W ostatnich dniach agendę informacyjną zdominowały wydarzenia na granicy polsko-białoruskiej. Wielu komentatorów zdziwionych było warunkami służby. Sprawdziliśmy, jak wygląda to w rzeczywistości.

Służba na granicy Polski nie należy do lekkich. Wrogość tłumu migrantów, nierzadko uzbrojonych w gałęzie, kamienie i ostrza, to tylko jedna strona medalu. Żołnierze, policjanci oraz strażnicy graniczni nie tylko zmagają się z migrantami, ale także z pogranicznikami białoruskimi. Potrafią oni przeładowywać broń w obecności Polaków, strzelać do nich ze ślepej amunicji, rzucał ładunki hukowe, a także naruszać polską przestrzeń powietrzną dronami.

Osobną sprawą są warunki atmosferyczne oraz logistyka, która jak na każdej misji, potrafi zawieść. Spytaliśmy uczestników tej „misji bojowej w czasach pokoju” o ich odczucia związane ze służbę.

ikona lupy />
Granica polsko-białoruska. / GazetaPrawna.pl / pc

Życie na pasku jest trudne

-Każda służba ma swoją specyfikę, ale wydaje mi się, ze wszyscy działamy tu w dyżurach 12/24. Oznacza to, że po 12 godzinach służby następuje doba „odboju”. Nie jest to jednak do końca prawda, osoby będące na pasku mają znacznie dłuższą służbę. Rozpoczyna ją odprawa, potem jest sprawdzenie broni i dopiero jesteśmy rozdysponowywani na ciężarówki. – mówi Mariusz, żołnierz Wojsk Obrony Terytorialnej. – potem trzeba rozwieźć wszystkich żołnierzy i dopiero jest liczony czas służby. Podobnie jest ze zwożeniem ze „słupka”. W rzeczywistości więc żołnierze spędzają w kamizelkach nawet 15 godzin, zaś po posiłku i ogarnięciu siebie oraz sprzętu zostaje często nam zaledwie 12-14 godzin do kolejnej służby. Do tego przebyte w kamizelce z wkładem balistycznym 10-15 kilometrów się odkłada w nogach, z każdą dobą jest coraz ciężej, pojawiają się naciągnięcia szyi, bo przecież poza kamizelką, karabinkiem, magazynkami i hełmem do zabrania są szperacze, czyli duże latarki, lornetki – optyczna oraz noktowizyjna i oczywiście plecak z suchymi rzeczami na zmianę i jedzeniem – na patrol więc wychodzę ponad 20 kilogramów cięższy. A często chodzi się w kaloszach po błocie, które zasysa gumowce i każdy krok nadwyręża mięśnie. Jest więc ciężko, ale robimy to po to, by ludzie w kraju byli bezpieczni i nie znaleźli się tu żadni dywersanci czy przestępcy. Dla mnie osobiście największym problemem był sen – ciężko jest zasnąć, gdy bolą cię nogi. Z jednej strony organizm jest koszmarnie zmęczony, z drugiej jednak wciąż nie śpisz, bo też i nieklimatyzowany kontener nie jest idealnym miejscem spoczynku. Jedzenie na campie (obozie-red.) jest naprawdę niezłe i zróżnicowane, nieco gorzej wyglądają wynosowe paczki na pasek, czyli służbę na pasie granicznym. W dużej mierze składają się one z kiełbasy, która dla służących tutaj jest powodem licznych żartów. W wolnym czasie można też skorzystać z boiska do siatkówki, jest mini-siłownia z kilkoma sprzętami, można też pójść biegać po okolicy. Generalnie jednak wolnego czasu dużo nie ma i głównie poświęcany jest on na regenerację i zadbanie o siebie i sprzęt. Czy widziałem migranta? Nie, rejon wyznaczony dla Terytorialsów jest spokojniejszy, tu nas oddziela rzeka i przejścia zdarzają się znacznie częściej. Nocą jednak dawali do wiwatu białoruscy pogranicznicy rzucając gdzieś granaty hukowe, ale my byliśmy przygotowani na takie sytuacje. Mamy w swoich szeregach emerytowanych policjantów i strażników granicznych i prowadzą oni nam szkolenia, do jednostki też przyjechała kiedyś delegacja z SG i pokazywali techniki interwencji oraz negocjacji – dodaje.

Dlaczego nie dają nam ŚPB?

Ciężki sprzęt i warunki pogodowe również wymienia jako problem żołnierz zawodowy wojsk operacyjnych. Nie to jest jednak najgorsze.

ikona lupy />
Granica polsko-białoruska. Tymczasowe schronienie wybudowane przez żołnierzy w pasie granicznym. / GazetaPrawna.pl / pc

-Czym jest dla mnie granica? Obowiązkiem, chociaż bardziej z gatunku tych niechcianych. Wolałbym się szkolić lub wykonywać zadania na jednostce niż być tutaj. – mówi Romek, żołnierz „zmechu” – I nie chodzi mi o to, że jest gorąco, czy mokro. Pełniłem służbę w patrolu przy płocie i miałem do czynienia z migrantami. Zachowują się tak, by sprowokować: wulgarnie krzyczą, rzucają kamieniami, belkami, a nawet odchodami. – wszystko tylko po to by sprowokować reakcję z użyciem broni palnej. I to jest właśnie najgorsze – ciągły stres, że nawet nocą przechodząc przy płocie nagle usłyszysz krzyki i zaczną lecieć z ciemności kamienie. A my mamy na wyposażeniu beryle i gaz. Nikt nam nie dał, ani nie pozwolił mieć „batonów” (pałek). To skoro mam reagować adekwatnie do sytuacji, gdzie mam środki przymusu bezpośredniego? Moim zdaniem nie powinno się tu wysyłać wojska, skoro nie mają możliwości użyć karabinka. To co teraz mówią politycy to kit. Tak naprawdę w każdym pododdziale się to mówi – strzelisz a już wchodzi prokurator i Żandarmeria Wojskowa. I z pewnością nie będą szukali rozwiązania nie krzywdzącego żołnierza. Ba, nawet prawdy nie poszukają. Ich interesują tylko wyniki, które sobie wpisują w tabelki. A obrońca ojczyzny pójdzie siedzieć, a jak użyje swojej pałki to też źle – bo sprzęt nie od MON-u. I trafiamy do tego samego punktu – prokurator i ŻW. Gdybym nie był patriotą i nie zdawał sobie sprawy z hybrydowego ataku w życiu bym nie pojechał na granicę z Białorusią. Nawet biorąc pod uwagę, że dostaję za to dodatek i niektórzy to chcieliby ciągle jeździć by zarobić na kredyty. Ja tak nie mam. Moje dwa wyjazdy to: lecące w nas kamienie, dramatyczne chwile, gdy we dwójkę odpieraliśmy kilkunastu brodatych potężnych chłopów, ale też i nauka działania w rygorze misji bojowej. Była też to weryfikacja sprzętu – to co oferuje „matka armia” to często śmiech na sali. Nie ma zimowej kurtki, a udający ją „ceratex”, nie jest nawet przeciwdeszczowy, za to można się w nim spocić jak świnia-wyjaśnia żołnierz.

ikona lupy />
Granica polsko-białoruska.Jedzenie na stołówce / GazetaPrawna.pl / pc

Było spokojnie, teraz wrócił chaos

Jeszcze inne zadania mają policjanci, którzy często służą w ramach tzw. zwartych pododdziałów. Dla laików to grupy prewencji z tarczami, kaskami i pałkami.

ikona lupy />
Granica polsko-białoruska.Granica polsko-białoruska. / GazetaPrawna.pl / pc

- Całe szczęście ja nie czułem zagrożenia na granicy, jestem tylko kierowcą, ale wiele razy widziałem jak chłopaki byli poobijani – szczególnie barki i nogi obrywają, gdy w stronę tarczowników leci grad kamieni. – opowiada Amadeusz – nie jest to łatwa służba, nigdy nie wiesz, czy któremuś z agresywnych imigrantów służby z Białorusi nie dały broni palnej czy chociażby procy. Tak procy. Rozdawali swego czasu sporo tego ustrojstwa i strzelali nawet z jakiś kawałków metalu. Wbrew pozorom może to zrobić poważną krzywdę, niszczy też pojazdy. Nie wspominam jednak wyjazdów na granicę jako coś strasznego. Za moich wyjazdów było względnie spokojnie, teraz powrócił chaos. Przykro się patrzy na to jak bezkarni czują się atakujący policję i żołnierzy. Rozmawiałem z chłopakami, którzy tam teraz służą i są sfrustrowani bezsilnością w starciu z nielegalnymi imigrantami. No i mogliby żarcie poprawić, policja dostaje standardowo: kotlet z psa trzeciej kategorii zmielony razem z budą. – wyjaśnia.