Ludowy Bank Chin ustanowił fundusz o wartości 42 mld dol., który pomoże sfinansować zakupy mieszkań i domów od deweloperów, a nabywcami będą kontrolowane przez państwo firmy. Wprawdzie rząd nakazał kupowanie niesprzedanych nieruchomości także samorządom, ale wiele z nich nie wypełni tego polecenia, bo po wielkich inwestycjach w nieruchomości znacząco wzrosły ich długi, podobnie jak zobowiązania firm i konsumentów. Zatem tylko rząd centralny może zorganizować finansowanie na dużą skalę. Dodatkowo ma pomóc zmiana regulacji. Wkład własny przy kupnie pierwszej nieruchomości ustalony został na poziomie 15 proc., a przy kolejnych na 25 proc. W obydwu przypadkach wymagania zmniejszono o 5 pkt proc. Zniesione zostało także minimalne oprocentowanie kredytów hipotecznych. Limit mogą ustanowić samorządy, choć nie mają takiego obowiązku.

Bank centralny oszacował, że dzięki programowi nabywcy nieruchomości dostaną kredyty o wartości 0,5 bln juanów. Ekonomiści szacują minimalną kwotę niezbędną do zatrzymania kryzysu na 1 bln juanów, ale najlepiej, gdyby nowe kredyty miały wartość 5 bln juanów.

Skalę problemów z przeinwestowaniem w nieruchomości niemal wszystkich, którzy mieli szansę to zrobić, obrazuje wypowiedź byłego wiceprezesa centralnego urzędu statystycznego dla Reutersa. He Keng oszacował, że na starcie kryzysu w 2021 r. nieukończonych mieszkań i takich, które powstały, ale stoją puste, wystarczyłoby dla 1,4 mld osób, czyli wszystkich mieszkańców Chin. Problemy w nieruchomościach zaczęły się ze względu na pandemię i nowe regulacje, ograniczające poziom zadłużenia deweloperów. Ich ofiarą padła na przykład firma Evergrande, przed trzema laty krajowy lider na rynku nieruchomości komercyjnych. Na początku roku sąd w Hongkongu zdecydował o jej likwidacji.

Ekonomiści Goldman Sachs, opierając się na analogiach z kryzysem na rynku nieruchomości w USA zapoczątkowanym w 2007 r., szacują, że Chiny mogą być w połowie drogi, biorąc pod uwagę spadek cen nieruchomości. W odniesieniu do szczytu sprzed dwóch lat ceny spadły ok. 16 proc.

Dotychczas chińskie władze unikały szerszych interwencji na rynku nieruchomości. Ostatecznie wkroczyły, bo za każdym razem, kiedy bieżące dane pokazywały, że gospodarka nie radzi sobie tak, jak mogłaby, ekonomiści powtarzali, że to przez słabe nastroje konsumentów, którzy nie chcą wydawać pieniędzy. A ważnym źródłem niepewności są właśnie nieruchomości. Lata nadmiernych inwestycji sprawiły, że sektor ten (razem z pokrewnymi) stał się najważniejszy dla gospodarki i odpowiadał za ok. 30 proc. PKB. Nieruchomości to ok. 60 proc. majątku Chińczyków, który zaczął się kurczyć. Kryzys zagroził także milionom miejsc pracy w sektorze.

W marcu rząd zdecydował, że sposobem na przyspieszenie wzrostu PKB będzie rządowy program wsparcia zakupów samochodów i sprzętu gospodarstwa domowego o wartości ok. 700 mld dol. Jak będzie on wyglądać w praktyce, nie jest jasne. Szacując jego wpływ na gospodarkę, ekonomiści Goldman Sachs przyjęli założenie, że rząd pokryje 20 proc. kosztów zakupu aut czy urządzeń. Znów jednak z wielu stron padło zastrzeżenie – to ma szansę zadziałać, pod warunkiem że Chińczycy na te zakupy się zdecydują. A mogą nie skorzystać z okazji, bo nieruchomości…

Interwencje chińskiego rządu w gospodarkę mają utrzymać wzrost PKB powyżej 5 proc. Chiny, choć są drugą co do wielkości światową gospodarką, to w dalszym ciągu zaliczają się do grona krajów rozwijających się. Potrzebują istotnie szybszego tempa rozwoju, żeby wciąż nadrabiać dystans, by w gospodarce powstawały nowe miejsca pracy, a obywatele mieli poczucie, że się bogacą. Na początku roku prezydent Xi Jinping, ogłaszając, że w zeszłym roku wzrost PKB wyniósł 5,2 proc., zadeklarował, że w 2024 r. Chiny osiągną taki sam wynik. Po kilku miesiącach wygląda to jak zakład z całym światem Zachodu. Przytłaczająca większość zachodnich ekonomistów prognozuje, że 5 proc. nie uda się przekroczyć. Politycy, w szczególności amerykański prezydent Joe Biden, podejmują konkretne decyzje, żeby Chinom się nie udało. W ramach trwającej od kilku lat wojny handlowej Biden w zeszłym tygodniu podniósł cła m.in. na chińskie chipy i samochody elektryczne, a wcześniej na przykład na stal czy aluminium. Donald Trump, który w listopadowych wyborach będzie się starał wrócić na urząd prezydenta, proponuje, żeby 60-proc. cłem obłożyć wszystkie chińskie produkty.

Wielu komentatorów uważa, że Chińczycy zdecydowali się na szerszą interwencję w gospodarkę właśnie ze względu na zaostrzenie handlowego konfliktu z USA. W ostatnich dniach przeprowadziły pierwszą emisję 30-letnich obligacji, w ramach programu o wartości 1 bln juanów (138 mld dol.), który sfinansować ma wsparcie konsumentów w zakupach samochodów i lodówek. Na pieniądze od rządu mogą też liczyć firmy z niektórych sektorów, jeśli zdecydują się na modernizację sprzętu produkcyjnego.

Dotychczas największe sukcesy chińskie władze odniosły na rynku akcji. Na początku roku pozostający pod kontrolą rządu brokerzy dostali 55 mld dol. pożyczek, żeby zatrzymać spadek cen. Udało się i od ponad trzech miesięcy notowania rosną. W piątek natomiast ok. 10 proc. podskoczyły kurs akcji deweloperów, po ogłoszeniu wsparcia dla rynku nieruchomości. ©℗

ikona lupy />
Wskaźniki gospodarcze Chin / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe