Jest to o tyle prawdopodobne, że w Polsce postanowiono wreszcie nieco poważniej potraktować hasła polonizacji kupowanego sprzętu. Dotychczas bowiem wiele się o tym mówiło, a przykłady zakończonych sukcesem negocjacji policzyć można na palcach jednej ręki.

Polonizacja na poziomie czołgu K2 to będzie dodanie literek PL, plus klimatyzacja i może jakiś karabin czy radiostacja – wskazuje Mariusz Cielma.

Aspekt polonizacji podkreślał też podczas podpisania umowy z Koreańczykami wiceminister obrony narodowej Paweł Bejda, mówiąc, że przenoszenie produkcji do Polski już się zaczęło. – Z tych 72 wyrzutni, które będą produkowane, 12 powstanie w Korei, a 60 już w Polsce. To jest pierwszy etap przeniesienia technologii produkcji wyrzutni Chunmoo do Polski – zadeklarował minister. Dodatkowo wszystkie wyrzutnie są montowane na podwoziach Jelcza.

Rosja tak łatwo ich nie zakłóci

Walki na Ukrainie pokazały znaczenie pocisków rakietowych, dzięki którym łatwo udawało się niszczyć na tyłach zgrupowania przeciwnika, składy zaopatrzenia, a nawet sztaby. Taką szansę dostanie w razie czego też Polska, gdyż zapowiedziana wczoraj krajowa produkcja obejmie pociski CGR-080 kalibru 239 mm o zasięgu do 80 km. Nadal kupować będziemy jeszcze większe ich odpowiedniki – CTM-290 kalibru 607 mm o zasięgu 290 km.

Nie jest to jednak broń cudowna, gdyż w ciągu trzech lat wojny Rosjanie skutecznie nauczyli się zakłócać, kierowane za pośrednictwem GPS, amerykańskie rakiety systemu HIMARS. To jednak, w ocenie specjalistów, nie powinno być wielką przeszkodą dla produkowanych w Polsce pocisków.

Podstawą w tych rakietach jest nawigacja inercyjna, czyli żyroskopy, ale do tego dochodzi GPS, który powoduje, że one są jeszcze bardziej precyzyjne. Gdy GPS jest zakłócany, to precyzja będzie nieco spadać, ale i tak to jest taki odpowiednik tego, co Ukraińcy używają na Ukrainie – mówi Mariusz Cielma. ©℗

ikona lupy />
Modernizacja polskiej artylerii / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe